Posiadanie hobby jest trendy, jak wiedzą wszyscy. Niektórzy też mówią, że jest jazzy. Cokolwiek by te słowa znaczyły, niewątpliwie dobrze jest mieć hobby.

Gdy już na naszym horyzoncie pojawi się jakiś zarys wolnego czasu, mamy imperatyw, żeby poświęcić go na jakieś miłe, pasjonujące, pożyteczne, rozwijające zajęcie. Zbieranie znaczków nasuwa się najpierw. Fajna sprawa, ale nieco alienująca. Zbieranie pocztówek takoż. W ogóle wszelkie zbieralnictwo ma w sobie coś statycznego i introwertycznego.

Odrzucamy ten pomysł, idziemy dalej. Sporty ekstremalne. Downhill, buldering, awiacja. Jak już sprawdzimy w słownikach, co oznaczają te nazwy (zjazdy rowerowe z górki na łeb na szyję, wspinaczka bez asekuracji, fruwanie wśród ptaków w podejrzanie niesolidnych maszynach), zaczynamy rozglądać się za sprzętem. I tak, drogi są dwie. Możemy zakupić sobie sprzęt i stroje do tych sportów oraz obowiązkowo aparat i kamerę, aby uwieczniać nasze wyczyny, ale wtedy spłuczemy się doszczętnie i nie zostanie nam grosik na wyjazd w odpowiednie do uprawiania sportu miejsce. Możemy też zakupić drogą bardziej przystępną dla kieszeni (np. aukcje internetowe, ogłoszenia) sprzęt tylko podstawowy, ubrać się w dres i posportować sobie ze znajomymi dla przyjemności. I tak zapewne zaczynamy.

Tak też zaczyna początkujący rycerz.

Otóż zaczyna on od tego, że jakiś inny zaawansowany rycerz namawia go do wstąpienia do bractwa, czyli grupy zapaleńców odtwarzających jakiś wycinek historii Polski. Bractwo ma na ogół jakiegoś dowódcę, więc dowódca udziela nam szybkich i skrótowych zaleceń co do stroju i sprzętu, wręcza dwa albumy o historii średniowiecza, trzy płyty po 750 MB każda, z materiałami, wykrojami, ilustracjami i tekstami i mówi „Za tydzień jest pokaz, za dwa – wyjazd na zamek, obszywaj się”.

Tak, i w tym momencie zaczyna się hobby. Białogłowa

Bo oczywiście, jak już zakupimy w ekspresowym tempie kawałki materiałów naturalnych (prześcieradła bawełniane, len jakiś tani, dla bogatszych wełna) i usiądziemy przed maszyną, okaże się, że płyty i albumy rzucone w kąt będą jednak potrzebne. Zaczynamy zatem od wykrojów z epoki, bo to i rękaw wtedy wyglądał inaczej, i bielizna znaczyła coś zupełnie innego niż dziś i w ogóle połowa wykrojów jest dla nas czarną magią. Więc za radą członków bractwa, którzy okres rycerskiego raczkowania mają już za sobą, szyjemy najprostsze rzeczy: braiesy (majtki na sznurki), nogawice i koszule dla chłopa oraz giezło z fartuszkiem dla białogłowy. Dziwnie się czuje taki chłop w braiesach i w nogawicach z lnu, które wyglądają jak legginsy, ale nic to, hobby to hobby, zabawa ma być przednia.

Nadchodzi pierwszy pokaz, na którym robimy tło jako warstwa biedoty średniowiecznej, nadchodzi wyjazd na zamek, gdzie również robimy tło, ale też strzelamy z łuków, tańczymy tańce plebejskie, pijemy piwo i miód z glinianego gara, jemy kaszę i mamy dużo dobrej zabawy przy ognisku, bo bractwo bractwem, odtwarzanie historii odtwarzaniem, ale jednak rycerz też człowiek i swoje potrzeby ma. Ludność się gromadzi, samochodem dowożone są kolejne wiktuały, impreza trwa na całego.

Rycerstwo zaczyna nam się podobać, więc myślimy już o własnym mieczu, własnym łuku i przede wszystkim o kolejnym turnieju, większym i donioślejszym, czyli Grunwaldzie.
Obostrzenia stają się poważniejsze: dowódca wyznacza limit strojów, na ogół jest on taki jak stroje, które sam posiada, nie większy raczej, bo jakby to wyglądało: dowódca skromniej ubrany od swych giermków! No, ale jednak trzeba już pomyśleć o stroju wyjściowym rycerstwa, jakimś dubleciku (średniowieczna marynara) i sukni. Także glany już na Grunwaldzie nie przejdą, więc but trzeba uszyć lub nabyć drogą kupna.

Justycja - straż grunwaldzka   I w tym momencie zaczynają się schody.
Cena wełny jeszcze do przełknięcia, ale buty kosztują już majątek. Sprzęt typu miska, łyżki, gar – zawsze coś się znajdzie na rynkach, w piwnicach, a jak nie – trzeba kupić. Zaczyna się gorący okres przedwyjazdowy: zebrania, spotkania, zbiórki, apele – dowódca grzmi, radzi, pożycza, czasem, jak znajdzie czas, pomoże, czasem, jak znajdzie chęć, podeśle nas w odpowiednie miejsce do odpowiednich osób. W szycie jest zaangażowana cała rodzina, żeby zdążyć, bo Krzyżacy tuż, tuż.

