Niezależnie od istnienia lub nieistnienia przedmiotu wiary religia jest niewątpliwie również ludzkim przedsięwzięciem. Nie ma w tym niczego obrazoburczego. Wszystko, co człowiek robi, da się (lepiej lub gorzej) opisać językiem ekonomii, socjologii, psychologii – również religię.

I we wszystkim można widzieć bezsensowny chaos, złowrogie fatum, nieuchronną cykliczność, rozwój i postęp, ducha dziejów, Bożą opatrzność – zależnie od obserwatora. Wobec tego opis „chłodny” ani wierze nie zaprzecza, ani jej nie potwierdza. Różne są kierunki rozważań, wymieńmy tu kilka podstawowych:

  • religia wyjaśnia świat
  • religia jest (szkodliwym) złudzeniem
  • religia daje pocieszenie
  • religia jest spoiwem społeczeństwa
  • religia jest narzędziem (źródłem?) dominacji, wyzysku i wojen

Wszystkie te teorie rzucają różne światło na religię, niekoniecznie są jednak jej wyjaśnieniem, a jeszcze mniej podstawą do jej odrzucenia i odfajkowania problemu. Pewne obserwacje mogą być poprawne, korelacje między zjawiskami mogą być autentyczne, jednak nie jest łatwo rozróżnić między przyczyną a skutkiem, czy cechą towarzyszącą. Na przykład tak jak częsty był sojusz tronu i ołtarza, raczej mało wiarygodny jest scenariusz, gdzie pewien zmyślny Babilończyk mówi: „Wykorzystamy obserwację nieba, znajomość zaćmień słońca i innych praw przyrody, podprawimy mistycznym sosem, dodamy spektakularny rytuał i nazwiemy to religią. Potem zachachmęcimy tym w głowach maluczkim i skłonimy do płacenia ofiar kapłanom”.
Dalej – nie wszystkie teorie stosują się do wszystkich religii, czyli do religii jako takiej. To oczywiście jest związane z problemem definicji religii, jak również z punktem startowym samych badaczy. Trudno jest o religioznawców spoza kręgu kulturowego ukształtowanego przez chrześcijaństwo.

Współczesne życie naukowe rozgrywa się w świecie kultury Zachodu lub pod jej wpływem. W islamie prawdopodobnie chłodne podejście do religii może być niebezpieczne. W hinduizmie i buddyzmie obfita jest literatura teologiczno-filozoficzna, ale czy działają badacze religii wychodzący od neurologii czy socjologii? Nie jestem tu całkowicie pewny, chętnie przyjmę nowe informacje na ten temat. Ale dominuje krąg kultury chrześcijańskiej; nawet dla ateistów jest chrześcijaństwo na ogół podstawowym pierwszym punktem odniesienia. I mogło to doświadczenie być traumatyczne. A to kazali mu zbyt często chodzić do kościoła na zbyt długie nabożeństwa, a to dzwony w  niedzielę zbyt głośno biły, gdy spał po sobotniej imprezie. Lub przeciwnie – podbudowało go kazanie mądrego księdza, gdy akurat był w psychicznym dołku. Nie mamy jednak badaczy, którzy wywodziliby się z ludu Fang czy Kwaio. Mamy opisy ich wierzeń, ale opisy zewnętrzne. Nie mamy przedstawiciela filipińskiego ludu Buid, który mógłby z pierwszej ręki opisać, jak śpiewał z innymi pieśni przywołujące duchy przodków i na ich (duchów) plecach wznosił się ponad wioską przeganiając duchy złe. To nieuchronnie skrzywia perspektywę.

Wróćmy do naszych teorii.
Religia – chrześcijańska przynajmniej – wypowiada się na temat powstania świata, jego budowy, pozycji w nim zwierząt i człowieka. Czasem wchodzi za głęboko w detale, na cudze tereny. Do niedawna jeszcze były one niezajęte, dziś wkracza na nie nauka i palikami znaczy swój ciągle powiększający się obszar. Ludzie mają skłonność do szukania wyjaśnień. Wyjaśnienia upraszczają obraz świata, czynią go bardziej przewidywalnym. „Po deszczu tu można spotkać gazele”. „Złe duchy niszczą zbiory i przynoszą choroby”. Nie wszyscy jednak zainteresowani są szukaniem przyczyn ostatecznych, budowaniem teorii. Do tego dochodzą religie spisane, skodyfikowane. Czy jest to potrzebne? Niekoniecznie. W symbiozie z platonizmem i arystotelizmem chrześcijaństwo było strawniejsze dla Ateńczyków i Aleksandryjczyków. Zamiast biegania w wielbłądzich skórach i żywienia się szarańczą na pustyni – rozważania o transsubstancjacji. A z każdym dogmatem traci się coś z pierwotnego ognia. Żar wiary nie pasuje do salonów i akademii. Poza tym uzależnianie się od astronomii i paleontologii kieruje uwagę w niewłaściwą stronę. Może się potem zdawać, że darwinizm jest zagrożeniem dla wiary. Stu lat było trzeba, by zauważyć (a nie wszyscy zauważyli), że konflikt był pozorny.

