Na tropach filiponów
Nieduży kościół z czerwonej cegły stojący w samym centrum wsi. Nie byłoby w nim nic niezwykłego – takich kościołów na Mazurach są dziesiątki – gdyby nie charakterystyczny ośmioramienny krzyż (z trzema poprzecznymi belkami). Niedaleko widać biało-niebieską drewnianą cerkiew z cebulowatymi kopułami. A do słonecznych zabudowań na drugim końcu wioski, których strzeże wieża zwieńczona znów ośmioramiennym krzyżem, prowadzi drogowskaz z dwujęzycznym napisem: Kloster der Altgläubigen. Wojnowo. Zabytkowy Klasztor Starowierów.
Trzy świątynie
Jedna nieduża wieś – Wojnowo liczy trochę ponad 200 mieszkańców – i aż trzy świątynie? Teoretycznie tak, ale dwie z nich należą do starowierów/starowierców, o których wspomina drogowskaz. To te z ośmioramiennym krzyżem, który jest właściwie jedynym zewnętrznym wyróżnikiem molenny, mylonej z kościołem katolickim, a jeszcze częściej ewangelickim. Zwrócił na to uwagę już w latach 30 XX w. Jędrzej Giertych opisując tę niezwykłą wieś: Jest w niej klasztor filipoński i dwie cerkwie: filipońska, duża, okazała, murowana, wzorowana na ewangelickich kościołach mazurskich, i prawosławna mała, drewniana i typowo rosyjska. Filiponi są w Eckertsdorfie [niemiecka nazwa Wojnowa] i we wsiach okolicznych w wyraźnej większości. Prawosławni są garstką dość nikłą.(…) Prawosławni i filiponi nie żenią się między sobą – boczą się na siebie wzajemnie i żyją obok siebie jak dwa odrębne światy.(…) Wsie filipońskie już z dala odróżnić można od wiosek mazurskich. Składają się one z chałup budowanych z okrągłych kłód drzewa (chałupy mazurskie o ile nie są murowane lub zbudowane w „pruski mur”, składają się z bierwion czwórgraniastych, ciosanych). Tylko cerkiew filipońska wysoka, ciemnoczerwona, gotycka wprowadza w błąd: dopóki się nie dojrzy krzyża (…) na jej wieży, myśli się, że to kościół luterski (Śród filiponów nad Krutynią).
W ciągu siedemdziesięciu lat, jakie minęły od napisania tekstu przez Giertycha, trochę się w Wojnowie zmieniło. Dziś większość mieszkańców to katolicy, starowierców pozostała garstka, podobnie jak prawosławnych. Co ciekawe, właśnie ta katolicka większość nie ma we wsi swojego kościoła i na nabożeństwa udaje się do Ukty. Za to dwie dzisiejsze mniejszości nie tylko dysponują świątyniami, ale nawet klasztorami. Klasztor na końcu wsi, zwany skifem, jeszcze niedawno zamieszkiwały starowierskie mniszki, natomiast w 1995 r. erygowano przy cerkwi żeński klasztor prawosławny.
Lata 30 ubiegłego wieku to szczyt zainteresowania wojnowskimi starowiercami. Wioskę odwiedził wtedy m.in. Melchior Wańkowicz, w niemieckiej prasie ukazywały się artykuły opisujące obyczaje i historię filiponów, z Rzeszy przyjeżdżały niemieckie wycieczki, aby zobaczyć ten „szczątek Rosji w Prusach Wschodnich” oznaczany w przewodnikach gwiazdką jako szczególna mazurska atrakcja i osobliwość. Korzystały na tym mniszki, które za wejście do klasztoru i „podglądanie” zakonnej pracy pobierały drobne opłaty: (…) [Mniszki] żyją nędznie, przeważnie kaszą, trochę im spływa z opłat turystycznych, są bowiem w przewodnikach znaczone jako „berühmt” i oznaczone gwiazdką – pisał Wańkowicz w Na tropach Smętka. Oczywiście zainteresowanie to nie było dziełem przypadku; na lata 30 przypadała bowiem setna rocznica przybycia starowierców na te tereny. Wydarzenie to upamiętniono wyryciem na ogromnym kamieniu dwóch dat: 1830-1930.
