Wspomnienia dziadka Ignacego – cz. XV
Od momentu, gdy Sikorski podpisał umowę ze Stalinem o utworzeniu armii polskiej z wywiezionych Polaków, sytuacja nasza zmieniła się na lepsze. Stalin, rozumiejąc, że Związek Radziecki nie będzie mógł w pojedynkę zatrzymać Niemców, szedł na wszelkie ustępstwa. Przede wszystkim uwolniono więźniów, Polaków, których aresztowano w momencie wkroczenia na wschodnie tereny polskie. Ci nie znając miejsca pobytu swych najbliższych różnymi drogami zmierzali do Buzułuku, do formującej się tam armii polskiej.
Do swoich rodzin powrócili ci, co zostali aresztowani już na zesłaniu. Jeden tylko młodzieniec nie wrócił. Rodzice poszukiwali go, ale władze nie wyjawiły, co się z nim stało. Stracili i drugiego syna, lat około dwudziestu. Zmarł w szpitalu: to był ten, co domagał się wysłania do sanatorium.
Nasz współmieszkaniec także wrócił. Opowiadał, że przez cały czas, a było to cztery tygodnie śledztwa, stał w tak ciasnej celi-komórce, że nie mógł nawet usiąść, a już w żadnym wypadku położyć się. Mógł tylko podnosić ręce i tak się gimnastykował, gdy czuł, że serce mu staje. Nóg nie mógł podnosić, jedynie przestępował z nogi na nogę. Od tego stania nogi opuchły mu jak banie i zaokrągliły się w omegę. Czynności fizjologiczne załatwiał po sobie. Bez przerwy omywały go skapujące ze stropu krople lodowatej wody. Nie wzywano go na przesłuchania, tylko przez otwór w drzwiach, którym podawano chleb pytano, czy przyznaje się do winy. On, mimo, że nie wiedział do jakiej winy, ale na wszelki wypadek przyznawał się. Nic to nie ulżyło jego doli. Decyzja o uwolnieniu z więzienia przyszła dosłownie w ostatniej chwili, bo zaczął już tracić przytomność i zaczęły go trapić majaki.
Miejscowa komenda Polakom chcącym wstąpić do Wojska Polskiego wydała dokumenty, dzięki którym mogli poruszać się po Rosji i zmieniać miejsce zamieszkania. Przeważnie wszyscy chcieli wyjechać gdzieś na południe, aby wyrwać się z tej tajgi. Każda rodzina przygotowywała się do drogi. Poszedłem na sąsiednie osiedle, zamieszkałe kiedyś przez wywiezionych tak jak my Łotyszów, sprzedać złoty zegarek. Trafiłem do jednej inteligentnej babki, która kupiła ten zegarek dla córki za pięćdziesiąt rubli. Mówiła, że byli kiedyś bogaci, a teraz mają jedynie kącik w jednym pokoju, przydzielonym na domiar złego dla czterech rodzin. Żona natomiast sprzedała sklepikarzowi ślubną pościel. W ten sposób zdobyliśmy trochę pieniędzy na nieznaną podróż. Bagaży mieliśmy dwa kufry i kosz.
W oznaczonym dniu podstawili nam drezynę i zawieźli na stację kolejową Kotlas. Drezyna obracała kilka razy, aż wywiozła wszystkich Polaków. Rusini i Ukraińcy zostali. Na nasze miejsca od razu przywieźli Ukraińców z innych osiedli.
Nadjechał pociąg, wiozący samotnych mężczyzn, aresztowanych jeszcze w Polsce, a pracujących na północy w tajgach przy budowie torów kolejowych i w kopalniach ropy naftowej. Jechali wszyscy do organizującej się Armii Polskiej. Nasza grupa umieściła się w tym pociągu.
Jechaliśmy w kierunku południowym. Przejechaliśmy Ural na wschód i dalej na południe. Po drodze głodowaliśmy, gdyż nie było sposobu, aby zaopatrzyć się w żywność. Pewnego razu pociąg stanął na większej stacji. Wziąłem miskę i pobiegłem do stołówki, aby kupić coś do jedzenia. Była kolejka, ale udało mi się kupić miskę dość gęstej zupy grochowej. Zrobił się ruch, że pociąg odjeżdża. Na stacji było dużo żołnierzy, więc myślałem, że to odjeżdża ich pociąg, ponieważ nie wiadomo dlaczego, śpieszyli się. Nasz pociąg przecież dopiero co przyjechał, a na większych stacjach był zatrzymywany na długi czas. Przyszedłem z zupą na miejsce, gdzie nasz pociąg się zatrzymał, ale się okazało, że tym odjeżdżającym pociągiem był właśnie nasz pociąg.
