Od halucynacji do kultury

Kilka ostatnich odcinków cyklu poświęconych było tematowi języka, jako że jest on niezbędnym warunkiem istnienia kultury jako zjawiska społecznego. Temat nie jest zamknięty. Jeszcze powiedzą nam coś języki o pochodzeniu i wędrówkach indoeuropejczyków. Poza tym, jak język, to i pismo, czyli mądrze mówiąc external symbolic storage. Ale wszystko w swoim czasie.

Na razie wróćmy do naszych jaskiniowców. Jesteśmy na progu górnego paleolitu, około 40 tysięcy lat temu.

Chciałbym przedstawić parę idei na temat tego pierwszego impulsu, który zasugerował ludziom, że istnieje (istnieć może) coś oprócz zaspokajania potrzeb fizjologicznych. Nie było przecież tak, że zebrała się rada plemienna i uchwaliła, że czas by wreszcie przejść do górnego paleolitu. Będziemy nosili amulety, zdobili ściany jaskiń i chowali zmarłych z należnym obrządkiem. A jak ludzie to przełkną, to za 30 tysięcy lat wprowadzimy rolnictwo, by łatwiej gromadzić wartość dodatkową, a dla podpory ideologicznej wymyślimy religię, by trzymać w strachu ciemny lud.
Na pewno tak nie było. Każdy proces społeczny zaczyna się od pomysłu, decyzji jednostki. Z kolei, by miało to trwałe skutki, i u innych musi coś podobnego świtać w głowach.

Oczywiście, musiały być spełnione warunki obiektywne – jak mózg zdolny do myślenia symbolicznego, aparat głosowo-słuchowy i sprawne ręce z kciukiem naprzeciw innych palców. To wszysto jest użyteczne do efektywnego funkcjonowania tu i teraz. Co zdarzyło się ponad to?
Wielu naukowców widzi ten praimpuls w zmienionych stanach świadomości. W społeczeństwie myśliwych i zbieraczy podstawą jest dobra znajomość otoczenia – czytanie śladów zwierząt, rozpoznawanie roślin użytecznych i szkodliwych. Z braku wikipedii źródłem tej wiedzy była bezpośrednia obserwacja. W przypadku roślin trzeba wziąć owoc czy liść, pogryźć, pożuć i zobaczyć, co będzie. Niektóre dają się zjeść, inne leczą rany, jeszcze innymi można się otruć. Ale gdyby spróbować tak tylko troszeczkę, to przychodzi dziwne otępienie, sny, wizje. A potem kac i ból brzucha, ale to nadtrucie było całkiem ciekawe. Spróbujmy jeszcze raz. Niezłe. A potem opowiem kolegom, gdzie byłem, jak szybowałem nad światem i albo mnie wyśmieją, albo mi pozazdroszczą. I spróbują sami. Powymieniamy wrażenia, może pewne wątki będą się w nich powtarzać. Może nie są tylko ułudą? Może naprawdę kontaktowaliśmy się z przodkami, może naprawdę widzieliśmy przyszłość? A świat był taki piękny i barwny.

A jak już w tym zasmakujemy, możemy urozmaicać metody. Monotonny rytm bębnów, dziki taniec do wyczerpania, migocące płomienie ogniska. Albo ograniczenie wrażeń zmysłowych – milczenie, medytacja, samotność na pustyni. Próby dla ciała – post, zadawanie bólu. A wszystko wyrywa nas z tego nudnego padołu do innych światów.

David Lewis-Williams w książce The Mind in the Cave wyróżnia trzy fazy takich halucynacji. W pierwszej pojawiają się przed oczyma tańczące wzory geometryczne, takie jakie widzimy na przykład pocierając zamknięte oczy. W drugiej wzory zmieniają się w obiekty, zależnie od potrzeb. Koło głodnemu skojarzy się z bochenkiem chleba, spragnionemu z wodopojem, a niewyżytemu seksualnie z piersią lub czym innym (który to temat został barwnie rozwinięty kiedyś w Pinezce).
Przejście do trzeciej fazy połączone jest często z wizją wiru lub tunelu wciągającego w otchłań. Po drugiej stronie tunelu obrazy potęgują się, pojawiają się stany ekstatyczne – przyjmowanie postaci magicznych zwierząt, przenoszenie w czasie i przestrzeni, kontakt z przodkami. Trudno te stany opisać patrząc na nie jedynie z przyziemnej strony. Lewis-Williams twierdzi, że forma przeżyć jest wynikiem budowy naszego (i naszych jaskiniowych przodków) mózgu, wobec czego jest w dużej mierze podobna również w odległych, niekomunikujących się ze sobą kulturach.

