Krzyżacy na ropę
Bryan Perrett
Rycerze Czarnego Krzyża
tyt. oryg. Knights of the Black Cross. Hitler’s Panzerwaffe and its Leaders
tłum. Jarosław Kotarski
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2009
Rycerzy Czarnego Krzyża napisał eks-oficer brytyjskich sił pancernych, nie zaskakuje więc poziom fachowości rozważań i doskonała znajomość analizowanej w książce sfery wojskowości. Szczególny nacisk Bryan Perrett kładzie na rozpoznanie rzeczywistych przyczyn sytuacji, w której Panzerwaffe nie potrafiły sprostać siły pancerne żadnego z walczących z Hitlerem aliantów. Analizujące tę właśnie kwestię partie Rycerzy… stanowią o tym, iż jest to książka warta lektury tym bardziej, że na temat walk pancernych lat 1939-1945 wiele narosło mitów i legend.
Na samym początku listy figuruje „prawda” następująca: od początku do końca wojny Niemcy „dosiadali” lepszych czołgów, niż ich przeciwnicy. Twierdzenie to B. Perrett obala bez pardonu porównując walory techniczne czołgów niemieckich z radzieckimi, brytyjskimi czy nawet francuskimi. Udowadnia, iż na wojnę pancerną lat 1939-1945 nie da się patrzeć przez tylko lufę Tygrysa Królewskiego czy z wieżyczki jego lżejszego, bezprzymiotnikowego brata. Oba bowiem czołgi (podobnie jak młodsza i lżejsza Panthera) były odpowiedzią konstruktorów III Rzeszy na czołgi radzieckie typu KW czy T-34, które siały spustoszenie w szeregach Panzerwaffe, któremu nie potrafili (sprzętowo!) przeciwdziałać niemieccy pancerniacy – Rycerze Czarnego Krzyża.
Skoro nie przewaga techniczna, to skąd porażający i demolujący przeciwników Blitzkrieg? Krok po kroku B. Perrett wyjaśnia, że sukcesy opancerzonego Wehrmachtu (aż po Kursk) wynikały z istoty niemieckiej doktryny wojennej oraz perfekcji we wprowadzaniu jej w życie, o ile słowo to w odniesieniu do profesjonalnego wyrzynania członków wrogiego narodu jest w ogóle na miejscu. Jednym słowem – nie sprzęt, nie ilość pojazdów, lecz sposób użycia Panzerwaffe, czyli – w wielkiej mierze – rezygnacja ze stosowania czołgów jako elementu wsparcia natarcia piechoty na rzecz grupowania ich w wielkich jednostkach (brygady, dywizje, korpusy, armie). Stworzono w Niemczech nowy rodzaj sił zbrojnych, który miał dokonywać wyłomów we froncie na skalę taktyczną, operacyjną i strategiczną – jednym słowem czynić coś, co wprawdzie śniło się pionierskim teoretykom brytyjskim, ale śniło prywatnie, gdyż „w porę” odsunięto ich na bocznicę. W Niemczech stało się inaczej, a zasługa to Adolfa Hitlera, któremu Hans Guderian i jego koledzy po fachu przestali być za to wdzięczni dopiero w epoce klęsk. Dopóki niemieckie czołgi miażdżyły opór narodów Europy, prawie nikt z nich o tym nie myślał, a pancerne kułaki Hitlera aż po rok 1942 funkcjonowały jak w zegarku również i dlatego, że udawało się Niemcom spełniać warunki pełnego powodzenia Blitzkriegu: na czas i stosowne do potrzeb zaopatrywanie Panzerwaffe oraz udzielanie niezbędnego wsparcia lotniczego.
Na tak stosowane czołgi (a broń pancerna w II wojnie decydowała na polach bitew) długo nikt recepty znaleźć nie potrafił. Dlaczego w takim razie Niemcy wojnę przegrali i to jeszcze w sytuacji, kiedy od Kurska poziomem swych czołgów dorównywali już swym wrogom, a nawet ich przewyższali? Perrett twierdzi, iż maszyna Blitzkriegu zacięła się z przyczyn „pozapancernych”. Albo niemieckich czołgów było zbyt mało (w stosunku do potencjału przeciwnika), albo brakowało wsparcia z powietrza, albo też paliwa (vide atak w Ardenach u schyłku wojny, który miałby pewne szanse sukcesu tylko w wypadku zdobycia alianckich składów paliwowych). Blitzkrieg wyhamował.
