Pięciu mężów i kochanek (perspektywa prawie feministyczna)
Czy patrząc na obraz George’a Richmonda z 1828 r. przedstawiający ponętną blondynkę z obnażoną piersią, i na jedną z ikon, na której widać poważną kobietę z krzyżem w prawej ręce, można przypuszczać, że to wizerunki tej samej postaci? Tytuły obrazów niewiele wyjaśniają. Richmond podpisał swoje dzieło konwencjonalnie: Chrystus i Samarytanka, na ikonie można doszukać się frazy święta Fotyna lub święta Swietłana, czasem jeszcze rozszerzonej o dopowiedzenie równa apostołom.
Różnica w przedstawianiu tej kobiety na Wschodzie i na Zachodzie bardzo dobrze obrazuje proces kondemnaty bohaterki, jaki dokonał się w Kościele Zachodnim. W dodatku wyrok opiera się jedynie na pozorach i domysłach. W Kościele Wschodnim odwrotnie – bohaterka uznana została za świętą.
Dziwka
Oczywiście Richmond nie jest odosobniony w swoim przedstawieniu Samarytanki – znanej z ewangelii Jana jako ta, która rozmawiała z Jezusem przy studni, na odludziu, a potem poszła do swojego miasta Sychar i pochwaliła się, że rozmawiała z kimś, kto wiedział wszystko o jej przeszłości (J 4,5-42). Ten akurat obraz został przywołany dlatego, że najpełniej wyraża wyobrażenia nowożytnego chrześcijaństwa zachodniego o bezimiennej kobiecie, która „miała pięciu mężów, a ten, którego ma teraz, nie jest jej mężem” (J 4,18). Zmysłowość, bijący od pięknej Samarytanki seksapil pojawia się i u Juana de Flandesa (XV/XVI w.), i u Domenica Tintoretto (XVI/XVII w.), i u Giovanniego Barbieriego czy Bernarda Strozziego (XVII w.). Musiała przecież czymś przyciągać tych mężczyzn. A skoro miała ich tak wielu, to znaczy, że z powodu rozbuchanego libido zmieniała ich jak rękawiczki, rzucając się w ramiona kolejnego małżonka po tym, jak poprzedni się znudził lub nie mógł zaspokoić jej seksualnego apetytu. Albo to oni odpuszczali, woląc wręczyć połowicy list rozwodowy niż stawić czoła jej wymaganiom erotycznym. Jednym słowem – w świadomości społecznej przez wieki utrwaliło się przekonanie, że kobieta, z którą Jezus rozmawiał przy studni, jest osobą rozwiązłą.
Szukano na to argumentów w tekście ewangelii. Przeciw Samarytance przemawiało pochodzenie, płeć, godzina, w której przyszła zaczerpnąć wody, miejsce ustronne, a zarazem publiczne, bo położone poza domem uważanym za przestrzeń prywatną, w której wolno było kobietom swobodnie się poruszać. Do tego dochodzi skandaliczna rozmowa z obcym mężczyzną, brak zrozumienia dla jego słów, a jednocześnie pewna zaczepność, nawet agresja, i chęć pouczenia rozmówcy, znajomość zwyczajów i historii oraz oczywiście fakt posiadania pięciu mężów i kochanka [1]!

Richmond – Chrystus i Samarytanka
Można zauważyć różnice w podejściu do tekstu w zależności od płci komentatora. Mężczyźni na ogół mają tendencje do przeakcentowania seksualnych i małżeńskich aluzji w tej historii, co stawia ich interpretację bliżej tradycji Kościoła Zachodniego. Kobiety skupiają się na aspektach pozytywnych, wskazują na rolę Jezusa jako wyzwoliciela kobiet, pogan, outsiderów oraz na rolę kobiety jako pierwszej misjonarki, co z kolei zbliża ich stanowisko do tradycji Kościoła Wschodniego [2]. Jak się okazuje – próby odczytania tego tekstu z perspektywy feministycznej świadomie (np. E. Schüssler-Fiorenza) lub nieświadomie nawiązują do egzegezy patrystycznej, która w dużej mierze depenalizuje przeszłość Samarytanki, zdejmuje z niej odium niemoralności i uznaje za równą apostołom, a nawet przewyższającą ich pod pewnymi względami.