Czas mija niepostrzeżenie, hobby nas wciąga, pasjonuje, noce nieprzespane, bałagan, chaos twórczy, życie wre.

I w końcu zjawiamy się na Grunwaldzie. Obóz pełen namiotów, głównie iglo, a na środku namiot dowódcy, historyczny, piękny, a jakże. W środku stół drewniany, siano do snu, suknie wiszą u powały, miód się leje, śmiech i lato średniowiecza. Więc gromadzą się wszyscy u dowódcy, na noc wracają do iglo. Zaczynają się roszady, nocne imprezowanie przy ognisku, rano przerzucanie nieprzytomnych i zaspanych rycerzy z miejsca na miejsce, słowem: wakacje.
Bitwa zbliża się wielkim krokiem, więc w końcu dowódca organizuje jakieś bojówki, ćwiczenia – szybko i dużo, bo czasu mało. Zaczyna się Bohurt – rozgrzewająca bitwa „na serio”, bez żadnych zasad, więc rycerze biegną na siebie z okrzykiem na ustach i bronią w dłoniach, dopóki kilku z nich nie opuści pola na noszach i sygnale. Emocje rosną, atmosfera się zagęszcza, rycerze się rozkręcają. Odbywa się kilka bitew „jeden na jednego”, „oko w oko”, „hełm w hełm”, a szczęściarz-zwycięzca zostaje przez sponsorów obdarowany fantem w postaci miecza.
Wreszcie nadchodzi dzień inscenizacji bitwy pod Grunwaldem, telewizja się zjeżdża, widownia już zgromadzona, a półtora tysiąca dzielnych rycerzy, rozgrzewanych słońcem i słowem przez dowódców, przestępuje z nogi na nogę, aby zabłysnąć zbroją na polu bitwy. Żeńska część, jak na niewyemancypowane średniowiecze przystało, poi zapuszkowaną i parującą męską część bractw.
Bitwa się rozpoczyna, widownia szaleje, rycerze walczą dzielnie, ale bezpiecznie, w końcu w tym momencie są aktorami, to nie Bohurt, tu wystrzały z hakownic i groźnie wyglądające śmiertelne ciosy zadawane Krzyżakom są frajdą i dobrą zabawą, dzięki której hobby nabiera sensu. Co poniektórych walczących wyhaczy telewizja, a potem zobaczymy ich z Hammeritem w blaszanej dłoni.

Bitwa

   Jagiełło wygrał, Krzyżacy uciekli, czas na biesiadę! Biesiada pełną gębą, a jakże, jadło jest, napitki także. Towarzystwo liczne mieszane, jak to w takich sytuacjach, od przyjaźni po waśnie, wzmacniane dodatkowo procentami.
Po powrocie spotkanie powyjazdowe, plany na przyszły sezon, propozycje następnych turniejów i bojówek. I tak nastaje jesień, a po niej zima. Bractwo zapada w sen zimowy.
W tym czasie szukamy sobie jakiegoś zastępczego hobby, co wytrwalsi zimowe wieczory, niczym asceci, spędzają na szyciu i zaplataniu kolczug. Ale na ogół rzeczywistość jest nieubłagana i praca, dom, studia, rodzina, dzieci – to wszystko spycha hobby na dalszy plan. Wiosna powoli się wyłania, a Bractwo coś nie chce się obudzić. Pojedyncze osoby próbują coś zorganizować, gdzieniegdzie gromadzi się na chwilę na jakimś przypadkowym zebraniu nieliczna odnoga rycerstwa, ale ogólnie marazm, marazm i przytępienie.

Rycerze zmęczeni codziennością, znudzeni tym samym towarzystwem, ograniczeni brakiem funduszy i czasu, a tu dowódca rozsyła maila z obostrzeniami kolejnego Grunwaldu. I okazuje się, że iglo już nie przejdzie, namioty historyczne muszą być. Szwy tylko ręczne historyczne, żadnych maszynówek, a stroje w ilości i jakości ściśle określonej. Naczynia w komplecie minimum każdy mieć musi – drewniane miski z jednego kawałka drewna, żeliwne garnki, kufle z gliny. Każdy rycerz, który się wyłamie i nie zachowa się historycznie, zostanie określony mianem quasi-rycerza, w gwarze: mrokiem.
Być mrokiem jest passe, więc nagle stajemy przed podobnym wyborem, co w przypadku wspinaczki: albo wydajemy mnóstwo pieniędzy na ortodoksyjne wymagania grunwaldzkie i pewnikiem nie mamy już za co na Grunwald pojechać (dobrze, jeśli się chociaż z czasem wyrobimy), albo obszywamy się na miarę możliwości i dobrego smaku i jedziemy na lokalny zamek dobrze się bawić w gronie znajomych.

   Wybór wydaje się dość oczywisty, problem pozostaje tylko jeden: jeśli wszyscy będą próbowali się dostosować do nowych wymagań, a nam nie starczy możliwości, pieniędzy i czasu, nie mamy już z kim pojechać i dzielić swojego hobby.
I w ten sposób hobby zmienia się w zajęcie dla samotnych, błędnych rycerzy, którzy w ostateczności będą mieli swojego miłego, ale mrocznego giermka.

Zdjęcia autory