Przesymbolizowany symbol czyli kod Leonarda
Od kilku miesięcy książka Dana Browna „Kod Leonarda da Vinci” utrzymuje się na szczytowych pozycjach światowych list bestsellerów. Podobno – jak twierdzi „Newsweek” – „rozsierdziła teologów”, bo ujawniła „tajemnicę” od wieków skrywaną przez Kościół: Oto Maria Magdalena była małżonką Jezusa Chrystusa, matką jego dzieci, przywódczynią pierwotnego Kościoła, świętym Graalem, królową z rodu Beniamina itp.
W sensacyjnej powieści Browna „prawdę” tę – za sprawą słynnego fresku Leonarda da Vinci „Ostatnia Wieczerza”, znajdującego się w refektarzu dominikańskiego klasztoru Santa Maria delle Grazie w Mediolanie – odkrywają profesor Harvardu Robert Langdon i specjalistka od kryptogramów Sophie Neveu. Imię i nazwisko bohaterki wydaje się tu znaczące, gdyż Sophie pochodzi od gr. Sofia i oznacza mądrość, a Neveu jest być może zniekształconą formą wyrazu nouveau „nowy”; tak więc ukazane zostają losy „nowej mądrości” dążącej do wyjawienia prawdy. Podobnie symboliczne jest imię Sylasa. W Nowym Testamencie tak właśnie nazywa się współpracownik apostoła Pawła cudownie uwolniony z więzienia podczas trzęsienia ziemi (zbieżność losów zamierzona!). Czyżby było to dyskretne wskazanie na dwa nurty chrześcijaństwa pierwotnego pozostające przez jakiś czas w konflikcie – petryzm i paulinizm, które i dziś nie mogą się porozumieć? Petryzm byłby reprezentowany przez Watykan, paulinizm zaś przez Opus Dei w osobie biskupa Aringarosy i Sylasa. A czytelnik od pierwszych stron zmuszony jest przedzierać się przez gąszcz zagadek, sugestii i symboli.
Spróbujmy – jak para bohaterów – przyjrzeć się obrazowi Leonarda i odgadnąć, co mistrz może próbować powiedzieć? Być może profesor Harvardu i jego towarzyszka niewłaściwie i niedostatecznie odczytali symbolikę Ostatniej Wieczerzy?

Uczta przedstawiona na fresku nie przypomina ostatniej wieczerzy, wieczerzy paschalnej, nie ma kielicha (powszechnie uważanego za św. Graala), są za to małe kubki przed każdym z biesiadników, posiłek odbywa się w ciągu dnia, podczas gdy ewangelie wspominają o nocy, biesiadnicy siedzą wzdłuż stołu, a nie wokół niego. Wszystko to przypomina raczej ucztę weselną z parą młodą po środku niż pożegnalny posiłek Jezusa spożywany z uczniami tuż przez męką. Dlatego trudno się dziwić, że pojawiły się spekulacje, iż w rzeczywistości fresk wcale nie przedstawia Ostatniej Wieczerzy, lecz wesele w Kanie Galilejskiej, na którym gościł Jezus i Jego matka. Może więc ta kobieca postać to ukazywana wciąż jako młoda dziewczyna – Maria, matka Jezusa? Nie byłoby to pozbawione sensu, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę nominalizm kolorystyczny. W ikonografii Jezusa przedstawia się w szatach czerwono-błękitnych (czerwona suknia, błękitny płaszcz) symbolizujących tajemnicę Bożego Wcielenia. Czerwień oznacza ziemską naturę Chrystusa, krew, męczeństwo, a zarazem godność królewską. Błękit z kolei wyraża zasadę boską, niebo, tajemnicę. Nieprzypadkowo w sztuce średniowiecznej i prawosławnej Maria ukazywana jest w błękitnej sukni, na którą narzucony jest czerwony płaszcz czy maforion.