Ale po kolei. Zacznijmy od literalnego poziomu tekstu.
W południe czy wieczorem
Czas nie jest sprzymierzeńcem Samarytanki. Narrator ewangelii Jana wspomina, że Jezus usiadł przy studni około godziny szóstej (J 4,6). Był zmęczony i spragniony, co może sugerować, że dotarł do Sychar około południa. Jeśli weźmie się dodatkowo pod uwagę żydowski sposób liczenia czasu (od zachodu do zachodu słońca), mogła być godzina 12. O tej porze rzadko spotykało się przy studni porządną kobietę. Zazwyczaj bowiem kobiety przychodziły po wodę rano lub wieczorem. I zwykle czyniły to w towarzystwie (por. Rdz 24,11; 1 Sm 9,10). Ponadto w zwyczaju było, że o wodę starały się najmłodsze dziewczęta w gospodarstwie. Pojawienie się w południe samotnej kobiety sugeruje, że unikała ona towarzystwa innych albo to jej towarzystwa unikają inne samarytańskie niewiasty. Wiele może być przyczyn takiego wykluczenia, ale jedna narzuca się sama – kobiety nie chcą zadawać się z seksowną uwodzicielką, która tylko czyha, by sprowadzić ich wiernych mężów na manowce. Albo już to uczyniła i teraz spotyka ją towarzyski bojkot.
Spróbujmy jednak poszukać innej przyczyny pojawienia się samotnej kobiety przy studni o niezwykłej porze. Być może niewiasta jest już stara, w jej domu nie ma młodych dziewcząt, dlatego sama, po wykonaniu innych gospodarskich prac, przychodzi po wodę. O tym, że jest to prawdopodobne świadczy kilka faktów.
Po pierwsze – miała pięciu mężów. Abstrahując od tego, dlaczego tyle razy wychodziła za mąż, życie z każdym z nich musiało trwać jakiś czas, a to oznacza, że Samarytanka nie mogła być bardzo młodą dziewczyną.
Po drugie – trzeba wziąć pod uwagę, że zaopatrywanie gospodarstwa w wodę było zajęciem ciężkim. Wbrew najpopularniejszym przedstawieniem nie ograniczało się do napełnienia jednego niewielkiego dzbanka. Był to raczej dzban, czasem dwa: jeden ogromny, noszony w koszu lub chuście na plecach, drugi, mniejszy, noszony na głowie, jak to jeszcze dziś praktykują np. afrykańskie kobiety. Jeśli Samarytanka rzeczywiście nie była najmłodsza, prawdopodobnie nie poruszała się szybko ani w czasie wykonywania domowych obowiązków, ani – tym bardziej – kiedy szła po wodę. To naturalne, że przychodzi do studni później niż inni.
Po trzecie – skoro nie było w jej domu młodszych dziewcząt i sama musiała udać się po wodę, a czyniła to, jak wspomniano z wyraźnym trudem i dość wolno, nic dziwnego, że żwawe, pełne sił i radości życia nastolatki nie miały ochoty jej towarzyszyć.
Po czwarte – z wielką nadzieją słuchała słów Jezusa, który obiecywał jej wodę żywą (J 4,10.14-15): Kto napije się wody, którą ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki. Zmęczona codziennym obowiązkiem, dosłownie odczytuje tę metaforę. Marzy o tym, żeby już nie trzeba było przychodzić do studni i dźwigać dzbana.