Wizje te znajdują odzwierciedlenie w sztuce. Nawet wzory geometryczne, linie, koła i kratki nie byłyby takimi sobie wzorkami, lecz pamiątkami z lotu nad kukułczym gniazdem. Powszechne w wielu kulturach spirale byłyby prehistoryczną sztuką op-art. Czy było aż do tego stopnia, nie wiem. Ale że sporo dzieł sztuki powstało na dopingu, to oczywiste.
Lewis-Williams badał intensywnie malowidła naskalne San (Buszmenów) w Namibii i RPA. Żyli oni jako nomadzi jeszcze niedawno i możliwe było spisanie ich wierzeń i obrządków. Oczywiście malowidła pochodzą sprzed 20-30 tysięcy lat, a relacje świadków prawie współczesne, więc różne interpretacje są możliwe. Dostępny jest też zwięzły opis teorii szamanistycznej  Lewisa-Williamsa, interesująca jest również strona jego instytutu na Uniwersytecie Witwatersrand w Johannesburgu, jak również strona Bradshaw Foundation poświęcona afrykańskiej sztuce naskalnej.

Rajskie mleko

Dla poparcia swoich tez Lewis-Williams przytacza poemat Kubla Khan romantycznego poety Samuela Coleridge’a. Powstał on w wyniku opiumowego snu. Choć stworzony w zupełnie innych czasach, wykazuje strukturę wizji analogiczną do modelu Lewisa-Williamsa: fantastyczne, mieszające się obrazy, podziemna rzeka płynąca przez niezmierzone jaskinie, poczucie poddania się jej falom, prorocze głosy przodków, niebiańska muzyka abisyńskiej dziewicy – a wszystko dzięki wypiciu rajskiego mleka.

Więcej było amatorów tego mleka. Mamy relacje tych, którzy wybrali się w podróż do sztucznych rajów i z niej wrócili. W romantyzmie poeci przeklęci, jak Charles Baudelaire (Les Paradis artificiels) czy Thomas de Quincey (Confessions of an English Opium-Eater). Bardziej współcześnie odżyła ta fascynacja w kontrkulturze lat 60-tych. Przykładem jest Carlos Castañeda (The Teachings of Don Juan, Journey to Ixtlan), który zaczął karierę jako antropolog, ale opisując meksykański szamanizm wspomagany peyote (meskaliną), wszedł aktywnie w jego krąg. I oczywiście Timothy Leary, arcykapłan LSD.

Ciekawą postacią jest Aldous Huxley, znany głównie jako autor futurystycznego Nowego wspaniałego świata. W latach 50-tych w Kaliforni (gdzieżby indziej) eksperymentował z meskaliną i LSD. Robił to pod nadzorem lekarza, rozmowa podczas transu została nagrana. Efektem były Doors of Perception oraz Heaven and Hell. Jako motto swojej książki wykorzystał Huxley zdanie Williama Blake’a: Gdyby oczyścić wrota percepcji, wszystko ukazałoby się takie, jakie jest – nieskończone (If the doors of perception were cleansed, every thing would appear to man as it is: infinite). Był pisarzem, człowiekiem słowa i fantazje wizualne nie były jego mocną stroną. Potrafił przypomnieć sobie obrazy konkretnych zapamiętanych sytuacji, ale na przykład słowa poetów nie wytwarzały wizji w jego umyśle. Jedynie podczas choroby, przy wysokiej gorączce – a więc przy osłabieniu organizmu – obrazy zaczynały żyć swym własnym życiem. Spodziewał się, że eksperyment to zmieni. Pół godziny po zażyciu meskaliny zaczęły przed oczyma tańczyć złote światła, potem pojawiły się pęczniejące czerwone powierzchnie, zmieniające wzór i kształt, niebieskawe kule i inne zjawiska. Nie pojawiły się jednak krajobrazy, budowle, ani postacie. Natomiast bukiet kwiatów nabrał nieprawdopodobnie intensywnych barw, kwiaty błyszczały swym własnym, wewnętrznym światłem. Nie były niczym innym, były po prostu sobą, lecz to wystarczało, by ich kwiecistość była porażająca. Świat odzyskał swoją istotę, swoje nieprzefiltrowane kształty i barwy.

Podsumowując, eksperyment odnotował następujące fakty:

  • Nie odczuwał ograniczenia zdolności do trzeźwego myślenia. Słuchając nagranej taśmy nie zauważył, by był głupszy niż zwykle.
  • Wrażenia wzrokowe znacznie się wzmocniły. Zainteresowanie relacjami przestrzennymi się zmniejszyło, a czasowymi spadło prawie do zera.
  • Pogorszyła się siła woli. Zniknęły motywacje do robienia czegokolwiek konkretnego, wszelkie działania stały się głęboko nieinteresujące. Meskalina otwiera drogę Marii, lecz zatrzaskuje drzwi przed Martą.
  • Pozytywne efekty mogły być doświadczane w świecie wewnętrznym i zewnętrznym, równocześnie lub kolejno. To, że są pozytywne, jest oczywiste dla wszystkich, którzy biorą meskalinę ze zdrową wątrobą i niezmąconym umysłem.

