Wiktor Suworow
Lodołamacz
Liedokoł
Tłum. Andrzej Mietkowski
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2008

Wznowionego właśnie przez REBIS Lodołamacza Wiktor Suworow (właściwie Władimir Bogdanowicz Rezun) napisał przed dziewiętnastu laty i wywołał nim sensację nie mniejszą, niż (moim zdaniem) najlepszą ze swych książek – Akwarium. O ile pierwszy bestseller rosyjskiego autora traktował o czasach bardzo współczesnych, to w Lodołamaczu Suworow zajmuje się II wojną światową, ściślej jej frontem wschodnim, na którym doszło to tytanicznego starcia III Rzeszy z Rosją radziecką. Jeszcze ściślej – początkiem starcia oraz preludium, jakim była współpraca nazistowskich Niemiec ze stalinowską Rosją. Trzeba przyznać, że dziś, kiedy Lodołamacz ponownie trafia na półki księgarskie, twierdzenia autora nie wydają się rewolucyjne, lecz w czasie, kiedy czytelnik otrzymywał do ręki wydanie pierwsze, było inaczej. Nie wolno o tym fakcie zapominać.

Sensacyjność Lodołamacza sprowadza się do jasnego i kategorycznego obalenia powszechnie (w roku 1989) panującego przekonania, iż podstępny Hitler paskudnie oszwabił Stalina i napadł na jego kraj, żyjący w pokoju i zupełnie niegotowy do wojny. Suworow twierdzi (chwilami aż nadto emocjonalnie), iż było dokładnie inaczej: to Stalin zamierzał napaść na Hitlera, ale został trzepnięty po łapach przez Wehrmacht, Luftwaffe i Kriegsmarine. Świadczyć o tym ma zarówno struktura Armii Czerwonej w czerwcu 1941 roku, sposób rozlokowania sił, dominacja ofensywnych środków walki w wyposażeniu wojsk oraz rozmiary klęski zaskoczonych kompletnie oddziałów, oczekujących na rozkaz ataku w kierunku zachodnim.

Argumentacja autorska sprawia wrażenie solidnej i przekonującej. Szkoda tylko, że zamiast trzymać się analizy militariów, Suworow wielekroć wdaje się w analizy politologiczne, które nie tyle trącą myszką, co rażą infantylizmem. Być może wynika to jednak z faktu, iż chciał trafić do maksymalnie szerokiego kręgu czytelników i zapłacił za to taką właśnie cenę. Chyba niepotrzebnie, gdyż i bez tego podziw budzić musi dynamizm narracji, jej barwność. Niestety, Władimir Bogdanowicz chwilami nuży „łopatologiczną” metodą, w innych zaś partiach tekstu rozwlekłością wywodu, wręcz kręceniem się w kółko, jak gdyby nie jasność twierdzeń była celem, lecz samo rozbudowanie tekstu w celu znanym do końca tylko autorowi. Nie zmienia to faktu, że miejsc nużących jest o wiele, wiele mniej, niż intrygujących, choć proporcje te nie są niestety identyczne (na korzyść książki), jak w słynnym Akwarium.

Jako autor wielce popularny, Wiktor Suworow reklamy nie potrzebuje. W tej sferze sam radzi sobie wyśmienicie, albo i lepiej. Potrzebuje natomiast kontry lub poparcia ze strony profesjonalnych historyków, ale tych z całą baterią świec nie sposób odszukać. Szkoda wielka, gdyż niemały tłum czytelników II wojnę na Wschodzie postrzega przez suworowowskie okulary. Czy zasadnie? Pomijam tu zakochanych w autorze fanów, bezkrytycznie przyjmujących na wiarę jego wywody – użalam się nad tymi, którzy prawdę o opisywanych przez autora wydarzeniach chcieliby poznać całą i niepodważalną (na ile to możliwe), lecz z braku dostępu do źródeł (oraz własnego krytycznego warsztatu historycznego) zmuszeni są bić się z myślami: konfabuluje Wiktor S., czy też szczerozłotą prawdę pisze? Lodołamacz jest mózgo- czy raczej mitołamaczem? Wbrew pozorom odpowiedź na tak zadane pytanie nie jest prosta, o czym przekonują najnowsze publikacje Marka Sołonina.

Problemu by nie było, gdyby Suworow nie napisał po Lodołamaczu kolejnych książek. Zdawać by się mogło, że autor winien w nich rozwinąć poprzednie tezy, szerzej je udokumentować, zamknąć usta krytykom. Tymczasem Suworow wydaje Cofam wypowiedziane słowa, po której to pozycji z jednej strony rośnie czytelniczy szacunek dla pisarza, z drugiej pojawić się muszą wątpliwości. Szacunek, gdyż należy nim darzyć badacza potrafiącego przyznać się do wcześniejszych pomyłek – a niełatwo takich spotkać. Wątpliwości, gdyż temperament pisarski Suworowa objawia się również i w tym, że co akapit nieomal zapewnia, iż głoszone przez niego w Lodołamaczu poglądy są absolutnie prawdziwe i tak udokumentowane, że aż strach. Tymczasem w Cofam… pisarz wycofuje się z wielu wcześniejszych – jak zapewniał – absolutnie prawdziwych i niesamowicie udokumentowanych twierdzeń. Mam teraz pełne prawo przypuszczać, iż za jakiś czas na kilkuset stronach autor może odwołać prawdy, objawione na innych setkach stron wydanych wcześniej.

Cofając wypowiedziane słowa Suworow – moim zdaniem – strzelił gola do własnej bramki, ale nie oznacza to, iż już nigdy nie wybiegnie na boisko, gdyż czego jak czego, ale pełnych trybun to może być pewien. W dużej mierze słusznie, gdyż grą swą sprawia obserwatorom sporo przyjemności. Szkoda tylko, że nie ma stuprocentowej pewności, iż mecze nie są „ustawiane”, i że za jakiś czas nie okaże się, iż ich wyniki trzeba będzie weryfikować na walkowery. Walkowery równie bolesne dla autora, co dla czytelniczej publiczności.
Wszystko to, nie zmienia faktu, iż Lodołamacz dla każdego interesującego się historią XX wieku, a II wojny w szczególności, jest lekturą obowiązkową. Jeśli nawet niekoniecznie we wszystko autorowi trzeba wierzyć bez zastrzeżeń.