Teoria, że religia jest jedynie złudzeniem wynikającym z lenistwa umysłowego, jest wariantem poprzedniej teorii. Łatwiej jest powtarzać prawdy podane do wierzenia, niż samodzielnie myśleć. Znam jednak wielu wierzących i nie powiedziałbym, by myśleli statystycznie mniej. Z zewnątrz często słyszę teksty: „Wam ksiądz mówi, co musicie myśleć”. Ano mówi, ale są różni księża i różne rzeczy mówią. Kto chce myśleć, ten myśli. Czy samodzielniejszy jest widz MTV?

Dalej, mało jest faktów, które naprawdę sprawdzamy. Zwróćmy uwagę, że tak jak ludzie Fang opowiadają o duchach czających się w zaroślach, w podobny sposób inni mówią o elektrosmogu czy cholesterolu. To ostatnie jest poniekąd mierzalne, wyniki badań podejrzanie silnie skorelowane są z tym, kto je sponsorował. Poza tym nie jest prawdą, że ludzie wierzą w byle co. Jedynie pewne tematy przenoszą się efektywnie jako wierzenia religijne. Jakie, dlaczego? Jeszcze do tego wrócimy.

W przeszłości (chodzi mi głównie o średniowiecze) myślenie ludzi przepojone było religią. Trudno to nam zrozumieć. Ale i im trudno byłoby zrozumieć naszą obsesję na temat optymalizacji kosztów. Człowiek średniowiecza zastanawiał się przede wszystkim, czy określone czyny są zgodne z wolą Bożą, człowiek współczesny się pyta, kto za to płaci i czy potrzeba do tego tylu ludzi. Myślimy inaczej. Dziś idziemy do kościoła (o ile idziemy), a potem wracamy do „cywilnego” świata. Kiedyś rozróżnienie to nie było ostre. Stąd dodawanie do każdej czynności treści religijnej, na przykład do ceremonii plemiennych, akcentujących zakończenie zbiorów, inicjację, śluby, pogrzeby.

Również król i książę lubił biskupie błogosławieństwo, a biskup chętnie przyjmował fundację żałującego za grzechy władcy. Symbioza ta była tak daleko posunięta, że trudno wyróżnić rolę każdego z czynników. Konkretnie – niektórzy twierdzą, że ponieważ tyle było wojen religijnych, bez religii byłoby mniej wojen. Twierdzę, że walczono by po prostu pod innymi etykietkami. Weźmy dla przykładu podbój Ameryki. Odbywał się on z silnym podtekstem religijnym; jednym z oficjalnych celów było szerzenie świętej wiary. I było to dla opryszków z Estremadury zasłoną dymną dla rabunkowej wyprawy, dla Izabeli i Ferdynanda okazją dla lepszego sprofilowania się wobec papieża i w świecie chrześcijańskim, a kościołowi pozwalało zaakcentować swoją rolę i zdobyć nowych wiernych.

Jednak to właśnie zakonnicy, tacy jak Antonio de Montesinos, Bartolomé de las Casas czy Motolinia, zakładający że wiara chrześcijańska ma jeszcze jakieś głębsze znaczenie, a nie jest jedynie pretekstem dla podboju, brali w obronę Indian i demaskowali okrucieństwa konkwistadorów. Podobnie jezuici w Paragwaju zakładali osiedla Indian Guarani wokół swych misji po to, by ich „cywilizując” postawić na równi z Europejczykami. Dziś pewnie polityczna poprawność nakazywałaby krytykę propagandy religijnej, ale lepiej zasłaniać piersi w tropikach, odmawiać padrenuestro i grać Vivaldiego, niż dać się potraktować przez osadników jak nieco bystrzejsza dziczyzna. A problem, czy Indianom przysługują ludzkie prawa, był np. roztrząsany publicznie w Valladolid (1550-51, Bartolomé de las Casas vs. Juan Ginés de Sepúlveda) i właściwie wyszło, że de iure tak, przysługują, tyle że de facto i tak do Paragwaju wkroczyli uzbrojeni osadnicy i siłą zaprowadzili swoje prawa.

Podsumowując – istnieją różne spojrzenia na religię i to, czym jest w życiu człowieka i społeczeństw. Traktowane uczciwie, nie wypowiadają się na temat prawdziwości wiary i nie stoją z nią w konflikcie. Uzupełniają się wzajemnie i wzbogacają. Jednak wielostronność zjawiska religii utrudnia, a może więc uniemożliwia formułowanie zdecydowanych sądów odnoszących się do wszystkich wierzeń, do religii jako takiej. Do tego bardziej teorie te opisują zjawiska, niż je tłumaczą.
O teoriach rozprzestrzeniania się idei (epidemiologii idei) – następnym razem.