W SYBERYJSKIEJ TAJDZE
I NA KAZACHSTAŃSKICH STEPACH

Rok 1938. Niemcy uzbrojeni już po zęby wyruszają na podbój świata. Nikt nie przeciwdziałał ich zbrojeniom. W pierwszym rzędzie Niemcy zaanektowali Austrię. Poszło im to łatwo, bo Hitler był Austriakiem, a większość  społeczeństwa austriackiego przychylna była Hitlerowi. Następnie aneksja objęła Czechosłowację.

Najpierw zajęto Sudety twierdząc, że są to ziemie niemieckie, gdyż zamieszkiwała je większość narodowości niemieckiej. Czesi mieli umowę ze Związkiem Radzieckim o wzajemnej pomocy na wypadek agresji, toteż starali się o jego pomoc. Związek Radziecki był przygotowany do udzielenia tej pomocy i żądał, aby Polska zezwoliła na przemarsz jego wojsk przez jej terytorium. Polska, jak i Rumunia, kategorycznie odmówiła w obawie, że Niemcy w tym wypadku mogą je wciągnąć w wir wojny. Polska miała zawarty z Niemcami pakt o nieagresji i nie chciała go zerwać. Hitler, aby odwrócić uwagę Polski od swych rzeczywistych zamiarów, oddał nam trochę ochłapu, Zaolzie czeskie, o które to Polska ubiegała się  bezskutecznie od 1919 r. Zaolzie  dało początek upadku Polski. Czesi proponowali zawarcie przymierza przeciwko Niemcom, udostępniali swoje doskonałe uzbrojenie i wojska Polsce, Polska nie przyjęła oferty z obawy, aby nie spowodowało to zerwania paktu o nieagresji. Zadowoliła się otrzymanym ochłapem. Przyłączenie Zaolzia do Polski fetowano bardzo uroczyście, lecz radość ta nie miała trwać długo.
W sierpniu 1939 r. minister spraw zagranicznych Rzeszy Rübentrop zawarł z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Mołotowem traktat o podziale Polski. Wschodnia część Polski przypadła Związkowi Radzieckiemu, zaś ta na zachód od Sanu – Niemcom.

1 września 1939 r, o świcie, Niemcy zbombardowali ważne polskie punkty zbrojne i przekroczyli granicę Polski. Polska, nie spodziewając się tak nagłego ataku Niemców, nie była przygotowana do obrony, tym bardziej, że pakt o nieagresji nie został zerwany. Wojna bez wypowiedzenia. Szybkie zmobilizowanie wojska i przygotowania do obrony było prawie niemożliwe. Mimo to, cały naród stanął do obrony kraju, lecz nic nie było w stanie powstrzymać nawałnicy. Armii niemieckiej w znacznej mierze pomagali Niemcy zamieszkujący ziemie polskie, tzw. „piąta kolumna”. „Piąta” dlatego, że Niemcy posiadali cztery kolumny wojsk, zaś tą piątą byli Niemcy zamieszkujący ziemie polskie i wykonujący zadania dywersyjne przeciwko Polsce. Jeszcze przed nadejściem wojsk liniowych strzelali zdradziecko z ukrycia do żołnierzy polskich, najczęściej ze strychów i poddaszy.
Wkraczający Niemcy aresztowali wielu Polaków, wskazanych przez miejscowych kolonistów niemieckich, bo ci prowadzili wywiad w Polsce już na długo przed wybuchem wojny. Wywiad niemiecki dawał swym ludziom w Polsce wytyczne odnośnie zachowania się na wypadek wojny. Kazał np. malować kominy i płoty niemieckich gospodarstw na biało. Były to znaki rozpoznawcze dla lotników, celem uniknięcia bombardowania oznaczonych gospodarstw. Władze polskie zorientowały się w czym sprawa stoi i wobec tego nakazano malowanie wszystkich płotów na te same kolory. Ludność polska, nie zdając sobie sprawy, dlaczego Składkowski każe malować kominy i płoty, buntowała się przeciwko takimi zarządzeniom władz.

Już w pierwszych dniach wojny Niemcy-koloniści zrobili się bardzo zuchwali, gdyż spodziewali się rychłego wkroczenia na te tereny wojsk niemieckich. Pewnego razu wyszedłem szacować szkody wyrządzone przez zwierzynę leśną w uprawach rolnych. Kiedy dotarłem do wsi niemieckiej, zauważyłem wszystkie kominy świeżo pobielone, koło każdego domu wywieszona była biała pościel, poduszki i pierzyny. Na moje pytanie, dlaczego wszyscy wietrzą pościel, odpowiedzieli, że to wojna i być może w każdej chwili trzeba będzie uciekać. Chwilę później nadleciał samolot, poszybował nad wioską i wyglądało, że za wsią wylądował. Ja, oglądając poczynione szkody, byłem zajęty tylko swą robotą i nie zwracałem uwagi na to, co się wkoło mnie dzieje. Gdy się spostrzegłem, że koło mnie nie ma już tych poszkodowanych – odjechałem. Był to samolot niemiecki.