Dotychczas wszystko układa się dość logicznie. Ale z tej logicznej układanki bardzo łatwo wyrwać jeden zasadniczy element: czas – godzinę, o której do studni przychodzi Samarytanka. Przekonanie, że ewangelista liczy czas na modłę żydowską, jest tu najsłabszym ogniwem. Równie dobrze mógł zastosować rzymską rachubę czasu – od północy do północy – tak jak uczynił to przy opisie śmierci Jezusa (J 19,14). Godzina 6 oznaczałaby rzeczywiście 6 po południu (czyli 18.00). Jak argumentuje A. Edersheim [3] – na zastosowanie w tej narracji rzymskiej rachuby czasu wskazuje fakt, że uczniom udało się kupić w mieście coś do jedzenia, a Samarytanie zareagowali błyskawicznie na wezwanie kobiety i udali się do Jezusa. W samo południe byłoby to albo bardzo trudne, albo wręcz niemożliwe. O wiele łatwiej wieczorem kupić coś do jedzenia i spotkać miejscowych zgromadzonych w jednym miejscu, zapewne na jakimś publicznym placu; można im wtedy opowiedzieć, czego się doświadczyło [4]. Przestaje też dziwić, że Samarytanka około 6 (18) przychodzi po wodę – zbliża się wieczór. Jej samotność nadal można tłumaczyć brakiem młodych dziewcząt w domostwie i/lub wiekiem, który dla potencjalnych towarzyszek stanowi poważną barierę.
Stateczna niewiasta
Genderowe komentarze często zwracają uwagę na to, że Samarytanka przełamuje społeczne bariery, gdy wkracza w sferę publiczną – ów plac, rynek, miejsce zgromadzeń – zarezerwowaną dla mężczyzn [5]. Zadziwiające, że ci mężczyźni słuchają jej i pozytywnie odpowiadają na wezwanie, by sami przekonali się, że oczekiwany mesjasz pojawił się w Samarii. Czy byłoby to możliwe, gdyby kobieta była rzeczywiście osobą niemoralną, źle się prowadzącą, znienawidzoną i ostentacyjnie ignorowaną przez małżonki zgromadzonych? Mało prawdopodobne.
O wiele prawdopodobniejsza wydaje się wersja z Samarytanką jako kobietą wiekową, doświadczoną i powszechnie szanowaną ze względu na ów wiek, doświadczenie, znajomość zwyczajów, oraz pobożność. O wieku była już mowa. O znajomości zwyczajów i tradycji świadczy przypomnienie narosłej przez wieki wzajemnej wrogości Samarytan i Żydów (w. 9), odniesienie się do historii patriarchy Jakuba (w. 12), wskazanie różnic w żydowskiej i samarytańskiej obrzędowości (w. 20), wreszcie dobra orientacja w tym, kim jest mesjasz i czego można po nim oczekiwać (w. 25). Na pobożność z kolei wskazuje dręczący ją dylemat, gdzie należy czcić Boga, oraz gotowość przyjęcia niestandardowej odpowiedzi (w. 20-25). Świadectwu takiej kobiety można uwierzyć, tym bardziej jeśli mówi, że zrobiła coś rytualnie zakazanego – a tym była niewątpliwie rozmowa z Jezusem [6].
Czarna wdowa i namiętna rozwódka
Pozostaje jednak cień rzucany przez „pięciu mężów” i „szóstego”, który mężem nie jest. Czy to nie dowód rozwiązłości? Nawet literalne rozumienie zdania: Miałaś pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem (J 4,18) nie daje jeszcze powodu, żeby źle myśleć o Samarytance. Trzeba przyznać, że kwestia ta była bardzo kłopotliwa dla biblistów, którzy próbowali interpretować tekst w kontekście socjo-kulturowym. Ci, którzy usprawiedliwiali kobietę, powoływali się zazwyczaj na prawo lewiratu, możliwość rozwodu albo na „zwykłe” wdowieństwo. Okazało się to bronią obosieczną, bo każdy argument można zinterpretować „za” lub „przeciw”.