Pisma jego miały spory oddźwięk. Uhonorowany został na okładce albumu Beatlesów „Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band”. Nazwa zespołu The Doors jest zainspirowana jego tytułem. The Doors, którego liderem był Jim Morrison, kolejny artysta przeklęty, zmarły młodo. Jego grób gromadzi wciąż największe tłumy na cmentarzu Père Lachaise.

Co ma wspólnego Baudelaire i Huxley z moimi jaskiniowcami? Mieli biologicznie podobny mózg i konsumowali podobne substancje. W przeciwieństwie do jaskiniowców opowiedzieli bezpośrednio swoje przeżycia, swoje fascynacje.

Czterysta wieków na haju

Po impresjach sięgnijmy do źródeł. Richard Rudgley w książce The Alchemy of Culture (Intoxicants in Society) przedstawia dzieje stosowania wzmacniaczy świadomości. W rozdziale o prehistorii i starożytności przytacza rozumowanie Lewisa-Williamsa. Wspiera je źródłami pisanymi i archeologicznymi dotyczącymi stosowania opium i konopi. Pokazuje egipskie naczynia w kształcie makówki, choć to trochę kwestia interpretacji. W kurhanach ludów stepowych zachowały się płaskie naczynia, które kiedyś uważano za podstawki pod coś innego, a Rudgley uważa, że służyły do palenia konopii. W niektórych znaleziono zwęglone nasiona. Herodot pisał o Scytach: Tych więc konopi nasienie biorą Scytowie i wchodzą pod filcowe namioty; potem rzucają ziarna na rozżarzone kamienie: rzucane zaczynają dymić i wytwarzają taką parę, że żadna helleńska łaźnia parowa nie mogłaby jej przewyższyć. A Scytowie ryczą z zadowolenia w tej parze.

Czego to jeszcze nie stosowano! Syberyjscy szamani konsumowali muchomory, oczywiście w odpowiednich dawkach. Nieńcy zalecają dwa i pół grzybka, co daje wizję z 2.5 ludzi-muchomorków, prowadzących szamana w podróż. Po seansie przychodzi sen i kac, a na klina dobry jest jeszcze jeden grzybek. Pod wpływem kontaktów z Rosjanami Koriacy i Czukcze przerzucili się na wódkę, choć ponoć zwyczaj nie wygasł całkowicie.

Irańska księga Avesta wspomina o ceremonii kultowej yasna, w której centralną rolę odgrywa tajemnicza roślina haoma. W indyjskiej Rigvedzie jej odpowiednik nazywa się soma. Botanicy spierają się wciąż o jej identyfikację. I tak dalej: poprzez indiańskie fajki, grzybki, kaktusy i toksyny żab, specyfiki papuaskie, korzeń mandragory, haszysz, po LSD. Dla ostrożniejszych (jak autor) − herbata, kawka i kola.

Sens i bezsens

Czym jednak właściwie są tego rodzaju stany umysłu, takie wizje? Możliwości jest kilka.

Być może są to po prostu inne warunki pracy maszyny, naszego mózgu. Silnik samochodowy normalnie pracuje gładko, ale bez benzyny się zatrzyma, a bez oleju się zatrze. Podobnie działanie mózgu zależy od stężenia neurotransmiterów, poziomu serotoniny i adrenaliny. To wszystko. Żaden stan nie jest per se lepszy, tyle że w stanie świadomym mamy większe szanse sprawnego działania. Do trafienia rakietą w Księżyc bardziej się przyda dobra fizyka niż poezja i modły. Mormoni, chcąc sprawnie korzystać z rozumu, zakazują używek począwszy od czarnej herbaty.

Może w zmienionych stanach świadomości widzimy rzeczywistość nie zniekształconą, lecz prawdziwszą, nieprzefiltrowaną. Normalnie zdrowy rozsądek odrzuca niepotrzebną część informacji. Gdy jadę samochodem, mam uważać na znaki i poprawnie oceniać odległość od sąsiadów – podziwanie zachodu słońca jest niebezpieczne. Huxley w swoim eksperymencie z meskaliną twierdzi, że widział świat w całej pełni, taki jaki naprawdę jest.

Stany takie mogą umożliwiać nam głębsze poznanie samych siebie. Sny, marzenia, wizje mówią wiele o naszej psychice, ukazują nam ukryte myśli, blokowane przez świadomość. Nie generują nowych treści, lecz odsłaniają mroczne zakątki naszej osobowości. Podpisałby się pod tym Freud.

