Sobota inna niż pozostałe
Ian McEwan
Sobota
Saturday
tłum. Andrzej Szulc
Wydawnictwo A. Kuryłowicz
Wrocław 2005, str. 320
Ian McEwan dość długo kazał czekać swoim Czytelnikom na najnowszą powieść. Po dobrze ocenianej i świetnie napisanej Pokucie (Atonement) z 2001 roku, musiały minąć kolejne cztery lata, aby w nasze ręce trafiła od dawna już zapowiadana na oficjalnej stronie internetowej pisarza Sobota.
W Wielkiej Brytanii i USA powieść tę okrzyknięto już bestsellerem, ale wątpię, aby na naszym rodzimym rynku wydawniczym osiągnęła podobny sukces. Zresztą, sam McEwan jako pisarz nie jest raczej w Polsce znany, mimo że w swoim ojczystym kraju (Wielka Brytania) systematycznie zostaje wyróżniany prestiżowymi nagrodami, a jego powieści nominowane są w wielu konkursach literackich, stając do walki ramię w ramię z innymi dziełami wielkich nazwisk.
Osobiście nie żałuję, że McEwan nie wzbudza w Polsce histerycznych reakcji uwielbienia. To nawet i lepiej, bo czyż najpopularniejsze książki naprawdę zawsze są tymi wielkimi, wybitnymi, godnymi ich poznania? Miałam to szczęście, że po prozę Brytyjczyka sięgnęłam dość dawno i wtedy, poza jedną jedyną książką, nie było możliwości zapoznania się z całym dotychczasowym dorobkiem pisarza. Chyba, że ktoś miał dostęp i ochotę na czytanie w oryginale. Betonowy ogród (The Cement Garden) – bo to była moja pierwsza styczność z jego twórczością – tak mocno zapadła mi w pamięć, że wiedziałam już, iż jeśli kiedykolwiek trafię w księgarni na to nazwisko, zakup książki będzie wręcz obowiązkowy.
W latach dziewięćdziesiątych marne były szanse, aby na bieżąco śledzić twórczość młodego pokolenia prozy brytyjskiej. Nieliczne serie wydawnicze dawkowały na rynek anglosaską powieść w niemal aptekarskich ilościach. Betonowy ogród, wydany w Polsce w 1994 roku, został napisany w 1978 r. Poślizg czasowy stanowił przepaść nie do pokonania. Mimo najlepszych chęci czytelnik i tak pozostawał w tyle za tym, co działo się na zachodnich rynkach. Ponieważ uparcie poszukiwałam innych książek McEwana, wielkim odkryciem był fakt, że Czytelnik wydał w połowie lat 80. zbiór opowiadań Pierwsza miłość, ostatnie posługi (First Love, Last Rites). Jednak zbiorek ten przez długi czas był praktycznie nie do dostania, a i dziś jego zakup stanowi nie lada wyzwanie. Na szczęście z biegiem lat było coraz lepiej i obecnie mamy już polskie wydania prawie wszystkich książek pisarza. Każda stanowiła dla mnie intelektualne wyzwanie, każda była osobnym wszechświatem, czymś innym podbijała moje serce. Jednego jestem pewna: proza McEwana nigdy nie pozostawia obojętnym na to, jak i o czym pisze.
Na przestrzeni ponad 30 lat twórczość tego brytyjskiego prozaika znacznie ewoluowała. O ile kiedyś pisarz był bardzo egocentryczny i skupiał się wyłącznie na opisywaniu stanów bliskich perwersji i zachowaniach niemal patologicznych, z czasem w kręgu jego zainteresowań znalazła się coraz szersza problematyka – bliska codzienności w jakiej żył. Niezmienne pozostało natomiast to, że od zawsze fascynował się ludźmi pokrzywdzonymi przez los, życiowymi wykolejeńcami i postaciami, w których w na pozór normalnym życiu coś nagle zaczyna przestrajać ich zachowania i wprowadza na zupełnie nieznane tory, często pełne mroku.