Sukcesywne wdowieństwo i kolejne małżeństwa mogły sugerować, że Samarytanka jest typem „czarnej wdowy”. Niczym piękna Theresa Russell z filmu pod tym właśnie tytułem (reż. N. Roeg, prod. 1987) świadomie doprowadza do śmierci swoich mężów, by zagarnąć ich majątek. Bez znaczenia jest w tym przypadku fakt, czy kolejni mężczyźni byli ze sobą spokrewnieni (prawo lewiratu), czy też nie. Ani tekst, ani obyczajowość żydowska (per analogiam może też samarytańska) nie dają jednak podstaw do snucia podejrzeń, że Samarytanka kierowała się chęcią zysku rzekomo pozbawiając mężów życia. Przeciwnie – powinno jej zależeć na zachowaniu małżonka przy życiu, ponieważ wdowa nie dziedziczyła po zmarłym. Zasugerowana wyżej nienajlepsza sytuacja materialna (konieczność samodzielnego chodzenia po wodę, brak młodych służących) może rzeczywiście wskazywać na jej wdowieństwo. Gdyby świadomie do tego dążyła, nie świadczyłoby to dobrze o jej rozsądku. Oczywiście pozbawić męża życia można z wielu innych powodów, zwłaszcza gdy nie robi się tego z premedytacją, lecz w afekcie. W grę wchodzi miłość do innego, frustracja spowodowana brakiem satysfakcjonującego pożycia, może nawet przemoc domowa… Ten ostatni motyw pojawia się częściej w komentarzach genderowych nie tylko w kontekście wdowieństwa, ale też w kontekście rozwodu.
Argument wielokrotnego zamęścia po kolejnych rozwodach jest równie dwuznaczny, a nawet jeszcze gorzej świadczący o Samarytance niż wdowieństwo. Prawo Mojżeszowe dopuszczało oczywiście rozwód, ale to nie kobieta rozwodziła się ze swoim mężem, lecz mężczyzna ze swoją żoną. Przesłanką do rozwodu była przede wszystkim bezpłodność (por. Jew 64a), ale także jakaś „rzecz odrażająca” [7], którą mąż „znajduje w swojej żonie” (Pwp 24,1nn). Mogła być to zupełna błahostka. Talmud wymienia tu np. przypalenie potrawy [8], czyli dzisiejszą „za słoną zupę”, lub znalezienie przez męża ładniejszej kobiety [9]. Być może to kolejni mężowie odwracali się od niezbyt urodziwej, niegospodarnej, starzejącej się kobiety? Przy tym szerokim wachlarzu możliwości jest jednak przypadek, kiedy nie orzekano rozwodu, lecz od razu karę śmierci – to cudzołóstwo (gdy zamężna kobieta odbywa stosunki z mężczyzną, który nie jest jej mężem – por. Kpł 20,10; Pwp 22,22). Można więc wykluczyć tę interpretację, która przypisuje Samarytance rozwiązłe życie i rozwody z powodu jej niewierności.
Jak wspomniano, inicjatywa rozwodowa należała do mężczyzny. Jednak, jak podaje Miszna, w pewnych okolicznościach kobieta mogła zwrócić się do sądu z sugestią, aby męża zmuszono do napisania i dania jej listu rozwodowego, według którego była ona „dozwolona każdemu człowiekowi” (Git 9,3). Mogła o to wystąpić, gdy mąż okazał się np. ułomny lub niezdolny do wywiązywania się z obowiązków małżeńskich. Mogła naciskać na sąd, by karał grzywną męża, który broni się przed napisaniem listu rozwodowego. Ta talmudyczna kazuistyka daje do ręki argumenty zwolennikom tezy o niepohamowanym apetycie seksualnym Samarytanki. Wzmacnia je dodatkowo opinia rabinów na temat kobiecego dążenia za wszelką cenę (albo za cenę bardzo wygórowaną) do nabycia lub zachowania statusu mężatki. Mimo teoretycznego zalecenia kobietom dwóch lub najwyżej trzech małżeństw, rabini dopuszczali ich większą ilość. Twierdzili też – powołując się na Rdz 3,16 – że kobiece pragnienie zamążpójścia jest silniejsze niż chęć ożenku u mężczyzn (Jew 113a) i kobieta woli mieć jakiegokolwiek męża niż pozostać samotną (Jew 118b). A zatem – o ile można spekulować na temat przyczyn posiadania wielu mężów przez Samarytankę, o tyle nie ma powodów, by gorszyć się samym faktem wielokrotnego zamążpójścia.