Filiponi czy fiedosiejewcy
Wiadomo zatem, że starowiercy przybyli na Mazury około 1830 r. Jednak nie do końca udało się ustalić, jaki z licznych odłamów staroobrzędowców osiedlił się w okolicach jeziora Duś.
Giertych i większość źródeł niemieckich z XIX i XX w. mówi o filiponach. Ale niektóre inne teksty wspominają fiedosiejewców albo i fiedosiejewców, i filiponów. To rozróżnienie stosuje również Wańkowicz, który większość wojnowskich starowierców zalicza do filiponów, klasztor zaś i mieszkające w nim mniszki do nurtu fiedosiejewców. Stanisław Siemiński, autor wielu poczytnych przewodników po Mazurach, twierdzi z kolei, że nikt z „prawdziwych” filiponów nie przybył do Polski, a polscy starowiercy wywodzą się z fiedosiejewców. Prof. Wiktor Jakubowski (zm. 1973), znawca literatury staroruskiej, słusznie zauważa, że w piśmiennictwie niemieckim i przedwojennych źródłach polskich jest sporo nieścisłości na temat pochodzenia filiponów, przede wszystkim dlatego, że opierają się one obserwowaniu i badaniu życia codziennego, zwyczajów, pracy, rytuałów, a nie historii i doktryny. Zresztą sami mazurscy starowiercy nie przywiązywali wielkiego znaczenia do tego, z jakiego nurtu się wywodzą, i czasem podawali sprzeczne informacje. Co więcej, nawet duchowni nie potrafili wskazać istotnych różnic nie tylko pomiędzy poszczególnymi odłamami starowierców, ale też pomiędzy starowiercami a prawosławnymi: Kiedy w 1949 r. wybrałam się do ówczesnego 82 – letniego (…) starika (…), na zapytanie, na czym polega różnica między wyznaniem staroobrzędowców a religią prawosławną, starzec podniósł w górę dwa palce: wskazujący i serdeczny, pozostałe trzy przycisnął do dłoni, tłumacząc (…), że to jest rzekomo najważniejsza różnica: sposób żegnania się. Dwa palce wzniesione to symbol dwuosobowości Chrystusa. „Oni [prawosławni] złożywszy trzy palce: wielki, wskazujący i serdeczny tak się żegnają, jak się tabakę niucha”. Wiele było w tym dziadku pogardy dla rytuału macierzystego Kościoła. Kilka dni wcześniej odwiedziła starika (…) studentka socjologii UW (…). Kiedy postawiła starcowi podobne jak ja pytanie, poczuł się widocznie zaskoczony, nie wiedział, co odpowiedzieć, prosił, aby przyszła nazajutrz. Kiedy się ponownie zjawiła, starzec leżał chory. Sąsiadka zakomunikowała (…), że po jej [studentki] wizycie obłożył się starymi księgami i czytał… Rano, kiedy weszła do izby, leżał na podłodze nieprzytomny – tak opisuje swoje spotkanie ze starikiem, duchowym autorytetem wśród starowierców, działaczka i badaczka mazurskiego folkloru Emilia Sukertowa-Biedrawina ( Filiponi na ziemi mazurskiej).
