Po związkach muzyki z kultem pogańskim, prostytucją sakralną i ekstazą, jaką sztuka ta wywoływała w czasie sympozjonów, zwłaszcza gdy wykonawstwa podejmowały się wykształcone muzycznie hetery, przyszedł czas na przedstawienie chrześcijańskich reakcji.
Muzyka instrumentalna i wokalna wywoływała gorące dyskusje, doczekała się wielu komentarzy. Wyrafinowaną teologicznie i erudycyjną argumentację przytaczali zarówno przeciwnicy obecności muzyki w życiu chrześcijańskim, jak i jej zwolennicy. Widać też pewną relatywizację stanowiska, zwłaszcza przy dopuszczaniu do użycia niektórych instrumentów zakwalifikowanych jeszcze przez Greków jako „lepsze” – czyli „męskie”.

Chrześcijańskie święte oburzenie

Niebezpieczeństwa, jakie niosła ze sobą gra i słuchanie „lubieżnych, bezwstydnych, żeńskich”, a przez to demonicznych instrumentów, świadomi byli ojcowie Kościoła.

Już Klemens Aleksandryjski ostrzegał przed ogłupiającą muzyką, która prowadzi do zezwierzęcenia: Jeśli ludzie spędzają swój czas na zajmowaniu się fletami, harfami, chórami i tańcami, egipskimi kołatkami i podobnymi rozrywkami, stają się bezładnymi głupcami, gorszącymi i całkiem barbarzyńskimi. Biją w czynele i bębny czyniąc wielki hałas na instrumentach oszustwa (…) Niech zatem piszczałka oddana zostanie pasterzom, a flet przesądnym, których pochłania idolatria. Gdyż naprawdę takie instrumenty należy usunąć z powściągliwej uczty, jako że bardziej przystoją bestiom i nierozsądnej gawiedzi niż ludziom. Słyszeliśmy bowiem o jeleniach oczarowanych dźwiękami piszczałki, które (….) zwabione zostały w sidła (Pedagog I,181) [32].
Jan Chryzostom jest bardziej dosadny. Nie waha się nazwać muzyki towarzyszącej sympozjonom pornograficzną (asmata pornika), a pieśni śpiewanych przy tej okazji przy akompaniamencie nawet tak szlachetnego instrumentu jak lira – demonicznymi (daimonion asmata). Przy okazji przeciwstawia pogańskie sympozja chrześcijańskim zebraniom: (…) tam aulosy, kitary i syringi, lecz tu nie ma nieharmonijnej melodii, lecz zamiast tego hymny i śpiew psalmów. Tam czci się w pieśniach demony, a tu – Boga, Pana wszystkich rzeczy… Te pieśni do wtóru liry nie są niczym innym jak pieśniami do demonów – pisał w Homilii na list do Kolosan, a w Wyjaśnianiu Psalmów rozwijał ten motyw: Tam rozpustne piosenki przyciągają pogańskie demony, tu pieśni duchowne ku którym dąży Duch, błogosławiąc usta i duszę [33].

Oburzenie świętych mężów mniej dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Bizancjum bardzo łatwo zaadaptowało hellenistyczne zwyczaje i święta, towarzyszące im ceremonie, procesje i korowody, igrzyska, teatralne i cyrkowe przedstawienia. Nie starano się ukryć ich pogańskiej proweniencji nawet wtedy, gdy chrześcijaństwo stało się religią państwową. Zwracanie uwagi na niemoralne skutki udziału w tego rodzaju wydarzeniach stało się więc ważnym elementem chrystianizacji społeczeństwa w II-IV w. n.e.

O ile pitagorejczycy, platonicy i przedstawiciele neoplatonizmu starali się podkreślać aspekty etyczne w różnego rodzaju muzyce, o tyle pisarze chrześcijańscy skupiali się głównie na bezkompromisowej demonizacji wszystkiego, co nie służyło oddawaniu czci Bogu. Nawet posiłki, gdyż diabeł zaczaja się zazwyczaj podczas posiłków. Tam ma za sprzymierzeńców pijaństwo, obżarstwo, śmiech, nieporządek i duchową rozpustę. Dlatego tak ważne jest, aby podczas posiłków i po nich wznosić przeciw niemu bezpieczną twierdzę, jaką jest śpiew psalmów i świętych hymnów chwalących Pana – jak twierdzi niezrównany Jan Chryzostom [34].