Skonwencjonalizowanie sztuki renesansu w XV w. jest jeszcze dość silne. Oprócz symbolizmu kolorystycznego funkcjonują też pewne typy, figury. I tak długowłosy młodzieniec uznawany był za typ idealnego ucznia, który dopiero wybiera drogę i którego łatwo ukształtować. Postać po prawicy Jezusa można więc na podstawie konwencji uznać za Jana – umiłowanego, idealnego ucznia, którego od czasów średniowiecza przedstawiano wyłącznie jako delikatnego młodzieńca. Znając zresztą homoseksualne skłonności Leonarda (miał proces z powodu czynnie uprawianego homoseksualizmu), można podejrzewać, że pociągali go młodzieńcy w kobiecym typie i dał temu wyraz w swojej Ostatniej Wieczerzy. Nie tylko zresztą tam. Znane są bowiem dwa obrazy (powstałe ok. 1513-16) przedstawiające młodego Jana Chrzciciela o bardzo kobiecych rysach, podobnego do apostoła Jana z fresku w Santa Maria delle Grazie i uśmiechającego się równie tajemniczo jak Mona Lisa.
Skoro już o Giocondzie mowa, to warto zastanowić się nad sugestią, podsuniętą też przez Browna, jakoby Mona Lisa była uosobieniem harmonii pomiędzy pierwiastkami męskimi i żeńskimi, doskonałym androgynem. To samo można odnieść do postaci Jana w Ostatniej Wieczerzy – typu równie androgynicznego i równie doskonałego.
Albo jeszcze inaczej – ostatnia wieczerza jest w istocie rytualną pogańską ucztą ku czci słońca, dawcy życia. Dlatego odbywa się w dzień, w centralnym oknie widać coś na kształt słonecznego nimbu wokół głowy Chrystusa. Sam Chrystus rozkłada ręce jak promienie (ha, przypomina to nawet reliefy z okresu amarneńskiego – poł. XIV w. pne w Egipcie, na których bóg Aton przedstawiany był w postaci słońca z promieniami zakończonymi dłońmi), w nim skupia się perspektywa rozchodząca się promieniście na wszystkie strony. A właściwe odczytanie solarnej symboliki miałoby być wzmocnione gestem Tomasza wskazującym na niebo. Samo nasuwa się skojarzenie – „światło i życie” (gr. fos kai dzoe), które w starożytności zapisywano w kształcie równoramiennego krzyża. Na przecięciu ramion krzyża była litera „o”. W kompozycji Leonarda również można dostrzec krzyż (z poziomą belą dłuższą, pionową krótszą), w centrum którego, na przecięciu ramion, znajduje się postać Chrystusa, światłości świata, dawcy życia.
Albo interpretacja o wiele bardziej ponura – satanistyczna. Wspomniano, że Leonardo był homoseksualistą, zaś homoseksualizm w XV w. postrzegany był jako coś diabelskiego. Podobnie zresztą jak lewo- bądź oburęczność, a Leonardo był oburęczny. No i Jan trzymany jest przez Chrystusa za lewą rękę!