Raskolnicy
Przytoczona opowieść dobrze ilustruje istotę rozłamu prawosławia i starowierców – nie chodziło o dogmaty, nie miały miejsca żadne stricte teologiczne spory, kontrowersje dotyczyły przede wszystkim obrzędowości i liturgii. W 1653 r. patriarcha Moskwy Nikon wprowadził reformy mające na celu ujednolicenie rytów prawosławnych: tam, gdzie występowały lokalne różnice, postulował stosowanie się do wzorców greckich. Kilka lat później przeprowadził rewizję odpisów Biblii i ksiąg liturgicznych, które kopiowane często mechanicznie przez niedostatecznie wykształconych mnichów zawierały sporo błędów. W 1655 r. zaczął obowiązywać nowy Służebnik i właściwie nie było już pretekstu, by używać starych ksiąg. Większość wyższego duchowieństwa i wiernych przyjęła reformy Nikona, zadbał o to zresztą car, który popierał inicjatywę patriarchy. Jednak część niższych duchownych i wiernych pod wodzą protopopa Awwakuma Pietrowicza Kondratjewa zadeklarowała wierność starym obrzędom i ostentacyjnie kultywowała dawne ryty. W 1656 r. na soborze rosyjskim i w 1667 na soborze grecko-rosyjskim ekskomunikowano buntowników, których nazywano też raskolnikami, starowiercami i staroobrzędowcami. Była to jednak najmniej dotkliwa kara, z czasem represje stawały się coraz surowsze, niewspółmierne do „win” raskolników. Niewątpliwie miała na to wpływ sytuacja społeczno-polityczna: Rosja nie tylko uwikłana była w wojny z Polską, Szwecją i Tatarami, ale też nękana powstaniami chłopskimi. Ponieważ zwolennicy starego porządku wywodzili się przede wszystkim z chłopstwa, nic dziwnego, że władze carskie utożsamiały ich z buntownikami politycznymi i karały banicją, zsyłką, a nawet – wcale nierzadko – śmiercią. Okrutne tortury, jakim poddawano starowierców, opisuje w swojej autobiografii Awwakum: (…) zabrano wraz ze mną [z nocnego nabożeństwa] sześćdziesięciu; odprowadzono ich do więzienia, mnie zaś we dworze patriarszym w nocy do łańcucha przykuto. W niedzielę o świtaniu posadzono mnie na wozie, rozciągnięto ręce i zawieziono (…) do klasztoru św. Andronika. Tu wrzucono mnie na łańcuchu do ciemnicy głęboko pod ziemia lezącej; i przesiedziałem trzy dni nie jedząc i nie pijąc. (…) Zdjęto ze mnie duży łańcuch i włożono mały. Oddano na pokutę jednemu z czerńców i kazano mu wlec mnie do cerkwi. Przed cerkwią targają mnie za włosy i szturchają w boki, i trzęsą łańcuchem i plują w oczy.(…) Potem zesłano mnie na Sybir z żoną i dziećmi. Ile było męki w drodze, o tym wszystkim dużo by można mówić (…). Protopopowa [żona Awwakuma] urodziła niemowlę – chorą powieziono na wozie do Tobolska: trzy tysiące wiorst, ze trzynaście tygodni, wozem, wodą i połowa drogi na saniach.
Na zesłaniu w odległych syberyjskich klasztorach Awwakum poświęcił się pisarstwu, pozostawił po sobie ponad 80 dzieł. Niektóre zawierają uzasadnienie zachowania dotychczasowych zwyczajów. Zwolennicy Awwakuma czynili więc znak krzyża dwoma, a nie trzema palcami, używali ośmioramiennego krzyża, czytali Biblię i księgi liturgiczne sprzed 1654 r., chrzcili przez trzykrotne zanurzenie, a nie przez polanie wodą czy zanurzenie tylko raz, w czasie Eucharystii używali siedmiu, a nie pięciu prosfor, procesje prowadzili zgodnie z ruchem słońca, a imię Jezus pisali przez jedno I (Isus), a nie przez dwa (Iisus). Konieczność pozostania przy dwukrotnym śpiewie alleluja wyprowadził Awwakum z pism Ojców Kościoła. W cerkwi zawsze śpiewano: alleluja, alleluja, alleluja aż do czasu, gdy Bazyli Wielki trzecie alleluja zastąpił tłumaczeniem: chwała Tobie, Boże. Odtąd trzykrotne oddawanie Bogu czci składa się z dwukrotnego (anielskiego) alleluja i jednego (ludzkiego) chwała. Dodanie trzeciego alleluja sprawia, że powtórzony zostaje „błąd rzymski”: trzykrotny, miły Bogu, bo odwołujący się do Trójcy Św., śpiew zostaje zastąpiony czterokrotnym: alleluja, alleluja, alleluja, chwała Tobie, Boże!