Było to okropne. Nie wiadomo jak odnaleźć rodzinę. Dużo pociągów jeździ, lecz w którą stronę się wybrać. Zeszło się tu więcej ludzi z naszego pociągu. Uradziliśmy, że może nasz pociąg ma planowany postój na najbliższej stacji i dlatego tak szybko odjechał. Przebiegliśmy 12 km do najbliższej stacji. Niosłem tą miskę grochówki przez całą drogę. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że pociągu nie dogoniliśmy. Towarzysze niedoli maszerowali z rękami w kieszeniach, a ja niosłem jedzenie dla rodziny. Naczelnik tej stacyjki objaśnił nam, że nadjedzie pociąg osobowy, do którego możemy wsiąść i być może dogonimy nasz pociąg. Wsiedliśmy do tego pociągu, a było już późne popołudnie. Nasz pociąg dogoniliśmy dopiero pod wieczór, a goniliśmy go od samego rana. Żona była bardzo zdenerwowana.
Po drodze w pociągu ludzie umierali z głodu. Byli to głównie ci, którzy jechali z przymusowych robót. Oni nie mieli żadnych pieniędzy na kupno żywności. Wśród maszynistów trafiali się poczciwi ludzie. Zatrzymywali oni pociąg w pobliżu jakichś kołchozów po pretekstem awarii. Wygłodniali ludzie wyskakiwali z pociągu i pędzili w pobliże zabudowy. Na polach wydzierali z ziemi pozostawione buraki. Były zamarznięte, a oni takie jedli na surowo. Dostawali okrutnych boleści żołądka i biegunki.
Po tygodniach jazdy dojechaliśmy do Edenburga. Tutaj po dłuższym oczekiwaniu przesiedliśmy się na pociąg do Buzułuku. Buzułuk – niewielkie stepowe miasto nad rzeką Samarą, koło Kujbyszewa w obwodzie oranienburskim, został wyznaczony na miejsce postoju sztabu Armii Polskiej. Tutaj w okresie od września 1941 r. do stycznia 1942 r. formowała się i szkoliła Armia Polska pod dowództwem gen. Andersa. W czasie tego wyczekiwania, w zimną i słotną pogodę, mały Adaś przeziębił się i chyba dostał zapalenia płuc. Stawialiśmy mu bańki na schodach w sieni.
Podstawili pociąg w kierunku Buzułuku. Załadowaliśmy się do niego i przed wieczorem byliśmy na miejscu. Zakwaterowali nas w dużej hali. Spaliśmy na podłodze. Dawali nam śniadania, obiady i kolacje, ale organizacji przy wydawaniu posiłków nie było żadnej. Jedni brali posiłek po dwa razy, a inni ani razu, ponieważ zabrakło Jeżeli w kotle zaczynało przeświecać dno, a kolejka jeszcze się nie kończyła, to kucharki dolewały wiadro lub dwa wody, trochę posoliły, podgrzały i była świeża zupa.
Po tak przyrządzonej potrawie korzystający z tej kuchni chorowali na rozwolnienia Nie było na to rady, trzeba było coś jeść. Ludzie pocieszali się, że to tymczasowo, bo wkrótce zaczną wysyłać za granicę, do Persji. Potem mówili, że za granicę wyjadą tylko te rodziny, z których choć jeden członek wstąpi do Wojska Polskiego organizowanego w tej miejscowości.
Mężczyźni odeszli do wojska. Ja zostałem przydzielony do dywizji organizującej się na wielkim poligonie wojskowym. Zmobilizowanych było tak dużo, że nie mogliśmy się pomieścić w koszarach odstąpionych nam przez wojsko rosyjskie. Poustawiano nam namioty, wkopane do połowy w ziemię. Była już późna jesień, więc śniegi obsypały namioty. Okropnie marzliśmy, gdyż nie dali nam żadnych nakryć. W tych namiotach tak przemarzałem w nogi, że z rana do kuchni szedłem na czworaka, gdyż nie mogłem stanąć na nich. Kiedy rozchodziłem się, to nic nie odczuwałem.
