Lekcja św. Józefa
Refleksja mię naszła, gdy celebrując konsumpcyjny stosunek do życia se leżałam, czytałam tajmsa i piłam balantajna – rozpoczęła Anna Fudyma swój tekst poświęcony rozważaniom na temat chrześcijańskich wzorców dla poszczególnych członków podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina. O ile wzorzec Marii, która przyjmuje trudne wyzwanie, by być matką (nie tylko matką Zbawiciela, ale matką w ogóle i to z niewesołą perspektywą samotnego macierzyństwa połączonego ze społecznym ostracyzmem), doczekał się wielu opracowań, analiz i stawiany jest na piedestale, to wzorzec świętego Józefa nie cieszy się taką popularnością. Dlatego Autorka postuluje większe zainteresowanie Józefem i jego postawą jako tego, który stał się ojcem dla dziecka niebędącego krwią z jego krwi i kością z jego kości.
„Mię z kolei naszła” inna refleksja – że nie jest tak źle i tak czarno, jak to przedstawia wspomniany felieton. Józefem już jakiś czas temu zainteresowały się „odpowiednie służby” i stworzono naukę zwaną józefologią, której nieformalne początki sięgają starożytności. Jednak nie ma się co łudzić, że już wtedy interesowano się Józefem ze względu na niego samego, jego cnoty i przymioty ducha. Nie, Józefa jako samodzielną figurę dostrzeżono znacznie później – optymiści wskazują wiek IX, realiści XIV, ale dopiero w latach pięćdziesiątych XX wieku obserwacje te zaowocowały powstaniem nowej gałęzi teologii.
Dwudziestowieczne zainteresowanie postacią świętego wiąże się ściśle z tym, o czym pisze Anna Fudyma – z redefinicją małżeństwa, rodziny, ról, jakie pełnią małżonkowie/partnerzy/rodzice. Chrześcijanie – dotyczy to również chrześcijańskich teologów – nie żyją w próżni, choć czasami może się tak wydawać. Reagują na wyzwania współczesności, choć niekiedy te reakcje są, niestety, spóźnione albo zbyt nieśmiało przekraczają progi uniwersyteckich auli, by zaistnieć w społecznej świadomości.
Nie da się nie zauważyć, że współcześnie zatarła się rola ojca i jego autorytet, a tradycyjnie rozumiana „męskość” (tożsama z gwałtownością, brutalnością, potrzebą dominacji) odeszła do lamusa. Nie ma też tak wyraźnego chrześcijańskiego osobowego wzorca (a raczej wzorców) dla mężczyzn, jak miało to miejsce dawniej. Niegdyś chrześcijański „ideał męskości” pokrywał się z kulturowym etosem rycerza, stąd popularność świętych królów, książąt, męczenników poległych w walce z wrogami Chrystusa. Na drugim biegunie plasował się model zakonnika-ascety, spędzającego czas na modlitwie, medytacji, zmaganiu się z własnymi słabościami i pokusami. Jednak w jednym i w drugim przypadku święty występował z dala od rodziny. Szlachetny rycerz wyruszał na wyprawę krzyżową zostawiając małżonkę i dzieci, święty eremita ex definitione wiódł życie samotne.
Arodzinny model świętości dotyczył zresztą również kobiet. Niejednokrotnie zwracano uwagę na to, że właściwie do XX w. katolicyzm nie propagował świętości realizowanej w/poprzez małżeństwo; mężatkę łatwiej było wynieść na ołtarze, gdy mimo posiadania drugiej połowy decydowała się zachować czystość (na dowolnym etapie małżeństwa, często już po urodzeniu dzieci), szanse na aureolę wzrastały, gdy mężatka zamknęła się w klasztorze. Wyjątkiem była Maria, matka Jezusa, której wyjątkowa pozycja wynika przede wszystkim z faktu macierzyństwa.
Nic dziwnego, że Maria-Matka stała się wzorcem dla innych matek. W powszechnym odbiorze kult maryjny jest przede wszystkim czczeniem jej jako Theotokos (Matki Boga). Aspekt dziewictwa, zwłaszcza w ludowej mariologii, schodzi na dalszy plan. Maria staje się bliska dlatego, że jak matka jest łagodna, dobra, kochająca, troskliwa. Na pewno w takim postrzeganiu Marii ma swój udział nauka Jana Pawła II, który w encyklice Redemptoris Mater stawia Marię-Matkę za wzór kobietom, wyznaczając im tym samym ich społeczne role. To zresztą stało się przedmiotem krytyki ze strony przedstawicielek teologii feministycznej, które zaprotestowały przeciw nakładaniu na kobiety stereotypu biernej, uległej, zależnej od mężczyzny istoty.