Zatrzymanie nawały niemieckiej było niemożliwe. Mobilizacji nie przeprowadzono w pełni na czas, dostawy broni były utrudnione, a mieliśmy niezgorsze uzbrojenie i nowoczesne pociski karabinowe, przebijające pancerze czołgów. Zostaliśmy otoczeni przez Niemców z trzech stron. Od zachodu pierwszy front czołgów niemieckich, od południa  front z doborowym uzbrojeniem czeskim, a od północy front z Prus Wschodnich.
Front posuwał się szybko. Wojska polskie wycofywały się różnymi drogami w kierunku południowo-wschodnim. Rząd i sztab generalny opuściły Warszawę. Przed frontem ciągnęły grupy mężczyzn zdolnych do noszenia broni. W założeniu było, że tu na południowo-wschodnim odcinku miał się zorganizować front dobrze uzbrojony, bo broń i sprzęt wojenny miały nadejść z zachodu przez Rumunię. Stany osobowe jednostek wojskowych miały być uzupełnione rezerwistami.

W czasie tej zawieruchy i bałaganu trudno było, tu na wschodzie, o wiarygodne wiadomości o ogólnym położeniu armii polskiej. Oddziały wojskowe przemieszczały się bez dowództw i rozkazów. Broń, która miała nadejść, ugrzęzła w Rumunii. Niemcy zagrozili Rumunii konsekwencjami na wypadek dostarczenia tej broni Polakom. Wobec takiej sytuacji polski rząd i dowództwo wojskowe przeszło do Rumunii i tam zostali internowani. To internowanie było niezbyt uciążliwe, to była prawie gościna.
W końcu stało się coś najgorszego. Armia Radziecka na mocy umowy zawartej z Niemcami w nocy na 17 września 1939 roku weszła na wschodnie tereny Polski. Wojsko polskie zetknęło się z Armią Radziecką. Po krótkich potyczkach w kilku punktach, jak na przykład Wilno, wojsko dostało się do niewoli radzieckiej. Generałowie i oficerowie zostali później rozstrzelani. Żołnierze, którym udało się uniknąć niewoli, wracali do rodzin. Powrót bezbronnych żołnierzy nie był bezpieczny. Powracający opowiadali, że strzelali do nich Ukraińcy. Zdarzył się taki wypadek, że Ukraińscy rozstrzelali polskich żołnierzy. Na to nadeszli Sowieci i rozstrzelali tych Ukraińców.

Do mnie przyszło z lasu  czterech żołnierzy (mieszkałem w bezludnym lesie). Wśród nich był jeden pułkownik i dwóch oficerów. Radziłem im, żeby odznaki oficerskie usunęli, bo te mogą im utrudnić dojście do granicy czeskiej. Jeden z poruczników pozdejmował szlify pułkownikowi. Pułkownik, były legionista, zapłakał. Dałem im przewodnika, który przeprowadził ich do granicy. Przeszli szczęśliwie. Dużo wojska przeszło granicę.

Mieszkaliśmy z dala od osiedli ludzkich. Trzymaliśmy pięć załadowanych karabinów, po jednym przy każdym oknie. Mieliśmy pomoc domową, chłopca i dziewczynę. Niestety odeszli, mówiąc, że oni nie będą wysługiwać  się panom, i że niedługo nikt nie będzie służyć u bogaczy.

Na okupowanej przez Sowietów części Polski zaczęły się rządy komunistyczne Stalina. W pierwszym rzędzie odbiło się to na inteligencji i bardziej zamożnych polskich obywatelach. Zaczęły się pobory do wojska sowieckiego. Mnie odroczyli na pół roku. Aresztowania były na porządku dziennym. Zabierali i wywozili: sędziów, bo sądzili klasę robotniczą; policjantów, bo prześladowali komunistów. Aresztowali członków wszystkich partii. Aresztowali nawet robotników – lwowskich tramwajarzy, bo ci należeli do PPS, na których się ta partia opierała. Tworzyli miejscowe urzędy milicji. Na milicjantów werbowano jak najgorsze męty, nierobów, opryszków, kieszonkowców itp.
Milicjanci nosili podarte, brudne ubrania, aby pokazać komunistom, jak nędzne życie mieli w Polsce. Można było zobaczyć polskiego policjanta służącego Sowietom w specjalnie podartym okryciu, z karabinem na sznurku.

Takich czterech obdartusów wpadło do mojego mieszkania i przeprowadziło rewizję. Szukali nie wiadomo czego. Poprosiłem urząd o pomoc. Broni wtedy już nie miałem, bo z nakazu gminy oddałem owych pięć karabinów i swoją myśliwską strzelbę. Do obrony pozostało mi dwie siekiery. Na moje wezwanie natychmiast przyjechał patrol sowiecki. Po zapoznaniu się z sytuacją, chcieli na miejscu rozstrzelać tych drabów. Powiedziałem oficerowi patrolu, że nie robili mi żadnej krzywdy, więc wypuścili ich.

