Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie (Ga 3,27).
Niech kobiety na zgromadzeniach milczą, bo nie pozwala się im mówić (1 Kor 14,34)

Pierwszy cytat z listu apostoła Pawła do Galacjan stał się jednym ze sztandarowych tekstów pozytywnej teologii feministycznej. Drugi przytaczany jest zwykle jako dowód dyskryminacji kobiet w chrześcijaństwie.

Jak poprzednio zauważono, hermeneutyka nie jest mocną stroną teologii feministycznej. Egzegezę uprawia się wybiórczo – jedne teksty traktuje literalnie, inne alegorycznie. Nic dziwnego, bo trudno równocześnie poszukiwać fragmentów, które miałyby potwierdzać patriarchalność i dyskryminację kobiet oraz fragmentów przekonujących o równości obu płci. Pomińmy tu już teksty afirmujące kobietę i nadające Bogu cechy żeńskie.
Jednak właśnie te dwa przeciwstawne nurty i dążenia są bardzo charakterystyczne dla teologii feministycznej. Oba też przyczyniły się do stworzenia podstaw feministycznej chrześcijańskiej antropologii. Podkreślam – podstaw, bo szczegóły, rozwinięcie niektórych aspektów, interpretacje, a wreszcie konkretne rozwiązania problemu dyskryminacji kobiet i stworzenia nowego społeczeństwa wciąż pozostają niedopracowane.

Antropologia feministyczna wyrasta w dużej mierze z krytyki dotychczasowej, uznanej za patriarchalną, antropologii teologicznej. Owszem, istnieje w Biblii wiele tekstów świadczących o równości kobiety i mężczyzny, do nich należy przede wszystkim pierwszy opis stworzenia, fakt, że wśród uczniów Jezusa były również kobiety, że wzorem ucznia była Maria, siostra Marty, że Jezus rozmawiał z Samarytanką o Prawie tak, jak Żydzi zwykle rozmawiali tylko z mężczyznami… Jednak tradycyjna zmaskulinizowana antropologia przeciwstawia jedną płeć drugiej, nawet jeśli uznaje ich równość wobec Boga. Akcentuje się co prawda komplementarność, ale równocześnie podkreśla odmienność psychofizyczną, socjobiologiczną, odmienność charyzmatów, powołań itp.
Kobiety więc są nosicielkami takich cech jak łagodność, czułość, wrażliwość, otwarcie na drugiego człowieka, empatia. W odmienny sposób mówią o Bogu i rozmawiają z Bogiem. Na pierwszy plan wysuwa się ich macierzyństwo, które nolens volens staje się wyznacznikiem kobiecości, co jest z kolei bardzo mocno krytykowane przez feministki specjalizujące się nie tylko w teologii. Za macierzyństwem idzie roztrząsanie miejsca kobiety w rodzinie oraz społeczeństwie i wtedy rzeczywiście dochodzi się do zauważenia ograniczeń aktywności zewnętrznej kobiet w społeczeństwie patriarchalnym. Wedle siostry E. Johnson właśnie podkreślanie tych różnic „naturalnych” kieruje kobiety ku ich funkcji reprodukcyjnej i ku dziełom miłości; z kolei owa różnica między naturą kobiet i mężczyzn usprawiedliwia różne społeczne role im przypadające. Przy czym, jak pisze siostra Johnson, społeczeństwo to jest seksistowskie, rasowe i klasowe. I może właśnie dlatego te „składniki kobiecego archetypu” zostały uznane w tym społeczeństwie za gorsze niż męskie (odwaga, ambicja, dzielność, dominacja, bezwzględność, waleczność).

Teologini nie chodzi o stwierdzenie, że między kobietami i mężczyznami nie ma żadnych różnic, ale o odrzucenie tradycyjnych kategorii męskości i kobiecości jako nieodpowiednich do opisu realnych, konkretnych osób w całym ludzkim zakresie różnorodności. Sprowadza to do twierdzenia, że cechy takie, jak zdolność empatii, wyrozumiałość, czułość powinny być uznane ze cechy ogólnoludzkie, a nie kobiece (i odwrotnie – ambicji, dążenia do władzy, racjonalnego myślenia nie należy przypisywać wyłącznie mężczyznom, ale całemu rodzajowi ludzkiemu). Poza tym wedle Johnson zrównywanie czy też sprowadzanie kobiet do macierzyństwa, afektywności, ciemności i receptywności jest po prostu nadwerężaniem ich ludzkiej godności.