Z drugiej strony Maria jako uosobienie, wręcz archetyp kobiecości, w którym połączono ideał macierzyństwa i ideał dziewictwa, stała się najbardziej uniwersalnym wzorcem dla wszystkich niemal kobiet wszystkich stanów. Nie było za to tak uniwersalnego wzorca dla mężczyzn. Jak wspomniano, funkcjonowały przynajmniej dwa modele, które dziś się zdewaluowały. Ponieważ kultura nie zna próżni, w miejsce jednych wartości muszą pojawić się inne. Skoro do współczesności nie przemawia ani św. Marcin czy Ludwik, ani św. Antoni Pustelnik, trzeba wskazać inny, w miarę uniwersalny wzorzec. Stał się nim właśnie Józef z Nazaretu.
W potocznej świadomości utrwalił się obraz Józefa jako wycofanego starca, który nie bardzo rozumie, co się wokół niego dzieje, nie jest tak bystry jak jego małżonka, Maria, i pewnie dlatego biernie zgadza sie na wszystko, czego się od niego oczekuje. Okazuje się, że jest to wyobrażenie błędne, opierające się na stereotypach, które współczesna józefologia stara się prostować lub w ogóle eliminować. Propaguje się za to taki wizerunek Józefa, który przystaje do dzisiejszego rozumienia „męskości” i „ojcostwa”.
Bardzo trudno zdefiniować zarówno „męskość” jak i „ojcostwo”. O ile pierwsze pojęcie można rozpatrywać z punktu widzenia biologicznego i kulturowego, o tyle drugie poddaje się tylko analizie kulturowej. Wizja ojcostwa jako zjawiska kulturowego, roli społecznej pojawia się też w artykule Anny Fudymy, do którego się odnoszę.
Wiadomo, że ojcem nikt sie nie rodzi. Dopiero w jakimś momencie człowiek ojcem stać się może w sensie czysto fizycznym albo przyjmując na siebie rolę/funkcję ojca – jak stało się to w przypadku Józefa z Nazaretu. Patrząc z biologicznego punktu widzenia, mężczyźni nie są w naturalny sposób predestynowani do odpowiedzialnego ojcostwa – pisze J. Petry-Mroczkowska (Promise Keepers, czyli rehabilitacja ojcostwa, Więź 1998/5) – Niemniej jednak przez długie stulecia to właśnie ojcowie byli głównie odpowiedzialni za wychowanie dzieci, zwłaszcza starszych (…). W ciągu ostatnich dwustu lat pod wpływem odchodzenia od modelu patriarchalnego na rzecz partnerstwa w małżeństwie zaszły kolosalne zmiany co do pozycji ojca (…). W ostatnich czasach pojęcie ojcostwa sfragmentaryzowało się, zdewaluowało, straciło wszelki prestiż. (…) Ojciec wydaje się zbędny.
Rzeczywiście, jeśli weźmie się pod uwagę tradycyjny, patriarchalny model ojcostwa, w którym ojciec zajęty jest zarabianiem na utrzymanie rodziny, nie uczestniczy praktycznie w bezpośredniej opiece nad dzieckiem, a nawet alienuje się lub zostaje wyalienowany z układu matka-dziecko, to trzeba się z nim pożegnać. Przede wszystkim dlatego, że istota ojcostwa nie polega ani na przekazaniu genów, jak wyżej wspomniano, ani na opiece nad rodziną z dala od tej rodziny. Istotą ojcostwa wydaje się niezawodność, odpowiedzialność i obecność. Dobry ojciec powinien dawać dziecku i jego matce poczucie bezpieczeństwa, pewność, że można na niego liczyć w każdej chwili. Przekłada się to nie tylko na zabezpieczenie materialne rodziny, lecz także, a może przede wszystkim – zważywszy to, co powiedziano o nieaktualnym już typowo patriarchalnym wzorcu – na zapewnieniu dziecku rozwoju osobowościowego, duchowego, na kształtowaniu charakteru, postawy moralnej, objaśnianiu świata, czego nie da się zrobić na odległość.
