Peter Ackroyd
Hawksmoor
Wydawnictwo Zysk i S-ka 2004
Tłum. Zbigniew T. Gieniewski

Jest coś niepokojącego w tej książce.
Być może jest to zasługa żonglerki stylami, którą Ackroyd opanował do perfekcji.

Hawksmoor rozpoczyna się jak moralitet, rozwija w przeplatany filozoficznymi wstawkami kryminał, który następnie nabiera cech klasycznej powieści grozy, a kończy niczym grecka tragedia, unosząc czytelnika z brudnych londyńskich ulic, aż po iglice kościołów Nicholasa Hawksmoora, autentycznej postaci XVIII-wiecznego architekta, którego zagadkowe budowle posłużyły jako kanwa powieści.

Być może jednak najważniejszą cechą dzieła Ackroyda jest poczucie postępującego wyobcowania, zarówno czytelników, jak i bohaterów Hawksmoora.

Historia serii morderstw popełnionych w XVIII wieku i ich późniejsze odwzorowanie we współczesnym nam Londynie przeplata się z opowieścią o dwojgu ludziach, uwikłanych w owe zabójstwa. Nicholas Dyer jest architektem, który projektuje siedem kościołów, zgodnie ze zleceniem wydanym przez brytyjski parlament w 1711 roku. Ale ceną za ukończenie planu jest życie siedmiu ludzi. Trzysta lat później londyński policjant Hawksmoor prowadzi śledztwo zabójstw dokonanych na terenie kościołów, stworzonych przez Dyera. Wbrew pozorom, nie jest to streszczenie powieści. Jest to jedynie określenie pewnych ram fabularnych, dzięki którym czytelnik początkowo zyskuje złudne poczucie bezpieczeństwa. Bardzo szybko jednak Ackroyd niszczy wszelkie podpórki i zostawia nas, tak jak Dyera i Hawksmoora, całkowicie samych.

A za plecami architekta i policjanta czai się jeszcze trzeci bohater powieści, Londyn. Miasto, które przybiera kształty apokaliptycznej bestii, jest czujnym drapieżnikiem, kuszącym mieszkańców i spychający ich na krawędź szaleństwa. Bohaterowie błądzą ulicami Londynu, przemykając się wśród cieni budynków, gubiąc drogę i napotykając samych siebie, odbitych w krzywym zwierciadle czasu. Czas zaś ulega w powieści Ackroyda drastycznej transformacji. Zamiast namiastki chronologii, szczątkowego chociażby początku i zakończenia, Hawksmoor zapętla się i przekrzywia, wprowadzając swoich bohaterów w wymiary rzeczywistości, z których nie ma ucieczki.

W gąszczu londyńskich uliczek, tak jak w zaułkach tej powieści łatwo jest się pogubić, zwłaszcza, gdy każdy ślad wydaje się prowadzić donikąd, morderca jest nieuchwytny, a detektyw zaczyna zatracać własną tożsamość. Aby jednak do końca nie zatracić się w pościgu za mordercą, należy zastosować się do rady Dyera, że „w miarę jak konstrukcya nabierać będzie przed twymi oczyma swego kształtu, nieustannie dbaj o to, by w umyśle twem zawsze rysowała się jej całość”. Czytając Hawksmoora warto o tym pamiętać.

PS Link do noty biograficznej o londyńskim architekcie plus zdjęcia jego kościołów (strona w całości po angielsku):
Nicholas Hawksmoor