Mikołaj Łoziński
Bajki dla Idy
Ilustracje Ewa Stiasny
Znak, Kraków 2008

Wyrwałam się do recenzowania tej książki, bo myślałam: „Oho! Kolejny Orłoś w wydaniu o zwierzętach”, a że czuję się odpowiedzialna za dział krytyczny serwisu bromba.pl, nieprzyzwoicie się cieszyłam na kolejnego kandydata do owego poddziału.
Przeczytałam (i obejrzałam) książkę duetu Łoziński–Stiasny raz, potem drugi, a etap trzeci związany był, niestety, z pewną aktywnością, za którą my, czytelnicy, nie bardzo przepadamy. Otóż była to aktywność czysto fizyczna, wymagająca ruszenia się z fotela i udania do najbliższej księgarni celem nabycia debiutanckiej powieści pana Łozińskiego Reisefieber.
Po jej przeczytaniu zadumałam się, bo zdałam sobie sprawę, że oto narodził nam się pisarz przez duże „p”. Jedna dobra książka to mógłby być przypadek, ewentualnie łut szczęścia, gdy dobra wróżka literacka jakimś cudem akurat nam sprzyja. Ale dwie dobre książki (dla różnych wiekowo czytelników!) to już musi być talent pisarski. A Mikołajowi Łozińskiemu, jak widać, go nie brakuje.

Na polskim rynku księgarskim ukazało się w ostatnim roku kilka książek dla dzieci o przedmiotach czy organizmach, które zwykliśmy traktować jako niższe od naszego jakże wywyższonego gatunku ludzkiego.
Kto by tam przejeżdżając przez jeden z warszawskich mostów zastanawiał się, czy przypadkiem nie marzy on o tym, aby stać sobie nad miłą rzeczką wśród gęstwiny borów, gdzie świergocą ptaki? Albo czy jakiś mikrobiolog pomyślałby, co czuje bakteria oglądana właśnie przez niego pod binokularem?

Pan Mikołaj napisał pięć krótkich, naznaczonych tragizmem (lecz kończących się pozytywnie) opowiadań, mini paraboli o zapomnieniu i braku opieki, o samotności i porzuceniu, o inności, o wolności i szukaniu swojego miejsca w życiu, o przyjaźni. Ale zakwalifikowanie ich do literatury moralizatorsko-dydaktycznej nie jest do końca poprawne.
Książka Łozińskiego zalicza się do pozycji, które uczą pokory i innego spojrzenia na świat, lecz nie dają prostych i jednoznacznych odpowiedzi.
Język autora jest lekki i giętki. Widać też efekty studiów socjologicznych młodego pisarza. Bajki… są zaskakująco dojrzałe i naprawdę trudno dać wiarę, iż tak dobrą książkę napisał niespełna trzydziestolatek.

Nieodłącznym elementem tej książki są ilustracje. Ewa Stiasny stworzyła coś niebywałego – „graficzny zamiennik” tego, co Łoziński chciał wyrazić za pomocą słów. Widać, że tych dwoje odbiera na tych samych falach i prowadzi ze sobą dialog. Ten układ przypomina mi spotykaną w świecie zwierząt i roślin symbiozę. Tekst plus obraz tworzą jedną integralną całość, chciałoby się powiedzieć: jeden wielki organizm. Czerpią z siebie nawzajem, uzupełniając się, lecz żadne nie robi drugiemu krzywdy. Takie podejście w literaturze dziecięcej jest mi niezwykle bliskie, bo nie ma nic gorszego niż kompletna niespójność w świecie tekstu i obrazu. W małym czytelniku (i jego rodzicach) ilustracje książkowe zostają w pamięci na lata, gdy obrazy podążają za tekstem, a nie, gdy żyją swoim pozaliterackim życiem.
Mnie, z pokolenia wychowanego na Szancerze czy Wilkoniu, ciężko przychodzi otwarcie się na nowatorstwo dzisiejszej ilustracji, ale Ewa Stiasny bardzo w tym pomaga. To dlatego Bajki dla Idy są piękne i na płaszczyźnie tekstu, i na płaszczyźnie obrazu, a my, czytelnicy, powinniśmy kupować piękne książki.

Recenzja ukazuje się również w serwisie bromba.pl