Inne umysły
W poprzednim felietonie rozpatrywałem charakterystykę ludzkiego myślenia stwierdzając, że w odróżnieniu od maszynowego nie jest one do końca ścisłe i algorytmizowalne. Może to być uważane za ułomność, pozwala jednak również na sensowne, choć nieoptymalne decyzje w sytuacjach, w których normalnie programowana maszyna „głupieje”.
Dziś chciałbym tę klasyfikację form myślenia nieco uogólnić i usystematyzować. Co właściwie wiemy o procesach myślowych w innych osobnikach, organizmach i urządzeniach? Problem ten znany jest jako zagadnienie „innych umysłów” (other minds).
Zdefiniujmy najpierw klasy rozpatrywanych obiektów – będą to:
- ja
- inni ludzie
- zwierzęta
- maszyny
- inne
Zacznijmy od końca. Punkt „inne” jest nawiązaniem do idei panpsychizmu, zakładającej występowanie życia duchowego w całej materii ożywionej, a nawet nieożywionej, tzn. według panpsychisty konwencjonalnie uważanej za nieożywioną. Odkładam to na bok, bo wydaje mi się, że hipoteza ta jest za daleko naciągnięta i nie mam na jej temat zbyt wiele do powiedzenia.
O maszynach już mówiliśmy, jeszcze do nich wrócimy.
Przejdźmy teraz do początku. Dlaczego wyróżniłem „mnie”, przecież jestem człowiekiem, jak wszyscy inni? W zasadzie tak. Jednak występuje istotna różnica, mianowicie to, że ja jestem jedynym, którego stany psychiczne jestem w stanie bezpośrednio obserwować poprzez introspekcję. O pozostałych 6 miliardach aktualnie żyjących jestem w stanie wyciągać wnioski jedynie na podstawie obserwacji ich zachowania i analogii do mnie. Obie metody są zawodne. Nie zapominajmy, że również introspekcja jest zawodna – pomyślmy choćby o samooszukiwaniu się co do prawdziwych motywów swoich czynów – lecz daje mi jednak ona dostęp do moich stanów wewnętrznych.
Jeżeli chodzi o innych ludzi, wiem, że ich mózgi są podobnie zbudowane i podejrzewam, że podobnie działają. Kto to jednak są „inni ludzie”? Cóż za pytanie, przecież widać! – mógłby ktoś powiedzieć. No dobrze, ale czy są nimi Indianie, Aborygeni, Buszmeni? Dziś powiemy, że oczywiście tak, ale kiedyś dokonywano ekspertyz mających stwierdzić jak jest, na przykład, czy Indian należy traktować, jak ludzi, czy można ich zmuszać do pracy na plantacjach i handlować nimi, jak towarem. Wyniki analizy oczywiście były zależne od interesów pytającego, czy podpłacającego ekspertów, podobnie jak dziś badania zamówione przez producentów margaryny nigdy nie wykażą, że masło jest zdrowsze. Że nie było to jasne, świadczy fakt, że nawet amerykańscy pionierzy swobód obywatelskich, jak Jefferson, mieli niewolników.
W tym felietonie chciałbym się zająć zwierzętami. Rozróżnię na wstępie zwierzęta „niższe” i „wyższe”. Podział jest oczywiście nieostry, lecz z grubsza chodzi mi o to, że czego innego oczekuję od ameby, a czego innego od szympansa, czy delfina. Bardziej mnie tu interesują zwierzęta wyższe.
Kartezjusz uważał zwierzęta za maszyny, „naturalne automaty”. Konkretnym z tego wnioskiem jest, że człowiek nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ich los, chyba że miałoby to konsekwencje dla innych ludzi. Niewiele różni się podejście behawiorystów, uważających, że zwierzę jest systemem posiadającym pewne wejścia i wyjścia – można podawać sygnały na wejście i obserwować reakcje na wyjściu. Jest to w zasadzie poprawne, z tym, że nie interesuje nas ewentualne cierpienie zwierzęcia.
Dziś wiemy o zwierzętach o wiele więcej. Sama analiza ich budowy, czy to kodu DNA, czy budowy układu nerwowego, pokazała nam, jak bardzo są nam bliskie. Badania etologów uzmysłowiły nam, że obraz prostej maszynki reagującej na bodźce jest prymitywny, zwłaszcza jeżeli uwzględnimy zachowania nie jakichś zwierząt uogólnionych, lecz konkretnych osobników. Pomiary sygnałów mózgowych wykazały podobne przebiegi do naszych, również rozpoznano analogiczne fazy snu.
