By lutnia mówić umiała…
Marcin Zalewski, Michał Gondko – lutnie
DUX 0408

Dobrze się stało, że Akademia Fonograficzna zauważa także inne rodzaje muzyki niż rozrywkowa, a w kategorii „Muzyka Klasyczna” znalazło się miejsce również dla muzyki dawnej. Dzięki temu Jakub Polak nie musi konkurować z Fryderykiem Chopinem. W ubiegłym roku doceniona została i wyróżniona nagrodą „Fryderyk 2003 – Album Roku – Muzyka Dawna” płyta zatytułowana By lutnia mówić umiała (DUX 0408).

Tytuł zaczerpnięty został z fraszki Jana Kochanowskiego O Bekfarku:

„By lutnia mówić umiała,
Tak by nam w głos powiedziała:
Wszyscy inszy w dudy grajcie
Mnie Bekfarkowi niechajcie”.

Czy jednak rzeczywiście autorom płyty udało się doprowadzić do tego, aby lutnia przemówiła? Nawet w kompozycjach Bakfarka?

Historia polskiej muzyki lutniowej sięga panowania Bolesława Chrobrego (wspomina o niej Gall Anonim w swojej Kronice), ale jej złoty wiek przypada dopiero na XVI. stulecie. Wtedy to lutnia nazwana została „królową instrumentów”, była bowiem powszechnie używana – od dworu królewskiego począwszy, na domach mieszczańskich skończywszy. Z tego też okresu pochodzą zarejestrowane na płycie kompozycje. Antologia ta miała na celu ukazanie pełni możliwości brzmieniowych i technicznych instrumentu (artyści – Marcin Zalewski i Michał Gondko – grają na współczesnych kopiach renesansowych lutni dziesięcio- i ośmiochórowych) oraz zobrazowanie najważniejszych cech ówczesnej muzyki: wielogłosowej faktury, bogatej harmonii i wirtuozowskiej ornamentacji. Wydaje się więc być takim szkolnym kanonem, w którym nie może zabraknąć utworów mistrzów działających wtedy na terenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów – Diomedesa Cato (ok. 1570-1607), Wojciecha Długoraja (ok. 1557-1619), Franciszka Maffona (II poł. XVI. w.), Mikołaja z Krakowa (I poł. XVI. w.), Jakuba Polaka (ok. 1540-1605) i Valentina Bakfarka (1506-1576).

Niestety, dla osoby „znającej muzykę jedynie ze słyszenia”, płyta okazuje się zbyt monotonna. Wpływ na tę jednostajność ma niewątpliwie sposób nagrania – mikrofon ustawiony daleko od instrumentu powoduje już na wstępie dystans pomiędzy artystą a słuchaczem. Dystans ten pogłębia się jeszcze poprzez brak ekspresji wykonawców. Utwory wykonane są dobrze technicznie, w sposób niemal szkolnie poprawny, ale nie są w stanie porwać odbiorcy. Może to kwestia doboru repertuaru, jak się okazuje, mało zróżnicowanego? Większość na płycie stanowią Tańce, choć nie zabrakło kompozycji polifonicznych o charakterze poważnym, zwłaszcza wśród utworów Maffona i Bakfarka, i nieco lżejszych, bogato ornamentowanych – przede wszystkim Polaka i Długoraja. A może to jednak „wina” wykonawców, którzy nie potrafili zarazić słuchaczy entuzjazmem dla prezentowanej muzyki?

Znów ciśnie się pod pióro analogia z kanonem lektur szkolnych. Płytę By lutnia mówić umiała znać należy. Tak samo jak Odprawę posłów greckich – żeby utrzymać się w epoce, czy Pana Tadeusza lub Balladynę. Można potem mówić bez przekonania „Bakfark wielkim artystą był”, zwłaszcza jeśli ma się w pamięci powtarzane przez wieki porzekadło, że „nie ma lutni po Bakfarku”. Jednak żeby wyzwolić w odbiorcy pasję, chęć sięgnięcia po inne utwory lutniowe, potrzeba właśnie pełnego żarliwości i namiętności wykonania. A takie jest możliwe, o czym świadczy wydana w 1998 roku płyta Black Cow (DGM 9906), na której utwory Valentina Bakfarka i Matthausa Waissela prezentuje Jacob Heringman. Trzeba więc mieć nadzieję, że słuchacz nie poprzestanie na szkolnej wiedzy i sięgnie po tę przynajmniej, a może i inną – na przykład, barokową – „lekturę uzupełniającą”. A potem tak rozsmakuje się w muzyce lutniowej, że „lutnię utuli […], a dzień mu nie minie ani noc bez lutni” – żeby sparafrazować jeszcze jednego przedstawiciela epoki, Klemensa Janickiego (O sobie samym do potomności).

A tu można posłuchać utworów Bakfarka i Waissela z płyty Black Cow