Skoro kwestia małżeńska pozostawia tyle wątpliwości, to może trzeba zweryfikować rozumienie niektórych greckich terminów i dostrzec w nich nie tylko znaczenie podstawowe, ale też próbować znaleźć zawartą w nich symbolikę i odniesienia do innej rzeczywistości?
Ikona z XII w.
Wiekowa narzeczona
Nim zaprezentowana zostanie alegoryczna interpretacja tego fragmentu, spróbujmy jeszcze chwilę pozostać przy znaczeniu literalnym. Przyjrzyjmy się bliżej słowu „mąż” i „nie-mąż” użytemu przez ewangelistę. Wiadomo, że autor ewangelii Jana bardzo często posługuje się grami słownymi, wykorzystuje te same słowa w różnych znaczeniach, zestawia użycie dosłowne i symboliczne. Być może strategię tę stosuje także w przypadku greckiego rzeczownika aner?
Podstawowym znaczeniem rzeczownika aner jest „mężczyzna” oraz „mąż” – to prawda. Ale aner może oznaczać również „przyszłego męża” czyli narzeczonego, co w kontekście „narzeczeńskiej sceny przy studni” [10] wcale nie jest nieprawdopodobne. Dialog pomiędzy Jezusem a Samarytanką można by przetłumaczyć wtedy następująco:
– Idź, zawołaj swojego męża i przyjdź tutaj.
– Nie mam męża.
– Dobrze powiedziałaś: nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a teraz ten, którego masz, nie jest twoim „przyszłym mężem”.
– Panie, widzę, że jesteś prorokiem!
Użycie słowa aner w znaczeniu „mąż” i „przyszły mąż” otwiera nowe możliwości wykładu. Po pierwsze – Samarytanka uznaje w Jezusie proroka nie tylko na podstawie tego, co jej powiedział o przeszłości, ale także na podstawie tego, co mówi o przyszłości. Po drugie – proroctwo na temat przyszłości małżeńskiej można postrzegać w świetle żydowskiej i samarytańskiej obrzędowości opartej na Pięcioksięgu Mojżesza. Małżeństwa zawierano dwuetapowo. Pierwszym etapem, czymś w rodzaju zaręczyn (hebr. kidduszim), było wpłacenie posagu/wiana (tzw. mohar) ojcu/rodzinie narzeczonej, co pozwalało mężczyźnie i kobiecie myśleć o sobie jako o przyszłym mężu i przyszłej żonie. Pełnoprawnymi małżonkami zostawali po zapłaceniu przez mężczyznę kolejnej, wyższej zazwyczaj, transzy posagu. Jeśli narzeczony nie dysponował gotówką, mógł to odpracować u swego przyszłego teścia – jak Jakub, który chciał poślubić Rachelę (Rdz 29,15-21). W późniejszym czasie w Judei istniał też zwyczaj, że narzeczony jeszcze przed „drugimi”, ostatecznymi zaślubinami wprowadzał się do domu wybranki [11].
