Warszawska formacja Noisegarden zawitała 12 maja do lubelskiego klubu Centrala w ramach swojej ogólnopolskiej trasy koncertowej zatytułowanej Summer Winter Forever Tour, promującej wydaną w ubiegłym roku płytę Persona.
Promowana Persona to siedem kompozycji będących zbiorem luźnych impresji na temat filmu Bergmana o tym samym tytule. Recenzenci opisują ten album jako psychodeliczny, oddający nastrój przygnębienia i melancholii, a także uczucie pustki oraz odosobnienia. I rzeczywiście.

Muzyka tworzona przez Noisegarden do łatwych w odbiorze nie należy. Improwizacja, gitarowe dysonanse oraz elektronicznie wygenerowane pogłosy i różnego rodzaju buczenia – oto jak w skrócie można ją opisać.

Sam koncert, choć miał Personę promować, nie był bynajmniej wiernym odtworzeniem materiału zawartego na płycie. Jak już wspomniałam, twórczość Noisegarden w dużej mierze opiera się na graniu improwizowanym i z tym też mieliśmy do czynienia podczas ich występu na żywo. Noisegarden sięgali do utworów z płyty, jednak sposób, w jaki zostały one rozwinięte, zależał od inwencji samych muzyków. Zapowiadając jedną z kompozycji Michał Chojecki poinformował słuchaczy o tym, że może się ona wręcz okazać „nudna”, gdyż będą grać w niej jedną frazę do momentu, aż się im ona znudzi (utwór nie okazał się jednak taki, czego wyrazem były głosy ze strony publiczności). Jedynym pozbawionym jakiejkolwiek improwizacji utworem była kompozycja autorstwa Thurstona Moore’a, gitarzysty i wokalisty Sonic Youth, pochodząca z jednej z jego solowych płyt, którą zespół postanowił uświetnić swój występ.

Na koncert Noisegarden przyszłam w nadziei na zanurzenie się w ogrodzie hałasu (vide: nazwa zespołu) i nie zawiodłam się. Surowe gitarowe brzmienie, pełne sprzężeń i na dodatek poddane elektronicznej obróbce, gdzieniegdzie pojawiająca się spójna linia melodyczna, a wszystko to urozmaicone nie tylko wszelkiego rodzaju szumami bądź rytmicznym postukiwaniem, ale i partiami saksofonu. Tak mniej więcej należałoby streścić to, czym uraczone zostały moje uszy.

W ramach ciekawostek należy wspomnieć o tym, iż zespół, który normalnie funkcjonuje jako trio, pojawił się w Lublinie w okrojonym, dwuosobowym składzie, bez perkusisty Andrzeja Ruszkowskiego. Mimo to Michał Chojecki i Antoni Sobiecki poradzili sobie świetnie, korzystając z komputerowo wygenerowanych bębnów lub momentami samemu chwytając za pałeczki.

Koncert zakończył się dwoma improwizowanymi setami, do których Noisegarden zaprosili miejscowych muzyków, którzy wystąpili jako tzw. suport. Najpierw mieliśmy więc okazję posłuchać kilkunastominutowego występu, w którym główną gwiazdę wieczoru wspomagał Dress, po czym do zespołu dołączył Kim Nasung, z towarzyszeniem którego Noisegarden dali porywający, niemal półgodzinny występ, okraszony bębniarskimi popisami Antka i saksofonową solówką w wykonaniu Michała.

To był naprawdę dobry koncert.