Józef Wilkoń Arka Wilkonia
Zachęta, Pl. Małachowskiego 3

 

„Kiedy tylko uśmierzył się zamysł Potopu,
Zając przystanął w koniczynie i drżących dzwonkach, by przez pajęczą sieć zmówić modlitwę do tęczy.
Ach, skrywające się kamienie drogocenne – spoglądające już kwiaty!”* tak sto trzydzieści lat temu rozpoczął swoje Iluminacje Arthur Rimbaud.
Zachęta kończy rok 2006 (i zaczyna 2007) niezwykłą wystawą – Arką Wilkonia, uświetniającą 50-lecie pracy twórczej znakomitego ilustratora i rzeźbiarza Józefa Wilkonia. Ekspozycja zajmuje trzy sale dolnego piętra galerii (na piętro wiodą zbryzgane farbami do ostatniej białej plamki schody, anonsując wystawę malarstwa polskiego XXI wieku).

Sale tworzą odrębne światy zwierzęce. Pierwsza sala prezentuje „prehistorię” fauny, oczywiście wedle wizji artysty. Tutaj centralnym punktem jest staropolski tur – ogromna rzeźba tura w otoczeniu malarskich szkiców koni, byków, bizonów na ścianach. Są to magnetyzujące przedstawienia (pierwsze powstały w 1957 r., ostatnie – po 2005 r.) wędrujących stad koni i bizonów, galopujących koni o szlachetnych kształtach, walczących bizonów. Szkice tchną zachwytem artysty dla piękna wolnych stworzeń. Na papierze nie ma nic poza mocnymi, mięsistymi, oświetlonymi tajemniczym światłem sylwetkami zawieszonymi w przestrzeni. Na myśl przychodzą od razu ryty naskalne prehistorycznych myśliwych. Turowi towarzyszy krokodyl wykonany z potężnego pnia, szczerzący dwa rzędy zębów z gwoździ, a jego wielkie, wypukłe metalowe oczy kuszą aż, by ich dotknąć. „Czy można dotknąć?” – pyta ktoś. „Ależ proszę bardzo, nawet trzeba”.

W środkowej, całej niebieskiej sali rozgrywa się główne wydarzenie ekspozycji – płynie tu zajmująca powierzchnię jednej ściany rzeźbiona arka wypełniona zwierzętami (najniżej podróżują te najcięższe: niedźwiedź, lew i słoń, najwyżej jakby gotowe do odlotu mrowie ptactwa), które przez otwory w burcie wysuwają szyje, wypatrując suchego lądu. My, widzowie, stoimy na terytorium ryb i stworów morskich, w niebieskościach i strugach monotonnie zacinającego z boku deszczu (dosłownie, bo jedna ściana to pastelowy bezkres ulewy niosącej potop), oko w oko ze stworzeniami, dla których woda to żywioł naturalny. Można tu zadąć w trąbonosy – zwierzęta blaszane, które są także instrumentami, ich ogony są usłużnie oparte o drewnianą barierkę (a ryk wydają z siebie zupełnie nieziemski).

„Na szerokiej i brudnej ulicy rozłożyły się kramy i przyciągnięto łodzie ku morzu spiętrzonemu wysoko jak na rycinach”.
W następnej sali rozstawiono drewniane rzeźby tworzące grupy zwierząt. Podobnie jak zwierzęta w arce, tu wyodrębnienie ich z naturalnego środowiska jest jeszcze podkreślone. Gałęzie i zarośla zastąpił artysta drewnianymi sprzętami – drabinami, skrzyniami i skrzynkami, tworzącymi coś w rodzaju gablot czy mansjonów. Blues afrykański i Blues polski to rzeźby czy też instalacje w postaci domków-mansjonów z muzykującymi zwierzętami: niedźwiadkiem, lampartem i innymi. Pod jednym z owych domków leży duże zwierzę na łańcuchu. Nie wiadomo, czy pilnuje towarzystwa; ciężki łańcuch jest raczej ponurą pamiątką podróży w ładowniach kontynentalnych okrętów. Duże wrażenie zrobiła na mnie inna grupa: w skrzynce przypominającej kształtem budkę dla ptaków, ale z otwartymi ścianami, w centralnym miejscu stoi wielki ptak z uniesionymi skrzydłami. W bocznych skrzydłach budki (a może ołtarza?) otaczają go zwrócone ku niemu mniejsze ptaki. Niesamowite wrażenie robi myśl o potrójnym unieruchomieniu tych podniebnych stworzeń: przez zamknięcie w drewnianych ciałach, przez ukrzyżowanie ptaka pośrodku i przez wpatrzenie w milczeniu ptaków na bocznych żerdkach. Takich ptasich kapliczek jest tu jeszcze kilka.

Nie sposób opisać wszystkie niezwykłe i pomysłowe okazy drewniano-blaszanej fauny. Wilkoń tworzy swe rzeźby zachowując naturalne kształty i faktury materiału rzeźbiarskiego, malując je farbą, która częściowo wsiąka w drewno.
Największe pnie posłużyły mu za ciało hipopotama (stoi po brzuch w granatowym morzu w sali z potopem), łosia o pięknych rozłożystych rogach, tura i krokodyla. Z nieco mniejszych wyczarował drapieżne, posępne, wielobarwne stwory morskie i ryby. Obłe ciało jednej z nich eksponuje narośle starego drzewa. A z tych najmniejszych, wielkości niedużego polana, artysta wydobył kadłuby ptasich towarzyszy – białą farbę kładąc w miejscu zaostrzonego niby przerośnięty ołówek dzioba, czarną od szyi po rozczapierzone ogony. W innym miejscu stoi grupa blaszanych czapli na nogach wyciętych z wąskich rurek, może fragmentów ogrodniczej rupieciarni.

Wystawa to nie tylko szkice i rzeźby zwierząt, ale też bardzo interesujące, poetyckie ilustracje Wilkonia do wielu książek (cześć okładek książek, które ilustrował, można – z daleka co prawda – zobaczyć ma wystawie). Między nimi jest mała praca zatytułowana Moja pierwsza ilustracja z 1957 roku. Las, a może tylko zagajnik, a miedzy drzewami błyszczy księżyc w nowiu. Nic szczególnego się nie dzieje, ale nastrój jaki tworzy ta nocna scena, wysmukłe i delikatne drzewa o pniach rozciągniętych nitkami akwarelowych pociągnięć pędzla, jest z pogranicza realności i snu, opowieści i podpatrzonego przez malarza konkretnego zagajnika.
Do jednej ze ścian przyszpilone zostały rysunki (tutaj znajdziemy szelmowskie szkice kotów) i wśród nich odnaleźć można obrazy maleńkiej arki ze zwierzętami na ogromnym wzburzonym morzu pod szalejącym niebem – sytuacja „odwraca” się: teraz jesteśmy tylko widzami patrzącymi na obrazki z odysei zwierząt.

„W ociekającym jeszcze oszklonym gmachu dzieci w żałobie ujrzały cudowne obrazy”. Zapiski wrażeń z dolnego piętra galerii zamykam również urywkiem Iluminacji, zdaniem, które mogłoby być najbardziej zwięzłym opisem wystawy we wnętrzu Zachęty. Wejście w świat zwierząt i stworów Wilkonia jest cudowną przygodą poznawczą i odżywczą dla wyobraźni.

– – – –
* Fragmenty Iluminacji Arthura Rimbaud w tłumaczeniu Artura Międzyrzeckiego.

 

Fot. By Fatboy – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/