Może jednak otwierają nam drogę do innych światów, realnych, lecz niepoznawalnych przez chłodny rozum? Może pozwalają nam na komunikację w czasie i przestrzeni z ludźmi żywymi, zmarłymi przodkami, czuwającymi nad naszym losem bóstwami? Tak właśnie sądzono w wielu epokach i kulturach. Wierzono, że wizje są czymś istotnym, godnym uważnego wsłuchania się. Przypomnijmy sobie delficką Pytię, która odurzona wydobywającym się ze skalnej szczeliny gazem wypowiadała wróżby, mogące decydować o losie królestw.
Król-kapłan Majów wprowadzał się w trans rytualnym upuszczaniem krwi. Dla mniej wrażliwych detale: przebijał sobie język lub penisa nożem z obsydianu lub zębem rekina, po czym krew zbierano i spalano. Przez język lub małżowinę uszną można dodatkowo przeciągnąć sznurek z cierniami. Osłabiony w ten sposób król mógł mówić ciekawe rzeczy.

Game over?

Przez czterysta wieków człowiek odpowiadał na powyższe pytanie: tak, oprócz świata materialnego istnieje świat wyobraźni. Ten drugi świat jest ważny, może ważniejszy od pierwszego. Tak, są sprawy i cele, dla których warto poświęcić coś z rzeczy przyziemnych. Tak,  istnieje dobro i zło – i jak śpiewał Jonasz Kofta: zawsze warto zrobić coś, co być może nie zawsze się opłaca. Jestem obdarzony duchem, który mnie wynosi ponad kamienie i zwierzęta. Duch, który może nie pochodzi stąd i z którym coś się musi stać, coś ważnego, gdy nosząca go materialna powłoka się rozpadnie. To przywilej, ale i odpowiedzialność.

Coś nam to musiało dawać. Neandertalczyk przejął od sapiensa parę form zewnętrznych, na przykład obwieszanie się ozdobami, ale była to dla niego tylko dekoracja.
Co prawda o neandertalczyku co chwilę mówi się co innego. Kiedyś był przedstawiany jako prymitywny małpolud z maczugą, w dzisiejszych rekonstrukcjach coraz bardziej przypomina naszych osobistych praprzodków. Niebezpiecznie przypomina. Kto wie, co o nim będziemy wiedzieli za kilka lat?

Jednak w końcu przegrał. Czy przegrał, bo nie był w stanie włączyć wyższego poziomu świadomości? A może świat wyobraźni jest jednak niekorzystną mutacją? Może sapiens był o tyle sprawniejszy technicznie, że mógł sobie pozwolić na hobby religijno-artystyczne. Zbyteczne, ale nie aż tak szkodliwe.
A może mutacja wyzwalająca kreatywność techniczną jest w pakiecie (musi być, albo tak akurat było u nas) z kreatywnością ogólną, refleksją nad istotą tego wszystkiego i sensem życia? Zwierzę wie, że tu jest wodopój, tam spacerują smaczne gazele, a tam są samiczki, o które trzeba trochę powalczyć. Człowiek zadaje pytanie: po co? Po co jem, po co się rozmnażam? Po co chcę wychować potomstwo? Po każdej odpowiedzi następne pytanie – po co? Nieskończona sekwencja pytań. Dziecko zadaje je w naturalny sposób, aż dostanie klapsa raz i drugi, a potem otępieje, dorośnie. Ale pytanie czyha. Bez odpowiedzi pozostawia pustkę. I być może ten inny świat potrzebny jest do zapchania tej pustki, tej dziury. Czy daje odpowiedzi prawdziwe? Czy jest tylko megaplacebo?

Długo to placebo działało. Ale dziś wiemy lepiej. Może tylko myślimy, że wiemy lepiej. Wszystko rozkłada się na elementy. Misternie przez wieki budowana konstrukcja się dekonstruuje. Co jest przed nami? Starożytni Izraelici słuchali swoich proroków, uwieczniali ich w księgach Biblii. Nie zawsze za życia, nie zawsze od razu – czasem wizjonerzy spotykali się z wrogością, lecz przynajmniej byli poważnie traktowani. Dziś jest inaczej. Słyszy pan głosy? To proszę na oddział zamknięty, sanitariusze czekają.

Czy to nam wystarczy? Czy gra się już skończyła?

***

Na marginesie: I dziś istnieją szamani, tu i ówdzie mają się całkiem dobrze. Na przykład w Tuwie w południowej Syberii, tajemniczym miejscu na końcu świata, dokąd dotrzeć chciał Richard Feynman, wielki fizyk i wspaniały człowiek. Było to jego ostatnie marzenie, niestety niespełnione. Jedną z przyczyn fascynacji Tuwą jest śpiew gardłowy. Tu można posłuchać próbek. Na rosyjskiej stronie jest więcej syberyjskiej muzyki (archiwa w formacie rar).
A tu o Feynmanie w Pinezce.

Ilustrowała: slovika/pinezka.pl

Poprzedni odcinek: Prajęzyk