I w tym miejscu oddycham z ulgą. W odróżnieniu bowiem od autora Rycerzy… nie potrafię i nie chcę na zmagania pancerne ostatniej wojny światowej patrzeć jak na zawody sportowe, gdyż w istocie mowa jest przecież o paleniu się ludzi w stalowych trumnach, o ciałach rozrywanych pociskami. Niestety, podczas lektury Rycerzy Czarnego Krzyża wielekroć miałem wrażenie, iż autor podchodzi do przedmiotu swych badań, jak do partii krykieta. Wtóruje mu autor słowa wstępnego, „były dowódca sił alianckich w Europie Centralnej” gen. dr F. M. von Senger und Etterlin, ciesząc się, iż Bryan Perrett swoją cenną (tu się akurat zgodzę) książkę pisał dokładnie w czasie, gdy Niemcy obchodziły półwiecze istnienia swych sił pancernych. Na czym obchody tej stalowej rocznicy polegały – nie wiem. Wiem natomiast, że wolałbym (i z pewnością nie tylko ja), by Panzerwaffe nigdy nie powstała i Bryan Perrett w związku z tym napisał świetną książkę choćby o hodowli orchidei, które to hobby było swego czasu niezwykle modne pośród emerytowanych oficerów Jej Królewskiej Mości.
Tymczasem miast traktatu o kwiatach ofiarował czytelnikowi B. Perrett doskonałą analizę techniczną, taktyczną i strategiczną wojny pancernej, podaną, niestety, w sosie karkołomnych wywodów, mocno ryzykownych porównań (np. hitlerowskich pancerniaków do Grenadierów Gwardii Bonapartego) i – co już niesmaczne – osobliwej reinterpretacji pewnych aspektów II wojny. Przywołanie wiarusów Napoleona jeszcze jestem w stanie mu wybaczyć, gdyż i oni nie należeli do aniołków (choć np. A.D.1806 berlińczycy ze zdumieniem skonstatowali, że są przez francuskich okupantów traktowani lepiej, niż wcześniej przez garnizon króla Prus), lecz próba odseparowania Panzerwaffe od hitleryzmu, to już tylko nieświadomie stosowany czarny humor. Pisząc o tym, autor Rycerzy... udowadnia, iż o ile prowadzenia wojen nie wolno pozostawiać wojskowym, to jednocześnie nie powinno się zezwalać zawodowym wojskowym wypowiadać na temat tychże wojen, jako że nie stanowią one zagadnienia tylko i wyłącznie z dziedziny techniki wojskowej.
Wojny są zjawiskiem dużo szerszym, bardziej skomplikowanym i „techniczne” okulary przeszkadzają w sensownym ich widzeniu. B. Perrett, były pancerniak JKM zafascynowany właśnie techniką Panzerwaffe, profesjonalizmem niemieckich kilkuset tysięcy pancernych, prowadzi czytelnika na manowce prawdy historycznej, kiedy sili się na rozważania spoza historii wojskowości. Jak bowiem inaczej ocenić jego twierdzenie, iż podobnie jak dzisiaj Gwardię Napoleońską postrzega się bez emocji, to identycznie należy już patrzeć na Panzerwaffe? Autor żali się przy okazji, że taka wizja chyba jeszcze jest to niemożliwa, szczególnie wtedy, kiedy stosuje się określenie „hitlerowska Panzerwaffe„, co Perrett uważa to za kardynalny błąd terminologiczny, jako że była ona hitlerowska o tyle tylko, że to właśnie Adolf Hitler zdecydował o powstaniu tej broni, odrzucając postanowienia traktatu wersalskiego. Ta autorska teza brzmi szczególnie kuriozalnie na kartach solidnej książki, na 336 stronicach zajmującej się działaniami Panzerwaffe, która w makabrycznie skuteczny sposób służyła Hitlerowi za główne narzędzie realizacji jego straszliwej polityki. To przecież nie było tak, że Hitler miażdżył państwa europejskie, a Rycerze Czarnego Krzyża brali w tym udział „poniekąd”, „przypadkiem”, „mimochodem”, „wbrew”. Czyżby wykonując Führera rozkazy (początkowo wręcz entuzjastycznie) niemieckie wojska pancerne nie brały udziału w przedsięwzięciu będącym wojną Hitlera właśnie? Czyżby toczyły jakąś inną? W odmiennej czasoprzestrzeni? Skoro nie, to w pełni Panzerwaffe zasługuje na miano hitlerowskiej i nic na to Bryan Perrett nie poradzi. Mam taką nadzieję.