Wszyscy chodzili w łachmanach. Sztabowcy i pracownicy kancelarii i biur wojskowych wyglądali podobnie. Nawet dowódca pułku chodził w brudnych, podartych portkach i kufajce. Rozpoznać go można było tylko po czapce z dystynkcjami. Tutaj przechodziliśmy komisję wojskowo-lekarską. Uznano mnie za niezdolnego do służby wojskowej z powodu wrzodu żołądka, który akuratnie teraz zaczął mocno krwawić, ale nie zwalniano mnie z wojska, a to chyba tylko na skutek bałaganu panującego w kancelarii sztabu.
Warunki życiowe w obozie były okropne. Zapanowały piekielne mrozy, a my skąpo odziani i w namiotach. Przed zamarznięciem ratowała mnie chyba cebula, którą kupowałem od miejscowych kramarzy, przenikających na teren obozu i w ogromnych ilościach pożerałem. A w ogóle, to stosowałem wypróbowany jeszcze na I-ej wojnie światowej sposób. Do spania rozbierałem się do bielizny, zdejmowałem buty. Okrywałem się z głową wszystkimi rzeczami i owijałem pałatką. Do środka mego barłogu zabierałem kilkanaście cebul, które przez noc zjadałem. Te cebule należał do gatunku ostrych tak, że kiedy je jadłem, to oblewały mnie poty. Było mi ciepło, ale jak ta cebula wpływała na mój wrzód żołądka?
Najgorsza była ranna pobudka. Trzeba było stawać do apelu i potem przez cały dzień, aż do apelu wieczornego, nikt się człowiekiem nie zajmował. Marzliśmy okropnie, bo wszyscy byli w takich rzeczach, w jakich przyszli na punkt werbunkowy. Żadnego umundurowania nie wydano nam.
Czasami można było zobaczyć polskich żołnierzy w sowieckich mundurach. Byli to Polacy zmobilizowani do wojska sowieckiego w latach 1936 -1940. Byli to Polacy zamieszkali na zachodnich terenach Związku, którzy tam pozostali po Rewolucji Październikowej, nie chcąc, lub nie mogąc wyjechać do Polski. To byli ci, co trafili do Armii Czerwonej, bo ich rodziny i mężczyźni zwolnieni od służby wojskowej w pierwszym rzędzie zostali wywiezieni w głąb Związku Radzieckiego i na Sybir. Ich wywózka poprzedziła naszą.
Teraz, zwolnieni z wojska rosyjskiego, wstępowali do armii gen. Andersa, stacjonującej w Tockoje, gdzie organizowała się 6 dywizja piechoty i zapasowy ośrodek armii. W tej armii znalazło się dużo żydów, którzy uciekli przed Niemcami i znaleźli schronienie na terenie Związku Radzieckiego, jak też ci, co zostali wywiezieni tu przymusowo. Zgłaszali się oni do Wojska Polskiego masowo, bowiem tylko tą drogą mogli wydostać się ze Związku i dotrzeć do Palestyny. Przeważnie wszyscy poprzyszywali sobie dystynkcje od kaprala do sierżanta i usadowili się na stanowiskach funkcyjnych. Władze sowieckie zorientowały się co jest grane, wyłączyły wszystkich żydów z wojska polskiego i zesłały ponownie na roboty.
Żona w Buzułuku miała kłopoty. Godzinami musiała stać w kolejce po jedzenie. Dziecko zostawiała pod opieką obcych ludzi. Przez cały czas wywozili partiami ludzi, nie wiadomo dokąd. Pewnego razu poszła do księdza kapelana prosić go, aby ten wstawił się za nią, by zwolnili mnie z obozu, gdyż nie jestem przeznaczony do służby wojskowej i ona z tego tytułu nie ma żadnych praw rodzin żołnierskich. On jej wtedy odpowiedział ordynarnie, że może przecież ofiarować męża dla ojczyzny. Żona zapytała jaki sens miałaby ta ofiara, następnie zwymyślała go i odeszła.
Dotarła do samego sztabu. Tam dostała się do dowódcy. Wyjaśniła, że jest krewną jednego z wyższych oficerów przedwojennych i prosiła, aby jednoznacznie zadecydowali o moim losie, bo nadchodzi czas wyjazdu, a jej status jest nieokreślony. Jako żona wojskowego miałaby prawo jechać do Palestyny. Ponieważ nie ma tych praw, bo komisja lekarska męża odrzuciła, to niech go natychmiast zwolnią. Dowódca ów dał rozkaz i już tej samej nocy wróciłem do rodziny. Rano odchodził ostatni cywilny transport z Buzułuku.
Rzeczy, jakie jeszcze posiadaliśmy, przetransportowaliśmy do pociągu i odjechaliśmy w stronę południową; nie wiedzieliśmy dokąd.