Teologinie próbują więc pokonać niebezpieczeństwa i nie dają się zwieść komplementarnemu modelowi antropologicznemu. Po pierwsze – antropologia komplementarna bazuje właśnie na podkreślaniu różnic obu płci. Po drugie – może sugerować, że żadna z płci nie cieszy się pełnią człowieczeństwa, choć do tej pełni bliżej mężczyznom, a kobiety uważa się za suplement płci brzydkiej. W konsekwencji może to prowadzić do maskulinizacji kobiet, do dążenia, aby stać się: „niby-mężczyznami” (quasi-vir), a tego właśnie teologinie chcą uniknąć. Po trzecie, w katolickim modelu antropologii komplementarnej wiele miejsca poświęca się opisowi roli i zadań kobiet, podczas, gdy role i zadania mężczyzn (nie będących duchownymi) wciąż pozostają niedostatecznie określone; zwłaszcza role współczesne, bo średniowieczny wzorzec walecznego rycerza lub unikającego pokus ascety nie ma już dzisiaj zastosowania. Zazwyczaj popierany jest awans społeczny kobiet w społeczeństwie, ale z zastrzeżeniem, aby dowartościować tę niejako „naturalną” rolę kobiety jako matki i/lub dać kobiecie możliwość wyboru, czy rola ta jej wystarcza, czy chce ją łączyć z inną, zewnętrzną wobec własnej rodziny. Jednak warunkiem możliwości dokonania takiego wyboru jest zaangażowanie mężczyzn w prace domowe, wychowanie dzieci itp., a taki „archetyp” mężczyzny nie został jeszcze określony. Choć oczywiście podejmowane są próby, aby wzorcem dla współczesnego mężczyzny uczynić Józefa z Nazaretu, milczącego, pozostającego w cieniu swojej małżonki Marii, czy też Jana Chrzciciela, któremu obce było zaspokajanie własnych ambicji. Wedle teologii feministycznej i Józef, i Jan Chrzciciel reprezentują tę cechę, którą zwykle przypisuje się kobietom: służebność, a nie stereotypową męską dominację.

Ilustr. Joanna Titeux/ pinezka.pl

Już z przytoczonych pism E. Johnson wynika, że teologia feministyczna pragnie propagować wolność człowieka od ustalonych ról i szukanie własnej drogi spełnienia człowieczeństwa przez jednostkę niezależnie od płci. Dlatego antropologia feministyczna chce nawiązywać do filozofii dialogu; a szukanie tożsamości i odrębności ma się przejawiać w odsłanianiu tego, co dotychczas było zakryte, zapomniane, czy stłumione; ma to być też przejście od „świata norm” do świata swobodnych wyborów, gdzie źródłem postępowania człowieka jest jego własna wolność. Tylko w ten sposób może on utożsamiać się z własnym życiem i wziąć za nie odpowiedzialność (A. Titkow). Czynnikiem decydującym o tożsamości nie może być wyłącznie ani przede wszystkim płeć. Kobiety, tak jak mężczyźni, nie są definiowane przez biologię i zdolności reprodukcyjne, ale przez Boże powołanie do bycia uczennicami/uczniami i do świętości (E. Schüssler-Fiorenza). Czasem to podejście nazywane jest transformacyjnym (M. Buckley, C. Halkes), czasem partnerskim (J. Majewski).

Niezależnie od nomenklatury – jego cechą charakterystyczną jest przeciwstawienie się komplementarnemu patriarchalnemu dualizmowi i dążenie do stworzenia nowego społeczeństwa, opartego na wzorcu innym niż dotychczasowy patriarchalny, do wyzwolenia się z niesprawiedliwych, bo dyskryminujących kobiety, struktur, do stworzenia społeczeństwa, w którym respektowany byłby przede wszystkim indywidualizm. Spojrzenie na kobiety bez odwoływania się do biologii porównywane jest przez feministki do wynalezienia rolnictwa, które uwolniło ludzkość od konieczności prowadzenia koczowniczego trybu życia, albo do rewolucji przemysłowej, która w ciągu kilku pokoleń przeniosła większość ludzi z pól do miast przed ekrany komputerów. Kobiecość niedeterminowana biologią jest zjawiskiem o wymiarze epokowym, który w końcu – jak przewiduje M. O’Brien Steinfels – dosięgnie każdej sfery życia, od życia rodzinnego do polityki, od relacji między płciami do języka symboli i metafor, które stosuje się również przy mówieniu o Bogu. Jak się okazuje, droga do tego jest jeszcze bardzo daleka i kręta.

W feminizmie chodzi o pełną równość kobiet i mężczyzn, nie zaś o separowanie kobiet od mężczyzn czy wrogość wobec nich. Tak naprawdę feminizmowi chodzi o wyzwolenie mężczyzn od seksizmu (R. Radford Ruether). I tu widać też wspomnianą słabość teologii feministycznej, czy nawet feminizmu w ogóle. Żaden z nurtów teologii nie proponuje pozytywnego rozwiązania, jak ma wyglądać to równouprawnienie i nowe społeczeństwo respektujące tę równość. Teologinie feministyczne, zwłaszcza katolickie, ze zrozumiałym w tym kontekście smutkiem mówią, że nie mają „pomysłu na siebie”. Łatwiej jest prostować męskie błędy w postrzeganiu kobiet niż dać pozytywną odpowiedź na temat oczekiwań kobiecych i nowej wizji świata. Tym bardziej, jeśli wizja ta ma się opierać na równouprawnieniu zgodnym z  biblijnym „stworzył ich jako mężczyznę i kobietę”, a nie na odwróceniu dotychczasowych ról (M. Borkowska). Kobiety nie wiedzą, jak funkcjonować w świecie wolności opartej głównie na egzekwowaniu praw, pilnowaniu samorealizacji i wyrażania własnego „ja”.