Być może Samarytanka była „tylko” narzeczoną, która z jakichś powodów nie zostanie żoną? Jedną z przyczyn mogła być nawet… rozmowa z Jezusem. Co prawda nie wiadomo dokładnie, jakie zwyczaje panowały wśród Samarytan, ale Talmud wśród okoliczności rozwodowych podaje również publiczną rozmowę z każdym mężczyzną [12]. Jednak w świetle tego, co powiedziano o słusznym wieku Samarytanki, bardziej uprawomocniona wydaje się obawa, że ona albo narzeczony nie dożyją tego pięknego dnia ostatecznych zaślubin. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że rzeczownik aner używany był także w znaczeniu „dojrzały mężczyzna” w opozycji do chłopca, to hipoteza ta nabiera jeszcze więcej cech prawdopodobieństwa.
Oblubienica przy studni
Nieprzypadkowo też „piękne okoliczności przyrody” rozmowy Jezusa z Samarytanką przypominają damsko-męskie sceny przy studni znane ze Starego Testamentu, co zauważyli już starożytni (Orygenes, Hipolit). Najbliżej spotkaniu z ewangelii Jana do narracji o Rebece i słudze Abrahama, który poszukiwał żony dla Izaaka (Rdz 24,10-67), o Racheli i Jakubie (29,1-20) oraz o Sypporze i Mojżeszu (Wj 2,15-22) [13]. Współcześni badacze mówią nawet, że te opowiadania reprezentują szczególny typ sceny w biblijnej narracji – tzw. „scenę oblubieńczą/narzeczeńską” (betrothal type-scene). Niesie to za sobą określone konsekwencje w ocenie „oblubienicy”.
Nie da się ukryć, że w scenach narzeczeńskich wyczuwa się pewne seksualne napięcie, tak samo jest u Jana. W końcu mężczyzna i kobieta spotykają się w jakimś ustronnym miejscu z dala od ludzkich oczu. Doskonale to widać właśnie w zachodniej nowożytnej ikonografii, gdzie oboje piękni i młodzi na ogół przedstawieni są w dość swobodnych pozach. Czasem trudno nawet rozpoznać, czy portretowani to Jezus i Samarytanka, czy np. Rebeka i Eliezer (sługa Abrahama) jak na obrazie Murilla (1650). Niektórzy seksualne symbole dostrzegają też w detalach wspomnianych przez ewangelistę: studni, dzbanie, który się w niej zanurza, w określeniach typu „woda żywa” czy „źródło” [14].
Za istotny komponent takiej oblubieńczej starotestamentowej sceny uchodzi niedotykalność seksualna kobiety, najczęściej wynikająca z jej dziewictwa, ale także z faktu, że w razie molestowania czy gwałtu ujmie się za nią któryś z męskich członków rodziny. Role narzeczonych zostają rozpisane zgodnie z obowiązującymi zwyczajami: stroną aktywną jest mężczyzna, który zaczepia przychodzącą do studni kobietę, jej przystoi wstydliwe zawahanie i bierność, bo decyzja o zawarciu związku nie należy do niej, lecz do jej prawnego opiekuna (ojca, brata). Narracja ewangelii Jana łamie te zasady. Samarytanka nie jest dziewicą, to pewne. Choć to Jezus ją zaczepia, ona odpowiada mu arogancko, przypomina o obowiązujących zasadach (Żydzi nie obcują z Samarytanami), nie ma w jej postawie nawet cienia zawstydzenia. Co więcej – ujawnia, że w jej obronie nie stanąłby żaden mężczyzna, bo męża nie ma, a ojciec tej wiekowej kobiety najprawdopodobniej nie żyje. Genderowe komentarze bardzo mocno podkreślają tę bezbronność kobiety. Gdyby przy studni spotkała kogoś innego i gdyby doszło do gwałtu – nie mogłaby liczyć na to, że ktokolwiek ją pomści. Jej nie-mąż nie był do tego zobowiązany [15].