Krytyka od samego początku sprzyjała McEwanowi. Mimo zarzutów o klaustrofobiczną i dziwaczną prozę oraz wystawianie na światło dzienne najbardziej skandalicznych aspektów ludzkiej egzystencji, chwalili jego pisarskie dokonania i niecierpliwie czekali na kolejne powieści. Sam McEwan nie przejmował się tymi obciążającymi go epitetami. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku powiedział w jednym z wywiadów: (…) To co ładne, miłe i przyjemne i jakoś afirmujące nie stymuluje mnie do pisania prozy. Dla mnie stymulujące jest to co złe, trudne, niepokojące. Takich właśnie napięć potrzebuję do pisania.*
Czy do dziś zostało coś z tej fascynacji złem i mrocznymi elementami życia? Zdecydowanie tak. McEwan z książki na książkę jest coraz ciekawszym i sprawniejszym warsztatowo pisarzem. O ile jego pierwsze próby literackie mogły się spodobać jedynie garstce ludzi, o tyle ostatnie śmiało mogłyby zachwycić całe rzesze czytelników, bowiem Brytyjczyk – jakby pod wpływem podszeptów krytyki – zdecydowanie bardziej otworzył się na świat i zainteresował szeroką problematyką. Mimo reputacji pisarza skandalizującego McEwan znacznie złagodniał, na co niemały wpływ miały wydarzenia z jego życia prywatnego i decyzja o założeniu rodziny. Efektem tego stało się przyglądanie otoczeniu, niemal naukowa precyzja w oddawaniu zwykłego świata, jaki go otaczał, oraz… napisanie m.in. książeczki dla dzieci Daydreamer (1994 rok, brak wydania polskiego).
W 2005 roku na polski rynek trafiła najnowsza powieść Sobota. Każdy miłośnik prozy McEwana z przyjemnością zaakceptuje kolejny świat wykreowany przez niezwykle utalentowanego twórcę. Pisząc o McEwanie nie można przemilczeć jednego faktu z jego biografii. Jest on bowiem absolwentem eksperymentalnego kursu pisania tekstów literackich tzw. creative writers na uniwersytecie East Anglia w Norwich. W czasach, gdy w nich uczestniczył, zajęcia prowadzone były m.in. przez cenionego pisarza Malcolma Bradbury’ego. Takie kursy stwarzały szansę na obudzenie talentów literackich u najbardziej zdolnych studentów i otwierały uczelnie na nowe metody nauczania, odchodzące od wielowiekowej tradycji akademickiej Anglii. Jedno jest pewne. Swego czasu Ian McEwan spożytkował te zajęcia najlepiej jak potrafił. Odkąd w latach 70. XX wieku zaczęły się ukazywać jego opowiadania i pierwsze powieści, na stałe zagościł w pejzażu młodej prozy brytyjskiej. Rozwój jego talentu potoczył się wielotorowo. Dziś jest również autorem sztuk teatralnych, scenariuszy filmowych oraz librett operowych.
Sobota to McEwan, jakiego znamy. Nie zaskakuje bardziej niż jego wcześniejsze dokonania. Zdecydowanie mniej obsceniczny i kontrowersyjny, a jednak doskonale portretujący swych bohaterów i wprowadzający mrok oraz napięcie od samego niemal początku. Mówiąc najkrócej, Sobota to opowieść z życia zwykłego mieszkańca Londynu, w której autor mistrzowsko operuje nastrojem, wplatając w pozornie stabilne i spokojne życie neurochirurga elementy niepewności, niepokoju i niezrozumiałych do końca obaw. Cała historia obejmuje czasowo 24 godziny. Ta doba będzie obfitować w niezwykłe wydarzenia, mające określone skutki, i już raz na zawsze zmieniające bieg egzystencji głównego bohatera. A wszystko zacznie się w bardzo wczesnych godzinach porannych, kiedy Henry Perowne zaobserwuje z okna swego domu samolot podchodzący do awaryjnego lądowania. Lot maszyny sugeruje, że w każdej chwili może dojść do wielkiej katastrofy w samym centrum ogromnej, uśpionej jeszcze metropolii.