Można zauważyć, że podobną ewolucję przeszedł wizerunek Józefa: od wspomnianego staruszka, który stoi obok, zabezpieczając ewentualnie materialny byt rodziny i chroniąc ją przed zewnętrznym niebezpieczeństwem, do człowieka, który miał istotny wpływ na późniejszą postawę, osobowość i nauczanie Jezusa. Trudno jednak mieć pretensje do dawniejszych pisarzy, że przekazali taką okrojoną wizję Józefowego ojcostwa, skoro była ona usankcjonowana nie tylko społecznie, ale też teologicznie. Ojcowie greccy chętnie powoływali się na apokryficzne przekazy o pierwszym małżeństwie, z którego Józef miał mieć synów. Żeniąc się z Marią byłby człowiekiem posuniętym w latach, spełnionym w biologicznym ojcostwie, a więc zachowanie czystości w drugim małżeństwie nie powinno być dla niego problemem. Warto tu dodać, że Zachód przez jakiś czas bronił się przed taką wizją; jeszcze w V w. Maksym z Turynu nazywa Józefa młodzieńcem. Zwyciężyła jednak pragmatyka – łatwiej było rozwiać wątpliwości, czy Maria pozostała dziewicą po urodzeniu Jezusa, przedstawiając jej małżonka jako osobę całkowicie niezainteresowaną fizycznymi aspektami małżeńskiego pożycia.
Daje się też zauważyć marginalizację ojcowskiej roli Józefa w tekstach wczesnochrześcijańskich i traktowanie go jak figuranta u boku żony, postawionego tam, aby zapewnić ochronę jej dobrego imienia i zmylić szatana: Dlaczego Bóg postanawiając, że Zbawiciel ma się narodzić z dziewicy, nie wybrał panny niezaślubionej, lecz właśnie zaślubioną? – pyta Orygenes. Jeśli się nie mylę, przyczyna jest taka: Powinien się narodzić z takiej dziewicy, która nie tylko miała oblubieńca, lecz ponadto (…) była już oddana mężowi, choć mąż jej jeszcze nie poznał, ażeby sam widok nie zdradzał sromoty panieńskiej, gdyby zobaczono dziewicę z wyraźnymi oznakami brzemienności (…) Dziewictwo Marii zakryte było przed księciem tego świata [czyli szatanem – K.W.]. Zakryte było z uwagi na Józefa, ukryte z powodu małżeństwa, ukryte, bo sądzono, że ma męża. Gdyby bowiem nie miała oblubieńca (…), to w żaden sposób nie mogłoby się to ukryć przed księciem tego świata. Zaraz by się nasunęła taka myśl szatanowi: w jaki sposób ta, która z mężem nie współżyła, jest brzemienna? Musi to być poczęcie Boże, musi to być coś wyższego nad ludzką naturę (In Lucam 6).
Trzeba jednak przyznać, że u niektórych Ojców Kościoła pojawiają się elementy wykorzystane i rozwinięte we współczesnej refleksji józefologicznej: chodzi przede wszystkim o prawne aspekty ojcostwa Józefa, które podkreślał Orygenes, Efrem Syryjczyk, Ambroży z Mediolanu, Augustyn czy Jan Chryzostom. Z drugiej strony rolę Józefa postrzegano niemal wyłącznie przez pryzmat mariologii: tylko ze względu na Marię i małżeństwo z nią przysługiwało Józefowi miano ojca. I to najczęściej z jakimś dopowiedzeniem: ojciec przybrany, ojciec zastępczy, ojciec domniemany, ojciec pod względem prawnym itp. Chętniej zresztą odwoływano się do innych funkcji, które owszem, partycypują w pojęciu ojcostwa, ale nie wyczerpują jego rozumienia. Widać to np. w litanijnym zwrocie: Stróżu Dziewicy, Żywicielu Syna Bożego, Obrońco Chrystusa. Za wszelką cenę starano się utrzymać prymat Ojcostwa Bożego, nie dopuszczając, aby pojawił się choć cień myśli, że to Józef jest ojcem Jezusa. Przy okazji zantagonizowano Ojcostwo Boże i autentyczne ojcostwo Józefa oraz zubożono oba pojęcia.