Jan-Chryzostom
Jan Chryzostom

Nie pomogło nawet zobowiązanie się do zachowania dozgonnej czystości czynione przez zwycięzców igrzysk sportowych, reaktywowanych w Antiochii za czasów Kommodusa (II w.). Tacjan (II w.) w Mowie przeciw Grekom przestrzega przed niebezpieczeństwem zgromadzeń odbywających się pod skrzydłami „niegodziwych demonów”. Znany z rygoryzmu Tertulian (II/III w.) nazywa teatr kościołem diabła (diaboli ecclesia). Najbardziej radykalny pozostaje Jan Chryzostom, który w swoich naukach używa niezwykle obrazowych porównań. W jednej z Homilii do Ewangelii Mateuszaostrzega, że pójście do teatru jest „odejściem od fontanny krwi [Chrystusa] do fontanny diabelskiej”, w innej obnaża lubieżny charakter przedstawień i towarzyszącej im muzyki: Tam słowa rozpustne, a jeszcze bardziej rozpustny ubiór, tak samo ufryzowane włosy, chód, suknia, głos, układ ciała, spojrzenia, piszczałki, flety, czynności, treść, jednym słowem wszystko tam pełne lubieżności [35], w jeszcze innej ujawnia diabelskie pochodzenie rozrywek: Ustawiczne śmianie się, biesiadowanie i korzystanie z rozkoszy nie do nas należy, ale do ludzi na scenie, do nierządnych kobiet, do mężczyzn ulegających temu (…), do tych, którzy służą diabłu. [On − diabeł] pobudował w miastach teatry, wpuścił tych błaznów, a przy ich pomocy zarazę na całe miasto sprowadza oraz błazeńskie mowy i żarty, których Paweł nakazał unikać [36].

Chrześcijan do udziału w publicznych przedstawieniach zniechęcała też groźba ekskomuniki. Muzycy płci obojga, aktorzy i tancerze musieli wybierać pomiędzy miłością do sztuki a miłością do Boga, przynależnością do zespołu artystów a przynależnością do Kościoła. A ponieważ ich status społeczny nie był wysoki, ze wszystkich stron narażali się na pogardę i kpiny. Używali sobie na nich pisarze pogańscy, tak wyrafinowani jak Lukian, i chrześcijańscy, tak wysublimowani jak Chryzostom. Wyśmiewano zniewieściałość śpiewaków udających przy akompaniamencie aulosów wyuzdane nierządnice, albo czułe, delikatne gesty aktorów przebranych w niewieście szaty.
Od IV w. wyraźnie brakowało kobiet występujących publicznie. Nie było to zajęcie dla przyzwoitych niewiast, a kurtyzany wolały uprawiać sztukę w warunkach bardziej kameralnych. Ponadto przyczynił się do tego cesarz Julian Apostata, który w 363 r., zakazując kobietom uczestniczyć w igrzyskach i zajmować miejsca w teatrze, stał się mimowolnym sprzymierzeńcem chrześcijan.
Trzysta lat później Sobór w Trullo (691) aż w czterech kanonach potępia widowiska publiczne, a zwłaszcza „publiczne tańce kobiet powodujące tyle obrazy i szkody”. Nawet w procesjach towarzyszących państwowym uroczystościom brali udział tylko męscy tancerze – jak sugerują zapiski w księgach ceremonialnych z czasów Konstantyna Porfirogeneta (X w.).

Eliminacja instrumentów i kobiet

Kobiety jako te, które są bardziej podatne na podszepty diabelskie i jako potencjalne kusicielki pobożnych mężczyzn, udało się wyeliminować na długie stulecia z publicznego życia i z publicznego kultu, nawet wtedy, gdy chrześcijaństwo odniosło zwycięstwo. Widocznie zbyt żywe było wspomnienie ekstatycznych, orgiastycznych korowodów, w których uczestniczyły tancerki i muzykantki, a kobieta grająca na jakimś instrumencie wciąż mogła zagrażać męskiej moralności. Komentarz Pseudo-Bazylego do Izajasza, datowany na IV w. łączy wprost grę na lirze z prostytucją: Kładziesz ozdobioną złotem i kością słoniową lirę na piedestale, jakby była… diabelskim bożkiem. Jakaś marna kobieta zamiast uczyć swoje ręce kłaść na wrzecionie, nauczona jest przez ciebie… układać je na lirze. Być może płacisz jej, a może ponad nią przekazujesz pieniądze jakiemuś stręczycielowi. On po wyczerpaniu lubieżnego potencjału jej ciała, prowadzi inne kobiety, ucząc je podobnych uczynków [37].
Arnobiusz (IV w.) w Adversus nationem grzmi: dmuchając w piszczałkę (dosł. tibię, rzymski odpowiednik aulosu) nadymają swoje policzki, a przewodnicząc w wykonywaniu obscenicznych piosenek, podnoszą wielki zgiełk uderzając w scabellę(rodzaj instrumentu perkusyjnego). Pod wpływem tych dźwięków wielka liczba pożądliwych dusz opuszcza wpadające w szaleńczy taniec ciała [38].