Jednego razu przyszło do mnie kilku uzbrojonych żołnierzy. Wyglądali na NKWD-zistów i rozpoczęli rewizję. Czego szukali, nie powiedzieli. Koło nich cały czas kręcił się Adaś. Może się dziecko zorientowało, że oni czegoś szukają, w każdym bądź razie wlazło pod biurko w moim gabinecie, wyciągnęło spod niego zapomnianych kilka łusek do broni myśliwskiej i podało im.  Oni  rzucili  się na tę zdobycz   z wrzaskiem :
–  A eto czto? (a to co? )
Jakby tylko tego szukali i dalej pytają:
– A gdzie broń ?
Oświadczyli mi, że jestem aresztowany i mam się udać z nimi. Sytuacja stała się dramatyczna, bo działo się to w czasie, gdy nie wolno już było posiadać żadnej broni. To mogło znaczyć jeżeli nie natychmiastowy sąd i rozstrzelanie, to zsyłka do najcięższych więzień .
Żona zaczęła rozpaczliwie krzyczeć i tłumaczyć im, że to tylko papierowe patrony dawno wystrzelone z broni myśliwskiej. Chyba nie za bardzo rozumieli jej tłumaczenia, ale jej rozpaczliwy krzyk zdaje się wyprowadził ich z równowagi, bo tylko zaklęli i wyszli.

Niebezpieczeństwo wyglądało z lasu na każdym kroku. W każdej chwili mógł zdarzyć się napad. Pewnego razu zaszedł przed dom mężczyzna wyglądający na bandytę. Żona przestraszyła się i zawołała mnie. Ten widząc, że są jeszcze ludzie zawrócił do lasu.
Jednego pogodnego dnia zajechał pewien oficer sowiecki i wójt gminy. Spisali rodowód, wykształcenie i inne sprawy rodzinne. Na pytanie, dlaczego to spisuje, wójt oznajmił, że dużo ludzi zajmuje różne stanowiska bez odpowiedniego wykształcenia i kwalifikacji. Ugościliśmy ich wędliną i wódką. Długo nie zabawili.

Wkrótce zjawił się żyd, handlarz domokrążny, i chciał kupić konie. Odpowiedziałem, że potrzebuję je do wyjazdów służbowych. Żyd na to:
– Jak długo możecie jeździć ?
Następnie chciał kupić krowy. Powiedziałem mu, że potrzebuję mleka. On na to:
– Ileż tym mlekiem będziesz się żywił?
Nie mogłem się nawet domyślać, że ten handel ma jakieś znaczenie. Żydzi wiedzieli.
Przyszła do mnie delegacja chłopów ze wsi z oświadczeniem, że na moje miejsce służbowe przyjdzie niejaki Bandera. Ten to Bandera był ukraińskim nacjonalistą i ukrywał się w Czechosłowacji za przestępstwa polityczne przeciwko Polsce. Miałem mu dać mieszkanie, wyżywienie i przyuczyć do zawodu leśnika. Byłem nawet zadowolony, że będę mógł tutaj spokojnie siedzieć, bo to prawie dobry znajomy. Ów Stiepan Bandera, to syn popa ruskiego. Ojciec jego, dawny kapelan wojska ukraińskiego, pobierał u mnie z lasu państwowego 50 metrów sześciennych drewna opałowego. Deputat cerkiewny przysługiwał na podstawie dawnego prawa. Młody Bandera był wtedy jeszcze studentem.
Zapowiedziany następca nie przybył jednak do nas, ponieważ przekroczył granicę zachodnią i uciekł do Niemiec.

Jeżeli chodzi o Niemców-kolonistów, to los ich nie był wcale do pozazdroszczenia. Ten ich Vater Hitler tak zaopiekował się swymi rodakami: w Przemyślu, skoro tylko przejechali San zabierano im wozy z całym dobytkiem, a ludzi kierowano do baraków w obozach.
Taki los spotkał rodzinę siostry mojej żony, Wilhelminy (w domu zwanej Lunką). Mąż jej, Gotfried Zimmer, był Austriakiem, ale od pokoleń znaturalizowanym Polakiem. Jego pradziad został osadzony przez cesarza austriackiego zaraz po I rozbiorze we Lwowie, jako urzędnik c.k. dyrekcji lasów. Ojciec jego był tartacznikiem, zresztą Gotfried też. Ulegli propagandzie hitlerowskiej, zachęcającej wszystkich ludzi o pochodzeniu niemieckim lub austriackim do wyjazdu do Rzeszy wraz z rodzinami. Oni wyjechali ze Lwowa wraz z dwoma kilkunastoletnimi córkami, Alą i Irmą. Gdy się znaleźli na terenie Niemiec, umieszczono ich w obozie pod Berlinem, niby to przejściowo. Warunki w obozie były iście więźniarskie. Irma z nieświeżego mięsa dostała zatrucia, czy też zapalenia wyrostka robaczkowego. Dziecko zaczęło konać, nie pomogły błagania rodziców o pomoc lekarską. Irma zmarła w obozie. Niemcy nie ufali swym wschodnim rodakom mimo, że sami ich namówili do przesiedlenia.