Współczesna józefologia stara się przezwyciężyć to napięcie udowadniając, że autentyczne i czynne ojcostwo Józefa nie ogranicza ani nie „zagraża” Ojcostwu Bożemu, przeciwnie, dzięki ojcostwu Józefa łatwiej jest zrozumieć istotę Ojcostwa Bożego. Ojcostwo Józefa zyskuje autonomię, jest postrzegane nie tylko przez pryzmat macierzyństwa Marii, lecz także jako odrębne powołanie do bycia ojcem. Powołanie to należy rozumieć jako pochodzące z zewnątrz (od Boga), wyznaczające człowiekowi jakieś zadanie i tak go wyposażające, aby był zdolny zadanie to wypełnić. Samo nasuwa się tu podobieństwo opisów powołania Marii/zwiastowania i powołania Józefa. Do niej przychodzi anioł i oznajmia, że została wybrana na matkę Bożego Syna (Łk 1,26-38); do niego, gdy śpi, również przychodzi anioł i oznajmia, że jego małżonka urodzi Syna, który zbawi swój lud od grzechów (Mt 1,20-23). Maria wyraziła zgodę i stała się matką. Józef postąpił tak, jak mu nakazał anioł – wziął ciężarną małżonkę do siebie, a zatem, choć nie wypowiedział żadnego fiat, również odpowiedział pozytywnie na powołanie i w ten sposób stał się ojcem.
W tekście biblijnym zapowiedź ojcostwa i fakt stania się ojcem zostały wyrażone słowami: „nadał mu [dziecku] imię Jezus”. Przywilej nadania dziecku imienia należał do ojca. Niebiologiczne ojcostwo Józefa nie odebrało mu więc żadnych praw i rodzicielskich przywilejów. Co więcej, nawet Maria, świadoma przecież, że jej syn nie został poczęty przez męża, nazywa Józefa ojcem Jezusa: Ojciec twój i ja z bólem serca szukaliśmy cię (Łk 2, 48).
Mimo wspomnianej wyżej autonomii ojcostwo Józefa nie jest zawieszone w próżni. Rozpatrywać je należy w kontekście całej rodziny, a więc trudno rozdzielać relacje łączące Józefa z Jezusem od relacji Józefa i Marii. Macierzyństwo Marii i ojcostwo Józefa opiera się na głębokiej wierze. W adhortacji Jana Pawła II z 1989 r. Redemptoris custos (Opiekun Zbawiciela) Józef nazwany jest pierwszym, który uwierzył, że jego ciężarna małżonka urodzi Syna Bożego, Zbawiciela, mesjasza. Jego wiara porównywana była już przez Piusa XII do niezłomnej wiary Abrahama. Józef reprezentuje ten sam typ wiary, która nie domaga się znaku/cudu i trwa wbrew wszystkiemu, opiera się bowiem na zaufaniu Bogu i Jego obietnicom. Wiara Józefa nie zachwiała się więc nawet wtedy, gdy widział, że Syn Boży przychodzi na świat w sposób jak najbardziej naturalny w grocie/szopie; ani wtedy, gdy musiał uciekać z rodziną przed gniewem Heroda, gdy obserwował, że Jezus wzrasta jak każdy chłopiec i gdy on, cieśla z Nazaretu, uczył to dziecko zawodu. Józef najprawdopodobniej nie widział żadnego z cudów Jezusa, które legitymizowały w pewnym stopniu jego mesjańską misję (według tradycji Józef zmarł zanim Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność). Co więcej, jako pobożny, sprawiedliwy Żyd oczekiwał mesjasza politycznego, króla, wodza, który wyzwoliłby Żydów spod panowania Rzymian. Uwierzył jednak, że obiecanym mesjaszem, prawdziwym Zbawicielem jest dziecko, które wychowuje się w jego domu.
Oczywiście rozważania na temat różnych aspektów ojcostwa św. Józefa nie wyczerpują zagadnień józefologicznych. Jak powiedziano na wstępie, zainteresowanie Józefem podyktowanie było poszukiwaniem równie uniwersalnego wzorca jak ten, który reprezentuje Maria. A zatem z Józefem powinni identyfikować się nie tylko ojcowie (biologiczni i niebiologiczni) i głowy rodzin. Teologowie zwracają uwagę na dziewictwo Józefa i jego milczenie, które interpretują jako symbole vita contemplativa – stanu duchownego/konsekracji, a małżeństwo z Marią jako alegorię zaślubin z Bogiem. Ponieważ z małżeństwem związana jest Boża obietnica płodności, również osoby zaślubione Bogu mogą cieszyć się duchową płodnością. Nie powinien dziwić więc fakt, że Józef jest patronem celibatariuszy. Już w XVI w. uchodził za opiekuna matek, rodzin, dziewic, duchownych i podróżnych. W XIX w. tradycja uczyniła z niego również patrona dobrej śmierci; wedle przekazów apokryficznych umierał w otoczeniu najbliższych – Marii i Jezusa, szczęśliwy i spokojny. Z uwagi na osobiste przymioty: sprawiedliwość, pobożność, posłuszeństwo Bogu, pokorę, pracowitość, troskliwość, Józefa uważano za wzór życia chrześcijańskiego w ogóle, niezależnie od stanu. Co ciekawe, ten swoisty cultus imitationis (naśladowanie) popularny był również w ludowym protestantyzmie (np. na Mazurach).