Choć od V/VI w. panowało przekonanie, że trzeba chrystianizować to, czego ze społecznej świadomości wyplenić się nie da, okazało się, że temu prawu nie podlega udział kobiet i użycie instrumentów w liturgii. Próby przywoływania starotestamentowych tekstów, które mówią o chwaleniu Boga za pomocą różnych instrumentów, były szybko zbywane. Pseudo-Orygenes w  Selecta in Psalmos poddaje teksty psalmów wymieniające instrumenty swoistej alegorycznej interpretacji i uważa, że tylko w duchowym rozumieniu – gdy symbolizują ciało, duszę, zmysły –  instrumenty z czasów Starego Testamentu mogą być przez chrześcijan akceptowane [39]. Bardziej konkretny jest np. Teodoret z Cyru (IV/V w.), który cytując Am 5,23 przekonuje, że zwyczaj używania przez Żydów instrumentów podczas różnych uroczystości i ceremonii został przejęty od pogańskich Egipcjan. Bogu takie dźwięki wcale nie sprawiały przyjemności, ale tolerował je, aby zapobiec bałwochwalstwu i odstępstwu Izraelitów od jahwizmu.
Podobnie argumentował Jan Chryzostom, który dodaje, że Bóg miał słabość do swojego ludu, a zresztą to „człowiek jest instrumentem stworzonym do hymnów na chwałę Boga”. Pseudo-Cyprian już w III w. definitywnie ucinał tę kwestię twierdząc, że wówczas harfy, czynele, flety, bębny rozbrzmiewały na chwałę Boga, a nie idoli; teraz zaś przez chytrość diabelską instrumenty te stały się rzeczami zakazanymi [40].
W świątyniach zachodnich organy zaczęły pojawiać się nieśmiało dopiero w X w. i wcale nie były nadmiernie wykorzystywane w czasie liturgii – oficjalnie dopuszczono je do użytku dopiero w XIV w. i długo pozostały jedynym instrumentem liturgicznym. Inne musiały czekać jeszcze dłużej. W świątyniach prawosławnych do dziś nie słychać żadnych instrumentów poza ludzkim głosem.

Embargo na liturgiczny śpiew kobiet trwało dłużej. Nie wiadomo dokładnie, jak postępowali pierwsi chrześcijanie, zapewne różnie – w zależności od siły wpływów żydowskich lub hellenistycznych. Ale Euzebiusz z Cezarei (Historia Kościelna VII, 30) wspomina, że na synodzie w Antiochii w 265 r., na którym potępiono Pawła z Samosat, jednym z zarzutów wobec heretyka było to, że pozwala kobietom śpiewać: Pieśni ku czci Pana naszego Jezusa Chrystusa kazał przestać śpiewać (…), ale ku czci swej własnej w samym kościele, w pierwsze święto wielkanocne kobietom polecił śpiewać pieśni, jakich chyba drżąc z oburzenia słuchać by można (…) A kobietki owe podejrzane – jak je nazywają antiocheńczycy. Skojarzenie ze śpiewającymi prostytutkami nasuwa się samo. Podobne miał zapewne Efrem Syryjczyk (V w.), który obawiając się heretyckich treści, sprzeciwiał się liturgicznemu śpiewowi kobiet.

Bardziej rygorystyczne okazały się synody w Orange w 411 i w Epaon w 571, które nie tylko zakazały wyświęcania kobiet na diakonisy, ale też uniemożliwiały niewiastom śpiewanie w czasie nabożeństwa. Co więcej – kobiety zniechęcano również do uprawiania muzyki świeckiej. Ideał wychowania młodej dziewczyny, której przystoi wstydliwość, powściągliwość, pokora, milczenie i podporządkowanie mężczyźnie opisywał w liście do swojej siostry Laety Hieronim (IV w.), przekonywał, że kobiety winny wystrzegać się próżniactwa, paplaniny i muzyki świeckiej. Na instrumenty dziewczęta powinny pozostać głuche, unikać kontaktów z fletem, czy z lirą [41]: Musi nauczyć się niczego nie słyszeć i niczego nie widzieć poza tym, co należy do bojaźni Bożej. Musi nie rozumieć nieprzyzwoitych słów i nie znać świeckich pieśni. Jej język musi być powściągliwy, a jednocześnie wrażliwy na słodycz psalmów. Oficjalne stanowisko Kościoła nie zostało jednak w tej kwestii jeszcze wypracowane, skoro kilkanaście lat starszy od Hieronima Ambroży z Mediolanu zachęca zarówno mężczyzn, jak i kobiety do śpiewania psalmów: kobiety powinny brać udział w śpiewie psalmów, z takiego połączenia wielkiej liczby osób w jeden chór rodzi się silna więź jedności (PL, 14, 925).