W tej recenzji celowo stosuję zabieg opowiadania bardziej o autorze niż o samej książce. Bowiem McEwan jest w pewien sposób częścią swych powieści, a zmiany i ewolucja jego twórczości to także zmiany jego książek i biografii pisarza. Właśnie w Sobocie próbuje m.in. rozliczyć się z wydarzeniami z 11 września w Nowym Jorku, pokazując zmianę sposobu myślenia współczesnych ludzi, odkąd zagrożenie terroryzmem stało się bardziej realne niż kiedykolwiek wcześniej. We współczesnym świecie przemoc zaskakuje nas na każdym kroku. Czasami zwykły poranek może w nadchodzących godzinach przynieść nam zupełnie nieoczekiwane wydarzenia, które całkowicie zrujnują porządek i stabilizację nie tylko dnia, ale i życia. Bardzo ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie w treść Soboty nawiązania do innej jego powieści. Miłośnik McEwana bez problemu znajdzie fragment, w którym pisarz w ciekawym kontekście opowiada o książce napisanej faktycznie kilka lat wcześniej. Nie będę psuła zabawy znawcom jego prozy i nie podam ani tytułu tej książki, ani sytuacji, w której się pojawia.
Po mistrzowsku opisana została również praca bohatera. Niełatwy zawód neurochirurga może stać się dla niewprawnego literata przysłowiowym gwoździem do trumny w jego karierze, ale McEwan niczym wybitny aktor doskonale przygotował się do roli. Świadczy o tym choćby notka z podziękowaniami, z której można się dowiedzieć, że osobiście, dzięki uprzejmości lekarzy, obserwował operacje neurochirurgiczne w jednym z londyńskich szpitali. Plon tych wizyt zrobi na Czytelniku niezapomniane wrażenie, a Henry Perowne nie będzie postacią papierową, tylko człowiekiem z krwi i kości, któremu od początku do końca wierzymy. Nie można nie ulec sugestywności opisów konkretnych przypadków medycznych i kulisów pracy w klinice. McEwan niczym wirtuoz ujawnia wraz z kolejnymi przemijającymi godzinami, że pozornie błahe zdarzenia z przedpołudnia mogą już w porze wieczorowej przybrać zupełnie inny obrót i wpłynąć na życie członków naszej rodziny, bez względu na to czy tego chcemy, czy nie.
Być może powinnam wyłapać jakiś słaby punkt tej powieści, spojrzeć bardziej krytycznie na tę książkę – pozycję z pogranicza literatury ambitnej, której niewiele trzeba, aby stała się zwykłym czytadłem. Może w tym tkwi siła tej prozy, że o rzeczach zwyczajnych opowiada niezwyczajnie, że wywołuje emocje, że nie pozwala nam oderwać się od śledzenia poczynań bohaterów, póki nie przeminie 24 godzina soboty.
12 lat temu, kiedy skończyłam czytać książkę nieznanego sobie wtedy autora pomyślałam, że to coś dla mnie nowego, niezwykłego, że czuję się zaskoczona, poruszona, że chcę aby literatura odtąd zawsze tak na mnie działała. Dziś, zaczynając lekturę Soboty, znałam już pisarza i jego możliwości. Ale odczucia pozostały te same, podobnie jak postanowienie, aby widząc na księgarskich półkach to nazwisko, nigdy nie wahać się przed zakupem. Kolejny raz Ian McEwan nie zawiódł mnie. I chwała mu za to.
*Novelist in Interview, London: Methuen, 1985, s. 172.
Wszystkim zainteresowanym dorobkiem literackim pisarza polecam oficjalną, anglojęzyczną stronę http://www.ianmcewan.com/