Uważać jednak należy, by nie poddać się pokusie łatwego antropomorfizmu. W laboratorium sztucznej inteligencji Massachusets Institute of Technology, naukowcy pod kierunkiem Rodney’a Brooksa zbudowali humanoidalnego robota imieniem Cog (jak „cognition”, poznanie). Potrafił on wykrywać największy poruszający się obiekt w pomieszczeniu i zwracać ku niemu swoją głowę. Pewna badaczka napisała, że wiedząc, z kim ma do czynienia, nie była w stanie powstrzymać się od wrażenia, że Cog świadomie wodzi za nią wzrokiem.
Zwierzęta, również „niższe”, wykazują zaskakujące zdolności, jak orientacja przestrzenna u pszczół, czy organizacja społeczna u mrówek i termitów. Posiadają również niewyobrażalne dla nas zmysły, pozwalające na wysyłanie i odbieranie sygnałów elektrycznych, czy wyczuwanie pola magnetycznego. Posługują się tym ostatnim ptaki podczas transkontynentalnych nawigacji.
„Wyższe” zwierzęta posługują się narzędziami, porozumiewają się niezrozumiałym dla nas językiem, mają świadomość siebie. W ich życiu społecznym istnieje współpraca rodzinna, walka o dominację, altruizm, wojny i rozejmy. Koordynacja wyrazu ich twarzy z sytuacją daje się najłatwiej wytłumaczyć zbliżonymi do naszych uczuciami. Napisano o tym wiele, polecam książki Donalda Griffina, Fransa de Waala, Borisa Cyrulnika. Z informacji w internecie polecam stronę Animal Sentience, poświęconą inteligencji zwierząt.
Przytoczę jedynie podany przez Griffina przykład dotyczący delfinów. Pewnego delfina nauczono chwytania zębami zawieszonej nad wodą piłki i ciągnięcia jej przez chwilę, przy czym rozwijała się przymocowana do niej flaga. Potem zabrano go z grupy i nauczono sztuczki drugiego delfina, z tym, że ten jedynie uderzał pyskiem w piłkę. Gdy ten umarł (słowo „zdechł” nie przechodzi mi w tym kontekście przez usta), zaczął to wykonywać trzeci, który nigdy nie był tresowany. Gdy ten przez parę dni nie miał ochoty na sztuczki, wskoczył na jego miejsce kolejny i wykonywał to poprawnie – tak jak pierwszy. Co dowodzi umiejętności obserwacji, pamiętania, oceny pierwszego wariantu jako lepszego, a zwłaszcza osobistej, prywatnej ciekawości. I jakie wytłumaczenie takiego zachowania jest najprostsze?
Można wnioskować, że zwierzęta posiadają wrażenia zmysłowe i uczucia podobne do naszych, odczuwają strach, ból i radość. Dlatego też przynajmniej czasem obdarzamy je naszą solidarnością. Greenpeace i inne organizacje stają w ich obronie. I nie chodzi tu tylko o zachowanie gatunków dla naszego pożytku – mamy problem, gdy zwierzę cierpi.
Nie mamy takich myśli w przypadku komputerów. Lem w opowiadaniu „Non serviam” pisze o eksperymencie personetycznym, mianowicie o komputerowej symulacji niby-istnień, personoidów. Personoidy te zaczynają rozmawiać o tym i owym, wreszcie dochodzą do zagadnienia ich stwórcy. Gdy czas i fundusze się kończą, eksperymentator stwierdza, że jest jego psim obowiązkiem dbać o to, by od maszyny nie został odłączony prąd. To jednak jedynie fantazja, nie słyszałem nigdy, by ktoś zakazywał wyrzucania niepotrzebnych obiektów z pamięci komputera.
A do zwierząt mamy taki stosunek. Co prawda nie rozwiązują równań różniczkowych, ale gdy czegoś chcą, skamlą i patrzą na nas takim wzrokiem, że trudno im odmówić. Więc jeżeli masz jakiegoś białkowego czworonoga, to teraz, gdy przeczytałeś ciekawy artykuł, sprawdź, czy nie czeka on, by wyjść z tobą na spacer.
Fot. pixabay.com