Kolejne ograniczenia dla kobiet wprowadził synod w Auxerre w 578, zakaz kobiecego śpiewu liturgicznego potwierdził w statutach synodalnych św. Bonifacy (VIII w.)  i papież Leon IV (IX w.), który sprecyzował, że zakaz dotyczy niewieścich chórów [42]. Od IV w. preferowano wyraźnie chóry chłopięce, które śpiewając równie wysokimi głosami nie oddziaływały tak mocno na męskie zmysły. Złą sławę miała chromatyka i ornamentacja, które uwodziły nieustannymi zmianami i wabiły różnorodnością, połączenie ich z kuszącymi kobiecymi głosami  groziło wywołaniem erotycznych fantazji w słuchaczu, dekoncentracją i w rezultacie – oddaleniem od Boga. Widocznie takich emocji nie budziły „skaleczone głosy” kastratów, skoro eunuchów zatrudniano od XVI/XVII w. nawet w kapeli sykstyńskiej.

Nic nie zmieniło sytuacji kobiet aż do XIX i XX w. W dekrecie z 1897 r. papieska Komisja Liturgiczna potwierdziła, że kobiety nie mogą być członkiniami kościelnych chórów, a papież Pius X w dokumencie Motu proprio z 1903 r. zaostrzył jeszcze wymagania wobec muzyki liturgicznej i jej wykonawców. W punkcie 13 stwierdzono, że śpiewacy pełnią służbę liturgiczną, a niewiasty, jako niezdolne do takiego oficjum, nie mogą być dopuszczone do uczestnictwa w chórze lub kapeli kościelnej. Jeśli zachodzi potrzeba użycia wysokich głosów sopranowych i kontraltowych, to muszą one, według starożytnego zwyczaju Kościoła, być wykonane przez chłopców [43]. Przepis ten został złagodzony dopiero pięć lat później, kiedy Kongregacja Świętych Obrzędów orzekła, że poza zespołem, który jest przedstawicielem ściśle liturgicznego chóru lewitów, można uważać taki zespół za przedstawicieli wiernych w kościele, a do nich należą i niewiasty, dlatego mogą wchodzić w skład takiego chóru [44].

Groźby Hildegardy

W ciągu wieków jednak zmieniała się pozycja kobiet i ich rola w kulturze, a nawet w Kościele. Chrześcijaństwo – mimo widocznych elementów mizogynicznych – pozwoliło się kobietom w jakimś stopniu wyemancypować, zwłaszcza jeśli nie godziło to w ustalony społeczny porządek i podział ról. To samo dotyczy uprawianej przez nie muzyki. Wszystko było w porządku, jeśli muzyka kobieca nie wykraczała poza klasztorne mury lub ograniczała się do muzyki funkcjonalnej w sferze prywatnej.
Dla takiej muzyki było przyzwolenie także ze strony pisarzy chrześcijańskich, zwłaszcza tych, którym bliskie były idee odrodzonego w II w. pitagoreizmu i platonizmu. Jamblich w Żywocie Pitagorasa wyraźnie oddzielił prostytucję i nierząd od muzyki, pisząc o dwóch rodzajach rozkoszy: jeden (…) pociąga za sobą utratę sił przez uciechy brzucha i Afrodyty, (…) drugi zaś (…) polega na tym, co godziwe, słuszne i konieczne dla życia, [Pitagoras] oceniał [go] jako przyjemny doraźnie i nie powodujący poczucia winy w przyszłości. Powiadał, że ten rodzaj rozkoszy podobny jest do harmonii Muz.