Niech będzie przeklęty, kto tak śpiewa – pisze z pasją Awwakum – (…) Wielka bowiem w śpiewie alleluja chwała dla Boga, a od fałszywie mędrkujących wielka obraza: z Trójcy Św. po rzymsku słowami czwórkę robią (…) złe to mędrkowanie, przez Boga i świętych przeklęte.
Z podobną pasją, odwołując się do obrazów z Apokalipsy, wyjaśnia, dlaczego w Credo należy wyznawać wiarę w Królestwo Boże, które nie ma końca (praes.), a nie fałszywie w Królestwo Boże, któremu nie będzie końca (fut.): Boże Królestwo/panowanie nad światem widzialnym i niewidzialnym jest wieczne, trwa nieprzerwanie. Jeśli zaś gadasz kłamliwie, na zgubę sobie (…) „Królestwu jego nie będzie końca” , to ci się nie dziwię, bo pijany jesteś, upiłeś się z rąk nierządnicy, która (…) jeździ na bestii szkarłatnej. (…)W purpurze królewskiej jeździ, ze złotego pucharu dolewa. (…) Czy rozumiecie, co mówię o niewieście (…)? Wszelką herezję nierządem nazywamy. Wszyscy heretycy mają słabość niewieścią: podobnie jak nierządnica chce każdego splugawić, tak odstępca Nikon z towarzyszami usiłuje usiłuje wysmarować wszystkich nieczystoscią swego nierządu, aby odwieść od Boga wielkich i małych, bogaczy i ubogich, pokornych i żebraków, starych i młodych, młodzieńców i dziewice, (…) heretyk pragnie ich wszystkich zgubić i oddać pod władzę diabła. Głosi dogmaty opaczne i daje fałszywe świadectwo o Chrystusie Jezusie, Panu naszym, mówiąc, że ten nie króluje ostatecznie, lecz dopiero po Sądzie Ostatecznym (…) A gdyby wierzyli w Chrystusa, wyznawaliby wraz z wiernymi, że Chrystus panuje teraz i na wieki: królestwu jego nie masz końca. A tak jawnie się połączyli z biesami i niewiernymi i tak wierzą.
Czy można się więc dziwić, że ze wzgardą odrzucony został preferowany przez Nikona sposób oddawania pokłonów, polegający na głębokim pochylaniu się, a nie klękaniu i kłanianiu się do samej ziemi, jak praktykowali i praktykują starowiercy?
Dziś wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że tego typu różnice doprowadziły nie tylko do podziału w prawosławiu, ale do tak okrutnych prześladowań. Sam Awwakum zginął śmiercią męczeńską spalony na stosie w Wielki Piątek 1682 r.
Represje wobec starowierców z różną intensywnością stosowano aż do XIX w. W tym czasie część z nich wyemigrowała z Rosji, część zaś osiedlała się w głębi kraju, zakładając klasztory bądź pustelnie. W tym czasie doszło też do licznych podziałów, najbardziej zasadniczy wyłonił wśród raskolników grupę tzw. popowców i bezpopowców. Pierwsi uznają sukcesję apostolską, dzięki której możliwe jest wyświęcanie duchownych uprawnionych do sprawowania sakramentów, przede wszystkim Eucharystii. Dzięki pozyskiwaniu tzw. biegłych popów – duchownych wyświęconych w „zreformowanym” Kościele, porzucających jednak prawosławie i nawracających się, a w latach 40 XIX wieku nawet biskupa Ambrożego, metropolity serbsko-bośniackiego, popowcy stworzyli własną hierarchię kościelną zwaną białokrynicką (od nazwy miejscowości – Białej Krynicy na Bukowinie, gdzie mieli główny ośrodek). Z popowców wywodzą się również tzw. jednowiercy – staroobrzędowcy, którzy zawarli unię z Kościołem prawosławnym, uznali jego hierarchię, ale pozostali przy dawnych rytach. Przez długi czas cerkiew w Wojnowie należała właśnie do jednowierców, zanim w latach 20 XX w. nie stała się własnością Kościoła prawosławnego.