Niekonwencjonalne zachowanie kobiety sprzyjało snuciu spekulacji na temat jej złego prowadzenia się. Podtrzymywanie rozmowy mogło być odczytane jako narzucanie się, agresja seksualna. Cnotliwe damy nie dyskutowałyby tyle, nie ironizowały, tylko bez zbędnego komentarza podały spragnionemu mężczyźnie wody. Następny krok musiałby zostać skonsultowany z opiekunem. Tymczasem Samarytanka, pozbawiona męskiej opieki, sama decyduje o swoim postępowaniu: uwierzywszy, że wędrowiec przy studni jest prorokiem i mesjaszem, opowiada o tym niezwykłym spotkaniu całej swojej społeczności. Albo jej wiara była tak silna, albo bezwstyd tak wielki, że nie obawiała się przyznać do rozmowy z seksualnym podtekstem z obcym – w każdym znaczeniu tego słowa: etnicznym, religijnym, rodzinnym – mężczyzną na odludziu [16].
Ale narzeczeńskie obrazy można było interpretować alegorycznie. Do takiej symboliki chętnie odwoływali się prorocy: Izrael to oblubienica, Bóg to oblubieniec. Szczególną popularność zyskała ona w czasach hellenistycznych, a później stanowiła argument za włączeniem erotycznej w warstwie literalnej Pieśni nad Pieśniami do kanonu biblijnego. Poszerzył się nawet zbiór symboli: Bóg pozostał oblubieńcem, ale oblubienicą mogła być też ludzka dusza. Po tę popularną alegorię sięgnęło chrześcijaństwo; wielokrotnie w pismach Nowego Testamentu Chrystus nazywany jest oblubieńcem, a za jego wybrankę uważano przede wszystkim społeczność wierzących w niego, Kościół. Jeśli zatem tę oblubieńczą scenę przy studni odczytywać w kategoriach alegorii, to napięcie seksualne, moralność lub niemoralność Samarytanki, jej wiek, przeszłość, stosunki rodzinne przestają mieć pierwszoplanowe znaczenie.
Wspólne doświadczenie
Z literalnego postrzegania sytuacji rodzinnej Samarytanki zrezygnowała w dużej mierze egzegeza patrystyczna. Dystans czasowy, jaki dzieli powstanie tekstów Nowego Testamentu i komentarzy takich pisarzy jak Orygenes, Efrem Syryjczyk czy Augustyn, jest stosunkowo niewielki – raptem 200-300 lat. Wydaje się zatem, że pisarze starożytni lepiej rozumieli nowotestamentową symbolikę i rozszyfrowywali ukryte znaczenia figur czy obrazów. Zadziwiające, że oskarżani na ogół o antyfeminizm ojcowie, w epizodzie o Samarytance nie tylko nie podkreślali jej rzekomego złego prowadzenia się, ale nawet z różnych względów wychwalali tę kobietę.
Prym wiedzie tu Efrem Syryjczyk (IV w.), który w wielu przypadkach okazuje się wręcz rzecznikiem kobiet. Jego perspektywa często odpowiada podkreślanemu przez dzisiejsze teologinie feministyczne „doświadczeniu kobiet”. Nic dziwnego, że również w interpretacji epizodu przy studni skupia się na alegorii i typologii, a nie na seksualnych konotacjach i moralnej ocenie Samarytanki.
Efrem Syryjczyk
Efrem nie widzi nic niestosownego w tym, że Samarytanka miała pięciu mężów. Zna podobne historie opisane w Biblii i czyni do nich aluzje w Hymnach o Dziewictwie i Symbolach Pana. Wspomina np. Sarę z apokryficznej (deuterokanonicznej) Księgi Tobiasza, której nie dane było zaznać małżeńskiego szczęścia. Próbowała siedem razy, ale gdy dochodziło do nocy poślubnej, demon Asmodeusz pozbawiał jej oblubieńca życia. Podejrzenie padało oczywiście na niewinną wdowę. Po jakimś czasie żaden mężczyzna nie chciał ryzykować małżeństwa z Sarą [17].