O popularności i estymie, jaką cieszył się Józef, świadczy fakt, że w XVIII wieku właśnie jego imię najczęściej przybierali zakonnicy. W XVI i XVII wieku Meksyk, Filipiny, Kanada, Peru, Czechy, Austria, Chiny, Hiszpania i Belgia wybrały go na patrona. W XIX w. uniwersalność cech uosabianych przez świętego dostrzegł papież Pius IX, który w 1870 r. ogłosił go patronem Kościoła Powszechnego: Godność – opiekuna i patrona – jakiej Bóg udzielił najwierniejszemu słudze swemu, Kościół św. zawsze czcił i wychwalał, a po Najświętszej Marii Pannie najgorętszym św. Józefa otaczał kultem, uciekając się do niego w największych potrzebach i niebezpieczeństwach. Jan XXIII powierzył opiece świętego obrady Soboru Watykańskiego II.
W 1970 r. w Rzymie odbył się Pierwszy Międzynarodowy Kongres Józefologiczny; zainaugurowano w ten sposób cykliczne spotkania józefologów z różnych ośrodków badawczych (do najbardziej znanych i najprężniejszych należą Józefologiczne Stowarzyszenie Północnoamerykańskie, Józefologiczne Stowarzyszenie Iberoamerykańskie, Włoskie Centrum Józefologiczne oraz Polskie Studium Józefologiczne).
Jak widać, kult św. Józefa staje się coraz popularniejszy, coraz bardziej się uniwersalizuje, przyjmuje nowe formy. Z jednej strony odwołują się one do przeszłości/tradycji, z drugiej bazują na najnowszych odkryciach systematycznej józefologii, która, najogólniej mówiąc, bada i interpretuje obecność postaci świętego w Biblii, apokryfach, pismach patrystycznych, w nauczaniu Kościoła, w literaturze – zwłaszcza dewocyjnej, w liturgii, ikonografii itp. Wojciech Hanc, wieloletni prezes Polskiego Studium Józefologicznego, definiuje ją jako naukę, która nie chce zasklepić się w drobiazgowych badaniach skoncentrowanych wyłącznie na przywilejach św. Józefa, lecz dąży do ustalenia miejsca, jakie mu Bóg wyznaczył w swoim zbawczym planie. Opiera się więc na objawionym przekazie Pisma Świętego i wyjaśniającej go żywej tradycji Kościoła. Stara się dzięki temu unikać dwóch zawsze niebezpiecznych krańcowości: wyolbrzymiania osoby św. Józefa albo niedoceniania jego roli w dziejach zbawienia i w życiu Kościoła (W. Hanc, Józefologia współczesna na tle odbytych kongresów, Ateneum Kapłańskie 1986, z. 1-2, s. 209).
Zasada zachowania równowagi zawsze wydaje się słuszna. Postuluje ją też Anna Fudyma pisząc o konieczności „odrobienia lekcji” ze św. Józefa, przyjęcia wyzwania bycia ojcem, skoro od wieków zaleca się kobietom naśladować Marię. Teologowie się postarali i wychodząc naprzeciw potrzebom współczesności zrównoważyli – na ile to możliwe – mariologię józefologią. Podsunęli mężczyznom/ojcom opracowany teologicznie wzorzec rodzicielstwa, wskazali jego istotę, która niewiele ma wspólnego z przekazaniem materiału genetycznego, za to wiele z powołaniem, odpowiedzialnością, obecnością i miłością. Czy stoi coś na przeszkodzie, by korzystać z tego świętojózefowego przykładu?
Tu znajdziesz felieton Anny Fudymy, z którym polemizuje Kalina Wojciechowska