Skoro ma to być wieczerza paschalna, to dlaczego nie ma baranka? A jeśli uczta pożegnalna w przeddzień święta Paschy, jak wynika z ewangelii Jana, to tym bardziej wskazane byłoby jakieś mięsiwo… Pamiętać trzeba, że Leonardo był wegetarianinem, a wegetarianizm też poczytywany był za przejaw satanizmu (za propagowanie wegetarianizmu można było nawet spłonąć na stosie z mianem heretyka). Byłby to więc szczyt perwersji – w refektarzu klasztornym przedstawić ucztę satanistyczną! Ale skoro można było przedstawić Jezusa z Marią Magdaleną, to dlaczego nie przedstawić Jezusa z androgynicznym szatanem u boku? Odchylone od siebie ciała Jezusa i postaci po jego prawicy układają się w kształt litery V. V może oznaczać zwycięstwo (Victoria), prawdę (Veritas), lub w ogóle zwycięstwo prawdy (Victoria Veritatis), może też oznaczać 5, a wtedy już prosta droga od piątki do pentagramu skierowanego w dół (jak V), a od pentagramu do szatana. Choć akurat satanistycznej interpretacji pentagramu Dan Brown starannie unika. Na szatana może też wskazywać… trójka, widoczna np. w tym, że uczniowie usadzeni są po trzech tworząc coś na kształt trójgłowych figur. W sztuce średniowiecznej zaś bardzo często przedstawiano diabła z trzema twarzami…
Symbolika liter i liczb może mieć ogromne znaczenie przy interpretacji Ostatniej Wieczerzy. Wspomniane wcześniej M ułożone z ciał głównych postaci niekoniecznie musi wskazywać na imię – Marię lub Marię Magdalenę, czy Matrimonium. Równie dobrze może w ten sposób być wyrażone 1000 (rzymskie M), które np. symbolizuje tysiącletnie panowanie Chrystusa wraz z wybranymi, znane z Apokalipsy. Korespondowałoby to z ukazaniem uczty w dziennym świetle, bo według Starego Testamentu, gdy nadejdzie dzień Pański, nawet wieczorem będzie jasno. Dlaczego jednak Leonardo miałby przypominać o nadchodzącym sądzie, czy końcu świata? Dlatego, że zbliżał się rok 1500 (Ostatnia Wieczerza powstawała w latach 1494-98), a wszystkie „okrągłe” daty budziły niepokój. To przesłanie wzmocnione jest jeszcze literą V, w tym kontekście możliwą do odczytania jako Vanitas Vanitatum (marność nad marnościami) oraz M jako nadzieją na Misericordia (Miłosierdzie).
I znów symbolikę można mnożyć. Mało prawdopodobne są mistyczne skłonności Leonarda, ale gdyby tak połączyć M i V to otrzymamy np. Unio Mistica (U pisane było przez Rzymian, a później przez Włochów jak V), a więc wkraczamy w świat mistyki, nawet Brautmystik (mistyki oblubieńczej), zjednoczenia duszy z Chrystusem itp. Mistyczną interpretację uprawomocnia też V – piątka, która u pitagorejczyków oznaczała boskie zaślubiny – połączenie elementu parzystego (dwójki – widocznej np. w podziale apostołów na dwie duże grupy) z elementem nieparzystym (trójką – widoczną np. w ilości okien, usadzeniu uczniów po trzech).
Do symboliki piątki dochodzi więc symbolika trójki (wyżej wspomniano już jej satanistyczne znaczenie). Zazwyczaj jednak symbolikę trójki sprowadza się do Trójcy Św., doskonałości i pełni. Może ona też oznaczać początek, środek i koniec (znów odniesienie do Apokalipsy i do Jezusa – Pierwszego i Ostatniego, który pojawił się jako człowiek w środku dziejów), wiarę, nadzieję i miłość itp. Nie można pominąć czwórki (uczniowie tworzą cztery grupy) mającej przede wszystkim znaczenie kosmiczne czy astralne (cztery pory roku, kształtowane przez cztery konstelacje, cztery krańce świata, podtrzymywane przez czterech aniołów), ale wskazującej również na cztery cnoty kardynalne. Pewnie nieprzypadkowo trójka (symbol boski) spotyka się tu z czwórką (symbol świata) dając świętą liczbę siedem, wyrażającą w tym przypadku jedność Boga i świata, a więc znów odniesienie do mistyki. Z drugiej strony, gdyby Leonardo rzeczywiście umieścił na swoim fresku Marię Magdalenę, to siódemka wskazywałaby na siedem duchów nieczystych, które wypędził z niej Jezus.
Odkrywając symbolikę liczb na tym obrazie, trzeba dodać coś jeszcze o dwójce, która widoczna jest w podziale apostołów na siedzących po prawej i po lewej stronie Jezusa i o szóstce – bo tylu ich siedzi w każdej grupie. Dwójka jest oczywiście symbolem niepokoju, konfliktu, szóstka natomiast to doskonała liczba środka oraz zapewne hołd składany przez humanistę Leonarda człowiekowi – w szóstym bowiem dniu Bóg stworzył człowieka.