Z bezpopowcami sprawa jest bardziej skomplikowana, przede wszystkim dlatego, że stworzyli niezliczoną ilość odłamów, które trudno od siebie odróżnić. Łączy je jednak – jak wskazuje nazwa – brak wyświęconych duchownych i hierarchii kościelnej. Po męczeńskiej śmierci biskupa Pawła Kołomieńskiego ok. 1656, jedynego hierarchy, który sprzeciwił się reformom Nikona, nie było żadnego duchownego, który mógłby na mocy sukcesji apostolskiej wyświęcić innych. Z roku na rok malała też liczba kapłanów wyświęconych przed reformą, aż nadszedł czas, gdy ten nurt staroobrzędowców nie miał już żadnego duchownego ordynowanego wedle starego rytu. Stwierdzono wówczas, że duchowieństwo wcale nie jest potrzebne, skoro przewodnikiem duchowym chrześcijan, jedynym ich pośrednikiem może być sam Chrystus. Brak duchowieństwa oznaczał jednak pozbawienie społeczności sakramentów z wyjątkiem chrztu i spowiedzi, której nie wieńczy rozgrzeszenie – mocy odpuszczania grzechów nie ma żaden człowiek – lecz pokuta, często bardzo surowa, ponieważ „zwykłe” pokutowanie, rygoryzm obyczajowy wpisane jest w codzienne życie bezpopowców. Pokuta przybierała różne formy: mogła być to skrajna asceza (najczęściej), czasem połączona z umartwieniem, ale mogły to być też praktyki ocierające się o ekstatyczne orgie (jak w przypadku chłystów, z których wywodził się Rasputin, czy skopców, którzy poddawali się kastracji). Wiązało się to z przekonaniem podzielanym przez wszystkich niemal bezpopowców, że świat został opanowany przez antychrysta i że od tego grzesznego świata za wszelką cenę należy się odciąć właśnie za pomocą praktyk pokutnych, a jeszcze lepiej i chwalebniej byłoby ponieść śmierć męczeńską. Oczekiwano też rychłego końca świata i nastania dnia sądu.
Radykalni starowiercy
Jedną z grup (tzw. tołp) bezpopowców byli „prawdziwi” filiponi, czy raczej filipowcy, którzy swoją nazwę zawdzięczają żyjącemu w XVIII w. mnichowi Filipowi, określanemu mianem „rosyjskiego Savonaroli” ze względu na bezkompromisowość i radykalizm głoszonych idei. Początkowo Filip żył w klasztorze – Pustelni Wygowskiej nad Morzem Białym, będącym głównym ośrodkiem tzw. pomorców. Po tym, jak ogłosił się przeorem, a współbracia nie uznali tej samozwańczej nominacji – przede wszystkim ze względu na brak kwalifikacji – zmuszony był w 1737 r. opuścić macierzysty monastyr. Założył własny ośrodek, w którym wprowadził zaostrzone zasady wyznawane przez pomorców. Od nich przejął Filip negację większości sakramentów, szczególnie zaś niechęć do małżeństwa; konwertytów z cerkwi prawosławnej nie tylko ponownie chrzcił, ale też wcześniej rozwodził. Okazywał wielką cześć ikonom, musiały być to jednak ikony pisane przez pomorców/filipowców. Nie uznawał służby wojskowej, przysięgi i odmawiał wznoszenia modlitw za władcę. Do tego samego zachęcał swoich wyznawców i wymagał gotowości do poniesienia śmierci męczeńskiej w razie jakiejkolwiek próby interwencji władz carskich lub Kościoła prawosławnego w życie wspólnoty. Preferował tzw. „chrzest ognia” czyli samobójstwo przez samospalenie (sam tak zginął w 1773 r.), ale równie dobrze mogła być to prowadząca do śmierci głodówka lub zakopanie się żywcem w ziemi. Nic dziwnego, że filipowcy uchodzili za jedną z najbardziej fanatycznych tołp bezpopowców. Do dziś trwają spory, czy mazurscy filiponi i wygowscy filipowcy mają ze sobą coś wspólnego. Prof. Iryda Grek-Pabisowa, badaczka języka staroobrzędowców, wręcz utożsamia te dwie wspólnoty, tymczasem Wiktor Jakubowski twierdzi, że filipowców z Pustelni Wygowskiej nic nie łączy z wojnowskimi filiponami. Ich nazwa nawiązuje najprawdopodobniej do imienia bliżej nieznanego Filipa, który w XVIII w. miał wraz z grupą starowierców przybyć na Białoruś.
