fot. Wojtek Białek

Każdy mężczyzna wcześniej czy później staje przed lustrem i patrząc sobie prosto w oczy… robi rozrachunek swojego dotychczasowego życia. Czy jest już prawdziwym samcem? Czy osiągnął to, co powinien, aby przywdziać przydomek „prawdziwego”?
Dla mnie ten czas jeszcze chyba nie nadszedł… Dzieci nie spłodziłem, drzewa nie posadziłem – ale dom parę razy stawiałem.

Taak, coś w życiu udało mi się zbudować. Trwa to od kilku lat; wznoszę nieprzerwanie cały czas coś nowego. Nie, nie jestem deweloperem, a tym bardziej murarzem. Chociaż, jakby się dłużej zastanowić…

Zaczynałem od szopy, zgodnie z zasadą: Rzymu od razu nie zbudowano. Pierwsze próby, opracowywanie całej konstrukcji, aby była stabilna, trwała i chroniła przed niepogodą. Później były już większe projekty, małe domki, coraz większe, kończąc wręcz na zakładach produkcyjnych i użyteczności publicznej. Przedstawiciele Greenpeace niech będą spokojni – wszystko z naturalnych, nieszkodliwych dla środowiska materiałów. Ekologia przede wszystkim!

Aha! Zapomniałbym – gdyby ktoś chciał iść w moje ślady, to przy wznoszeniu konstrukcji radzę uważać, trzymać nerwy na wodzy, bo może dojść do tego, że punkt: spłodzić dziecko, może przesunąć się w czasie ze względu na fakt szukania nowej wspólniczki do wykonania zadania. Tak, tak, wiem co mówię. Uczcie się z doświadczeń innych. Ziółka i inne kropelki wskazane. Zawsze lepiej dmuchać na zimne, niż później się poparzyć.

   Halo!! Nie spać! Już nie przedłużam, w końcu miałem podać przepis na dom, a nie opowiadać jaki to ja ach i och jestem, bo nabudowałem się w swoim młodym życiu co nie miara. Zaczynam.

Dobry pomysł to już połowa sukcesu. To więcej niż połowa… Trzeba zaplanować wszystko w najdrobniejszych szczegółach, bo później już po bombkach. Zaplanować, zaczynając od fundamentów, a kończąc na kominie. Niby ogólnie znana rzecz, a niektórzy budują od góry.
Wiemy już jak nasz dom ma wyglądać. Piękny, przestronny, bądź mały i przytulny. Teraz projekt. Nie, nie zlecamy tego architektowi. To my mamy zbudować dom, a nie on. Architekt może już sadzić drzewo.

Zatem ołówek w dłoń i do pracy. Rysujemy poszczególne elementy, na kartce w skali 1:1. Nikt sie nie pomylił, skala 1:1! Po prostu trzeba wziąć większą kartkę.
Ściana, potem kolejna. Tu będzie okno, tam drzwi… Pamiętajcie, aby nie robić zbyt dokładnych pasowań. Z domu się nie strzela.
Gdy wszystkie elementy są rozrysowane, to szukamy… tektury, grubej tektury. No co? Miało być ekologicznie. Rysujemy jeszcze raz. Tylko teraz dokładniej i staranniej (czyt. przy linijce). Jak już skończyliśmy, chwytamy w dłoń nóż tapicerski. Uwaga na paluchy i paluszki! Szkoda by było je poobcinać przy okazji wycinania elementów domu. Zawsze to później będzie łatwiej przy kolejnych etapach budowy.
(Nóż tapicerski to taki z odłamywanymi nożykami. Dobrze się nim tnie, a z pewnością lepiej niż tępym kuchennym nożem, którego nikomu nie chce się naostrzyć. Tak na wszelki wypadek, żeby sie nie skaleczyć przy krojeniu chleba. To co, że kromka wychodzi grubości jednego z tomów Encyklopedii Powszechnej z hasłami na jedną z popularniejszych liter w języku polskim. Hmm, kto teraz pobiegł sprawdzać jaka to może być litera?)

Wracając do domu… Wycięliśmy wszystkie części. W ten o to sposób zakończyliśmy etap I. Najprostszy etap. Ja nie straszę, ostrzegam…
Pozostało nam jeszcze przygotować materiał budowlany. Przecież z tektury domu nie będzie? To tylko szablon, na podstawie którego będziemy tworzyć poszczególne ściany, daszki i kominy. Materiał to w sumie prościutka rzecz, wystarczy wymieszać parę składników, wrzucić do lodówki na noc i gotowe. Później zaczyna się katorżnicza praca. Praca w warunkach podwyższonego ryzyka. Gorąco, niebezpiecznie i do domu daleko… Chociaż z każdą minutą trochę bliżej.

Czas zatem pobawić się w hutnika. Będziemy kuć żelazo… No dobra, kucia nie będzie, ale wypiekanie, to i owszem. Przygotowaną masę wałkujemy na placki o grubości około trzech milimetrów, przykładamy wykonane szablony i wycinamy. Następnie kładziemy na blachach do pieczenia, wcześniej posmarowanych masłem lub innym tłuszczem i wkładamy do rozgrzanego piekarnika – cały czas kontrolując ten proces. W momencie uzyskania koloru złotego kończymy wypiekanie. Dobra rada profesjonalisty – najlepiej robić to na dwie blachy. Jak jedna się opala, to druga smaruje się olejkiem do opalania. I tak na zmianę. Wzrasta efektywność, a i piekarnik pustych przebiegów nie ma.