Mało kto chyba odczytuje Ostatnią Wieczerzę jako np. traktat muzyczny czy kompozycję, a przecież zastosowanie tak wielorakiej symboliki liczb w prostej linii prowadzi do muzyki, we wczesnym renesansie pojmowanej jeszcze na sposób pitagorejski jako wiedzy o liczbie. Liczby, tak wyraźne na obrazie, mogą wskazywać na wszystkie właściwie skale średniowieczne, ale z wyraźnym zaakcentowaniem V (skali lidyjskiej).
Na uwagę zasługuje też doskonale uchwycona przez Leonarda gestykulacja postaci przy stole. Ale z kolei gesty te można przyrównywać do gestów używanych w rytuałach przedmasońskich (choćby szeroki gest Jezusa), albo doszukiwać się w nich symboliki znaków zodiaku itp. Przesadność gestów i zwrócenie apostołów (aktorów?) frontem do widza sugeruje również, że cała scena ma charakter teatralny (wiadomo, że Leonardo projektował dekoracje do przedstawień dworskich). Czy nie kryje się za tym przesłanie – wszystko jest teatrem, pozorem, ułudą? A więc Jezus w ciele też. Jest zbyt spokojny jak na kogoś, kto wie, że za chwilę będzie cierpiał. A może wie, że NIE będzie cierpiał, bo na krzyżu umrze tylko POZORNE ciało. I tym sposobem Leonardo daje wyraz swojemu doketyzmowi.
A może znaczący jest też fakt, że biesiadnicy siedzą przy stole, a nie leżą na sofach/ławach zwanych stibadium? Zwłaszcza siedzący Chrystus kojarzy się z Pantokratorem na tronie, co prowadzi znów do konotacji z Apokalipsą i sądem. Poruszenie wśród apostołów, reprezentantów całej ludzkości, można tłumaczyć strachem przed zaliczeniem ich do zbawionych (po prawicy) lub potępionych (po lewicy). Jak więc wytłumaczyć fakt, że po prawicy znalazł się też Judasz? Czyżby Leonardo usprawiedliwiał zdrajcę? W takim razie nie byłby doketystą lecz kainitą.
Takich pytań pojawia się więcej – np. do kogo należy 27 ręka trzymająca nóż i co to oznacza? Czy Leonardo w osobie apostoła Bartłomieja sportretował siebie? Dlaczego w miejscu, gdzie powinny znajdować się nogi Jezusa, wykuto drzwi? Chyba nie był to przypadek? Itp. itd.
Odpowiedzi i interpretacje można mnożyć w nieskończoność (a na podstawie każdej tworzyć sensacyjne opowieści). Jedne będą bardziej prawdopodobne, inne mniej, jeszcze inne zupełnie naciągane. Taka zabawa intertekstowa może być bardzo ciekawa i wciągająca. Tylko czy o to chodzi? Przy dziełach sztuki jest na szczęście tak, że nie ma jednej prawomocnej i po wsze czasy usankcjonowanej interpretacji. Dzieło bowiem – parafrazując Ingardena – odwraca się do odbiorcy tą stroną, którą chce, inne pozostawiając w cieniu. I na tym polega odbiór aktywny. Trzeba tylko uważać, żeby nie „przesymbolizować symbolu”, jak ostrzega Tadeusz Nyczek, a sensacje w rodzaju książki Dana Browna właśnie na przesymbolizowaniu bazują.
PS. Autorka NIE jest profesorem Harvardu, znawcą symboliki.
W następnym odcinku już na pewno będzie o Marii Magdalenie.
Na fotografii: Ostatnia Wieczerza Leonardo da Vinci
Zobacz też:
Tajemnice Marii Magdaleny
Chrześcijańska mozaika