Nieco mniej radykalna okazała się grupa fiedosiejewców, również wywodząca się z pomorców, założona w 1706 r. przez Fiedosija (Teodozjusza) Wasiljewa Urusowa i jemu zawdzięczająca swoją nazwę. Z pomorcami i filipowcami łączyła ich odmowa modlitw w intencji władcy, składania przysiąg i służby wojskowej. Różnice, które doprowadziły do rozejścia się dróg fiedosiejewców i pomorców, dotyczyły głównie małżeństwa. Fiedosiejewcy – notuje Wańkowicz – uważając, że sprawa Boża na ziemi jest przegrana i nie da się antychrystowi wyrwać globu ziemskiego, twierdzą, że należy wymrzeć i basta. Jest to tylko z rosyjską pryncypialnością rozwinięta nauka dobrowolnego męczennika Filipa, o tyle konsekwentna, że fiedosiejewcy małżeństwo uważają za dzieło szatana, który jest w tym zainteresowany, by na opanowanej przez niego ziemi płodzili się i jak najbardziej rozmnażali niewolnicy piekła.
Jak wspomniano – koniec wieku XVII i wiek XVIII to okres prześladowań raskolników. Wielu z nich, zwłaszcza tych mniej radykalnych, uciekło z Rosji do krajów sąsiednich: popowcy emigrowali przede wszystkim do Austrii, bezpopowcy osiedlali się w istniejącej jeszcze Rzeczpospolitej, głównie na terenach dzisiejszej Suwalszczyzny, w okolicach Augustowa. W wyniku zaborów bezpopowcy znaleźli się najpierw w zaborze pruskim, następnie w granicach Księstwa Warszawskiego. Władze polskie nie licząc się z zasadami wiary starowierców, próbowały siłą wcielać ich do wojska, co wiązało się również z koniecznością składania przysięgi i… pozbycia się zarostu oraz noszenia munduru z guzikami. Sytuacji nie zmieniło powstanie Królestwa Polskiego, wręcz przeciwnie – stopniowe ograniczanie swobód i coraz większa zależność Kongresówki od Rosji znów zaostrzyły represje wobec odmawiających służby wojskowej bezpopowców. Do tego doszły żądania prowadzenia ewidencji narodzin, zgonów i małżeństw, czemu starowiercy również poddać się nie chcieli, wszelką rejestrację uważając za „pieczęć antychrysta”. Próby negocjacji z władzami w Warszawie nie przyniosły efektów, może nawet zaostrzyły konflikt, bo Jefim Borysow i Wasil Maksymow, pełniący funkcję duchowych przywódców wspólnoty żyjącej w okolicach Głębokiego Rowu, którzy udali się z postulatami do księcia Konstantego, zostali aresztowani i spędzili w więzieniu ok. dwóch tygodni. Skoro negocjacje się nie powiodły, starowiercy postanowili przenieść się do sąsiednich Prus, zwłaszcza że po wstąpieniu na tron cara Mikołaja I znów zaostrzono represje wobec raskolników.