   Po upieczeniu należy poszczególne elementy delikatnie wyjmować z blachy i kłaść na czymś równym. Formy domu są miękkie, to jest ostatnia chwila na ewentualne poprawki w kształcie… Bardzo szybko twardnieją, a jak już zrobią się twarde… to szybko nie zmiękną.

Skończyliśmy! Uff, było gorąco. Pierwsze wrogie spojrzenia za nami. No chyba że zostaliśmy osamotnieni w budowie domu. Tu problemu nie było, gorzej później. W końcu murarz sam domu nie buduje, ktoś cegłę podać przecież musi.
Czy podstawa została zrobiona? Nie? Wiedziałem, a mówiłem, od fundamentów po dach. Z pewnością placek w rozmiarze blachy wystarczy. Należy tylko podziabać go mocno widelcem, aby nie porobiły nam się górki, góry i dołeczki. A jak będzie grubszy niż trzy milimetry, to też będzie dobrze.

Kolejny dzień, kolejny etap. Ten najważniejszy, bo dom będzie rósł na naszych oczach. Już dzisiaj będziemy mogli się wprowadzić. To z pewnością jest najtrudniejsza część. Kropelki, ziółka! Pamiętamy? Jeśli nie to będziemy słyszeć/mówić coś w stylu: „No i co robisz! Mówiłem, trzymaj! No i co ci się tak ręce trzęsą? No i zobacz coś narobił/a?! Puść, no po co to jeszcze trzymasz!” Ech, jakie to urocze. Rodzinna, sielankowa atmosfera. O właśnie, rączki przed siebie. Trzęsą się? Będzie ciężko…

   Mamy wszystkie elementy. Jeszcze tylko zaprawa murarska. Niby tylko dwa składniki, ale ile zabawy z uzyskaniem odpowiedniej konsystencji. Ma być w miarę gęsty glut, tak, taki ciągnący się glut. Najlepiej mieć czajnik cały czas na najmniejszym gazie, a wody dodawać łyżeczkami. I rozrabiać należy w małych ilościach, po troszku, w miarę posuwania się prac.
Należy jeszcze przygotować twardą podstawę, na której położymy upieczony blat. Może być do tego jakiś karton ze sklepu, podstępnie podebrany w hipermarkecie (gwarantuję, od razu wszystkie kamery będą zwrócone na nas). Nigdy nie odważyłem się przekładać domku na przykład z blatu stołu na tacę, grozi połamaniem. Chyba że komuś ta ekwilibrystyczna sztuczka się uda…

   Elementy stawiamy tak, aby były wstanie wzajemnie się utrzymywać. Z kolejnymi należy trochę czekać, aż zaprawa chociaż trochę zastygnie. I najważniejsze, nie zrażać się jak kolejny raz się przewróci. Ziółka, ziółka i jeszcze raz ziółka. Jest to proces pracochłonny, minimum trzy godziny wyjęte z życiorysu.

Wreszcie jest! Tak, to on, nasz jedyny niepowtarzalny dom! Czyż nie jest piękny? Każdy będzie nam go zazdrościł. Ósmy cud świata. Może go z kosmosu widać? Na koniec jeszcze tylko zimowa atmosfera w postaci śniegu i gotowe. Proponuję jeszcze wizytę w kwiaciarni: „Poproszę celofan bez kwiatka. Co Panią obchodzi po co, dom chce zapakować!”. Zawijamy zgrabnie i stawiamy na reprezentacyjnej półce w salonie. Zazwyczaj nikt nie ma odwagi go zjadać (a jadalny w całości), więc stoi przez cały rok… Chyba że kot wcześniej wpadnie na genialny pomysł podjadania go. I będzie robił to w dodatku perfidnie, od tyłu. I któregoś pięknego dnia zobaczymy katastrofę budowlaną spowodowaną zjedzeniem połowy ściany i części dachu.
A wtedy, adios domos, buduję nowy.

Życzę powodzenia! Trzymam kciuki. Jak komuś uda się wznieść jakąś budowlę, proszę zrobić zdjęcie i natychmiast wysłać do redakcji. W końcu trzeba wiedzieć co konkurencja wyprawia.

Poniżej nudne szczegóły:

Składniki ciasta:
1 kg mąki
1 przyprawa do piernika
1 łyżeczka proszku do pieczenia
½ kg miodu (= pół litra miodu)
15 dkg masła
2 jajka
½ szklanki cukru

Miód, cukier i tłuszcz rozpuścić na małym ogniu. Ostudzić, następnie dodać mąkę, jajka, przyprawy, proszek do pieczenia (rozpuszczony w 1/8 szklanki wody). Całość dokładnie wyrobić i umieścić na noc w lodówce.
Wałkować na grubość ok. 3 mm (podsypywać mąką). Wykrawać według szablonów (podstawa, ściany, choinki, płotki). Piec na wysmarowanej blasze na złoty kolor. Uważnie zdejmować, szybko sztywnieje. Lepić lukrem (gotująca woda – mało!! + cukier puder).
Na koniec posypać przez sitko cukrem pudrem.

Zdjęcia autora