Mniejsze zastrzeżenia mam do określania żołnierzy Panzerwaffe Rycerzami, jako że słynne „rycerskie cnoty”, to w dużej mierze mitologia wysnuta ze średniowiecznej (i nie tylko) literatury. W końcu rycerzami byli też przecież raubritterzy i krzyżowcy, nie można tego więc określenia odmawiać żołnierzom Panzerwaffe. Niestety, B. Perrett kilkakroć brnie „w szkodę”, podkreślając że wojenne zbrodnie to jedno, a siły pancerne to drugie. Nabieram w związku z tym pewności, że nie pofatygował się na wstrząsającą wystawę fotograficzną „Zbrodnie wojenne Wehrmachtu 1939-1945” autorstwa nie jakichś tam Polaków ani też Stasi (na rozkaz KGB), lecz Niemców z gatunku mniej zafascynowanych Blitzkriegiem, bo pamiętających jego finalne konsekwencje. Jakby nie naciągać faktów, to jednak II wojna światowa nie była rycerską rywalizacją dzielnych i fachowych żołnierzy, ale obroną przed totalitarno-nazistowską próbą zdobycia panowania nad światem. Nie da się – jak autor zdaje się chcieć – oderwać wojny pancernej od ogólnowojennego kontekstu.
Kończąc lekturę pracy B. Perretta dochodzę do wniosku, iż książki w wymowie podobne Rycerzom… warto zaopatrywać w przypisy prostujące przeinaczenia, jak choćby te, które autor popełnił pisząc o jednostkach pancernych Waffen SS. Wcale przecież nie było tak, że zbrodnie wojenne SS były popełniane prawie wyłącznie przez Allgemeine SS. Niektórzy rodacy Bryana Perretta mogli sporo na ten temat powiedzieć, ale milczą, gdyż spotkali się swego czasu z rycerzami z 1 Dywizji Pancernej SS Leibstandarte SS Adolf Hitler w okolicach Dunkierki (65 zamordowanych jeńców). Identyczny los spotkał z rąk tych samych morderców prawie setkę alianckich jeńców w Malmedy, a w Taganrogu nie inaczej zakończyło życie 4 tysiące bezbronnych Rosjan. Ta sama dywizja (wespół z pancerniakami z Dywizji Pancernej SS Totenkopf ) już w Charkowie wzięła udział w mordzie na 20 tysiącach osób. Nie był to debiut tej drugiej jednostki, gdyż już na początku wojny wymordowała setkę Brytyjczyków we Le Paradis. Wymienionym oddziałom dorównała 12 Dywizja Pancerna SS das Reich, mordując w miejscowości Oradour-sur-Glane 642 cywilnych Francuzów. Tego typu „wyczynów” nie ma prawa autor Rycerzy... kwitować: wprawdzie jednostki Waffen SS do świętych nie należały, popełniały zbrodnie, ale jakże świetnie walczyły.
Mija się też autor z prawdą, kiedy oświadcza, iż pancerniacy z Waffen SS cieszyli się powszechnym szacunkiem w Wehrmachcie. Jedna przytoczona opinia von Mansteina to za mało, by tak twierdzić. W istocie bowiem hermetyczny (junkrowskiego w dużej mierze pochodzenia) korpus oficerski Wehrmachtu pogardzał swymi „towarzyszami broni” z kilku powodów: po pierwsze kadrę Waffen SS uważał za parweniuszy, po drugie zazdrościł dużo szybszej ścieżki awansowej (awanse te dyskredytowano twierdząc, iż są efektem nazistowskiej wierności, a nie kwalifikacji i rzeczywistych zasług), po trzecie wciąż zżymał się na faworyzowanie esesowskiej „podarmii” przy przydzielaniu zaopatrzenia oraz uzupełnień. Warto może, by Bryan Perrett przewertował znakomite książki Corneliusa Ryana, w których przytoczonych jest wiele (powojennych) wypowiedzi żołnierzy niemieckich, w swej wymowie niezwykle podobnych do opinii pewnego podoficera Wehrmachtu: Ja i moi podwładni byliśmy zdruzgotani, że musimy w Arnhem walczyć ramię w ramię z mordercami z Waffen SS.
Reasumując – muszę zgodzić się z jedną z uwag wstępnych weterana Panzerwaffe, później wysokiego NATO-wskiego dostojnika, przywoływanego tu już gen. dr von Singera und Etterlina – z historii można i należy wyciągnąć wnioski. Problem w tym, że Bryan Perrett posunął się o parę pancernych wniosków za daleko. Mimo to, a może i również dlatego, warto jego Rycerzy Czarnego Krzyża przeczytać, gdyż lektura to wielce pouczająca. I to pod każdym względem. I broń Boże nie mam tu na myśli niebywałego odkrycia (autora? tłumacza? redaktora?), że w roku 1915 carska armia (po dotarciu nad granicę NRD?) poniosła klęskę pod Zgorzelcem, bo o ile fonetycznie Görlitz i Gorlice faktycznie wiele łączy, to jednak na sztabowej mapie dzieli ładnych parę setek kilometrów.