Hildegarda
Hildegarda

 

Neoplatonizm również podkreślał harmonię, jednak nie „harmonię Muz”, lecz tę istniejącą pomiędzy ciałem a duszą, postulował uwznioślenie i hamowanie namiętności i równocześnie odkurzył Platona teorię muzyki i jej zastosowania: Czy (…) nie będzie muzyka najważniejszym środkiem wychowawczym? Bo najbardziej w głąb duszy wnika rytm i harmonia i najmocniej czepia się duszy przynosząc piękny wygląd. (…).  Harmonia ma ruchy pokrewne obiegom duszy w nas, więc dla człowieka, który rozumnie muzyki używa, wydaje się pożyteczna, nie dla przyjemności, jak dziś bywa, ale Muzy dały ją nam na to, żeby pomagała duszę znowu do porządku doprowadzić i zestrajać ją, kiedy jej obieg przestanie być harmonijny. One też dały rytm dla tego samego celu jako pomoc przeciwko stanom duszy, którym miary brak i wdzięku u większości ludzi [45]. Nawiązuje do tego znany ze swych sympatii dla filozofa Augustyn, deklarując w Wyznaniach (X,33), że większą przyjemność odczuwa słuchając melodii, które ożywiają Słowo Boże, gdy są one śpiewane pięknym głosem w doskonały sposób.
Zupełnie nie zgadza się to z poglądami Chryzostoma, który pozostawał – nomen omen – głuchy na piękne wykonanie. Liczyła się tylko treść i intencja: (…) Nikt nie zostanie oskarżony z powodu, w jaki śpiewa, czy będzie to starzec czy młodzieniec, czy chrypiałby czy gubił rytm (…) Nie trzeba tu kitar, napiętych strun ani plektronu, ani zręczności, ani żadnego instrumentu [46].

Do serca wzięły sobie te neoplatońskie idee bizantyjskie hymnografki z Kasjaną na czele, a w sposób twórczy rozwinęła je Hildegarda z Bingen. Nie tylko stworzyła własną teologię muzyki, ale otwarcie groziła tym, którzy zakazali jej i jej konwentowi śpiewać w czasie liturgii [47]. Zakaz ów potraktowała jako atak szatana na człowieka tęskniącego za boską harmonią: Tak się wówczas [diabeł] przestraszył, że (…) odtąd na wiele sposobów rozwija swoją przemyślność, aby zakłócić albo wyrwać wyznawanie i piękno oraz słodycz Boskiej chwały nie tylko z serca człowieczego (…) ale i z ust Kościoła (…). Dlatego wy i wszyscy prałaci powinniście z wielką czujnością zabiegać o to, abyście, zanim zamkniecie waszym wyrokiem usta jakiegoś kościoła śpiewającego Bogu chwałę (…), z największą starannością rozważyli przyczyny takiego nakazu (…) strzeżcie się, zawsze, abyście w waszych sądach nie dali się zwieść Szatanowi, który odciąga człowieka od niebiańskiej harmonii i rajskich rozkoszy (…) Ciało jest odzieniem duszy, która ma żywy głos i dlatego przystoi, aby ciało wraz z duszą śpiewało Bogu chwałę głosem. (…) Ci zaś, którzy bez słusznej przyczyny zabraniają Kościołowi chwalenia Boga pieśniami, będą w niebie pozbawieni udziału w chwałach anielskich, albowiem na ziemi niesprawiedliwie obrabowali Boga ze wspaniałości Jego chwały [48].

Szkoda, że ten mocny niewieści głos zabrzmiał dopiero w XI w., a jeszcze większa szkoda, że tak długo był zagłuszany.

Zobacz poprzedni odcinek

——
[32] Za: E. Wellesz, Historia muzyki i hymnografii bizantyjskiej, Kraków 2006, s. 111n.
[33] Tamże, s. 114.
[34] Tamże.
[35] Tamże, s. 99.
[36] Tamże, s. 101.
[37] Za: A. Wilson-Dickson, Historia muzyki chrześcijańskiej, Warszawa 2007, s. 34.
[38] Tamże.
[39] J. McKinnon, Music in Early Christian Literature, Cambridge 1987, s. 38-39.
[40] Por. E. Wellesz, dz. cyt.,, s. 99.
[41] Por. D. Gwizdalanka, dz. cyt., s. 31.
[42] Por. www.womenpriests.org/traditio/singers.asp (24.09.2008).
[43] www.kkbids.episkopat.pl/wybranedps/motuprioprio.htm (24.09.2008).
[44] Tamże.
[45] Za: M. West, dz. cyt. s. 261n.
[46] Za: E. Wellesz, dz. cyt., s. 115.
[47] Zakaz ten był jedną z kar, jakie nałożono na klasztor w Rupertsbergu w 1170 r., gdzie Hildegarda była opatką, za pochowanie na klasztornym cmentarzu człowieka obłożonego ekskomuniką; por: B. Matusiak, Hildegarda z Bingen. Teologia muzyki, Kraków 2003, s. 17.
[48] Tamże, s. 155nn.