Kto jest nad nami
Moje prywatne herezje
W poprzednim felietonie pisałem o wielopoziomowym wszechświecie, o galaktycznych strukturach sugerujących, że żyjemy w wielkim krysztale. Teraz dalszy ciąg – rozważania o zjawiskach na wyższych piętrach. Jako, że problemy te intrygują ludzi od tysiącleci, większość przedstawionych tu poglądów prawdopodobnie już ktoś kiedyś sformułował, opatrzył też zapewne jakimś -izmem. Chcę jednak spróbować włączyć własny rozsądek.
Posłużę się nieco zgranym porównaniem – próby określania przez ludzi, jaki jest Bóg, przypominają dyskusje mrówek o słoniach – ich budowie, fizjologii i motywach działania. Przy czym w rozmiarach liniowych słoń jest od mrówki większy zaledwie 1000 razy, a więc o 3 rzędy wielkości. Odległości między supergromadami galaktyk (120 megaparseków = 390 milionów lat świetlnych = 3.6*1024 m) są od struktur krystalicznych (ok. 4 Å = 4*10-10 m) większe o 34 rzędy wielkości. Mrówka działa na takiej samej chemii (DNA, białka), jak słoń – a organizm, dla którego nasze struktury galaktyczne są kryształami, musiałby funkcjonować według zupełnie innych zasad.
Z praktycznego punktu widzenia różnica między istotą 10‘000‘000‘000‘000‘000‘000‘000‘000‘000‘000‘000 razy większą a nieskończoną, jest niemierzalna. Już kiedyś ludzie przypisywali moc boską zupełnie naturalnym, choć potężnym zjawiskom naturalnym. Teoretycznie jednak różnica jest podstawowa. Prawdę mówiąc, hipoteza istoty wyższego poziomu, Superguliwera hodującego liliputów w kryształku, w istotnych punktach nie posuwa nas za daleko do przodu. Byłby wtedy on (z małej litery) jedynie przepotężnym gigantem, lecz poddanym w końcu tam samym materialnym prawom i ograniczeniom. Fizyki tej nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, lecz jest to jedynie fizyka. Gdyby to był jednak On (z dużej litery), absolutny, nieskończony, byłby niepodważalnym punktem odniesienia, nadającym wartość, wyznacznikiem Piękna i Dobra.
Oczywiste powinno też być, że nasze mrówczane próby poznania tejże Istoty mogą być jedynie niezmiernie ułomne. Dlatego też nie mam zamiaru wysyłać nikogo na stos, gdy dostrzegł inny aspekt Przepotężnego. Sam również mam nadzieję tam nie wylądować. Osobiście wychodzę od religii chrześcijańskiej (jako, że mrówki w mojej okolicy tak widzą słonie), którą trochę znam, a bardzo cenię. Ma to też ten plus, że czuję się w miarę bezpieczny. Gdybym opierał się na Zielonej Księdze, mój los byłby o wiele mniej pewny. Dodam też, że choć moja wiara jest bardziej pragnieniem, niż pewnością, uważam, że wspólne jej wyznawanie w jakiejś ustalonej formie ma wartość, ale o tym innym razem.
Kluczowe jest dla mnie stworzenie na obraz i podobieństwo, wysłanie do nas Chrystusa, jego ludzkie cierpienie, prawdziwie bolesne i świadomie wybrane, choć wiele do myślenia dają słowa o kielichu goryczy i westchnienie „Boże, czemuś mnie opuścił”. Myślę wtedy o kimś przepotężnym, lecz może nie nieskończonym. Czy tam matematyka jest taka, jak u nas, czy może inna, lecz równie niepodważalna? Żaden mocarz naszego świata nie jest w stanie spowodować, by 2+2 było 5, ani torturami zmusić trzynastki, by nie była liczbą pierwszą. A jak jest tam?
Wielu się zastanawiało nad paradoksem wszechmocy i wszechwiedzy Boga oraz Jego miłości do ludzi. Czemu nas stworzył z rozumem i wolną wolą, byśmy sami mogli Go wybrać, jeżeli i tak wie, jak się to wszystko skończy i albo steruje eksperymentem do ostatniego punktu, lub przynajmniej od czasu do czasu pomaga losowi, dając karetce przebić się przez korek (lub nie) i odginając o decydujący centymetr tor kul. Po co eksperyment, gdy wynik jest znany lub można go dowolnie podkręcić? Czy tam, piętro wyżej, daje się pogodzić wolność ze szczęściem, czy jest to niewykonalne w każdej skali? Lemowski konstrukcjonista Trurl próbował zbudować Kobyszczę, lecz zamierzony Kontemplator Bytu Szczęsny albo był ponurawy, albo kopany radośnie wołał „cudownie mi się dzieje”, co dawało satysfakcję zawistnemu Klapaucjuszowi.
Jeżeli jednak Przepotężny chciał z nami spróbować, jak gdyby nie wiedział, co z tego wyjdzie, to może to jest też Jego problem? Może rzeczywiście jest podobny do nas, jak my do Niego? Absolut jest czymś nieruchomym, nie da się poprawić czegoś, co jest idealne. A przekaz, który do mnie dociera, sugeruje miłość, nadzieję, niepewność, cierpienie. Jakież to ludzkie! Ale i jak nieprzystające do Absolutu. Lecz jeżeli u nas trudno wywieść samo pojęcie Dobra z materii bez odwoływania się do Absolutu, a i uczucia słabo dają się sprowadzić do zjawisk materialnych, to może i wyżej problem jest ten sam?
Więc czyżby było jak z tymi żółwiami, na których spoczywa tarcza ziemi, dalej i dalej w nieskończoność? Czyżby szukanie Absolutu prowadziło tylko do przesuwania problemu na kolejne poziomy, czyżby ten algorytm nie miał końca?
Dość prostym rozwiązaniem jest odrzucenie całego problemu. Ktoś powiedział: „Oczywiście, że można skonstruować inteligentne maszyny. Sami przecież jesteśmy takimi maszynami”. Dla mnie jednak jest rozwiązanie trywialne – nie znam odpowiedzi, więc ignoruję pytanie. W praktyce muszę na chwilę o nim zapomnieć, bo potrzebuję zaspokoić moje funkcje fizjologiczne, lecz po wieczornej kawce pytanie wraca. Stoi. I nie chce odejść.
Ilustracje: spinelli/pinezka.pl