Przeprowadzka nad jezioro Duś
Negocjacje z władzami pruskimi prowadził Sidor Borysow, brat Jefima. Tym razem udało się uzyskać zapewnienie, że przynajmniej pierwsze pokolenie starowierców przybyłych do Prus zostanie zwolnione z obowiązkowej służby wojskowej (do tego zwolnienie z podatków na 6 lat, przywilej karczowania lasów, wznoszenia budynków i budowy dróg). W 1825 r. król Fryderyk Wilhelm III wydał dokument zezwalający na osiedlenie się starowierców w powiecie mrągowskim w Puszczy Piskiej. Oczywiście nie był to akt bezinteresownej dobroci w stosunku do starowierców. Po wojnach napoleońskich liczba ludności Prus Wschodnich znacznie się zmniejszyła, a zasiedlanie tych terenów Polakami nie wchodziło w rachubę. Imigranci z Rosji wydawali się więc idealni, tym bardziej, że uchodzili za zwartą masę o surowym rytuale, która odznacza się spokojnym zachowaniem, umiarkowaniem, pracowitością, pilnością i zręcznością. Są to dobrzy rolnicy, rybacy, rzemieślnicy, a przy tym zamożni (E. Sukertowa-Biedrawina). Pomiędzy 1828 a 1832 r. w okolice jeziora Duś i rzeki Krutyni przywędrowało 38 rodzin starowierców (213 osób), jak wylicza Wańkowicz, korzystając z pruskich danych urzędowych.
Nie wiadomo, na ile te dane są wiarygodne. Zwłaszcza informacja o „rodzinach” może budzić wątpliwości, z innych bowiem źródeł wynika, że przybyli na Mazury w XIX w. osiedleńcy byli przeważnie… kawalerami. Prawdopodobnie w stanie bezżennym pozostawał Sidor Borysow, który założył wieś Wojnowo. W tym samym mniej więcej czasie powstały też miejscowości Onufrygowo, Gałkowo, Mościszki, Zameczek, Piotrowo, Osiniak. Bezżenność osadników sugerowałaby, że wywodzili się oni z fiedosiejewców. Z drugiej strony brak danych o małżeństwach, narodzinach i zgonach może wynikać z niechęci do jakiejkolwiek rejestracji tych faktów. Przyczyn tej niechęci można doszukiwać się w doktrynie – wspomniano już, że filipowcy/filiponi i fiedosiejewcy programowo nie uznawali żadnej kontroli czy ingerencji władz świeckich i duchownych. Jednak dość prawdopodobna wydaje się też bardzo prozaiczna przyczyna – większość staroobrzędowcow było analfabetami, nie miał więc kto prowadzić ewidencji. Początkowo większość starowierców nie używała nazwisk, oficjalnie zaczęto je przyjmować dopiero ok. 1840 r., najczęściej wywodząc z otczestwa, od miejsca urodzenia lub zamieszkania, od wykonywanego zawodu/zajęcia, czasem od nazwy zwierzęcia bądź od jakiegoś znaczącego wydarzenia.
Brak nazwisk okazał się bardzo pomocny w unikaniu służby wojskowej, kiedy w latach 40 XIX w. minął już „jednopokoleniowy okres ochronny” zagwarantowany przez władze pruskie. Trudno bowiem ścigać kogoś, kto nie miał nazwiska, meldunku, nie wiadomo było, w jakim dokładnie jest wieku. Staroobrzędowcy nie stawiali się na wezwania, ukrywali w lasach, uciekali do innych wsi. Wydawało się nawet, że Prusacy na jakiś czas odstąpili od egzekwowania powinności wobec państwa, po czym znów oficjalnie powołano do wojska wszystkich filipońskich mężczyzn, pozwalając im jednak zachować zarost.