Lwów, witraż w katedrze łacińskiej

Zakochany jestem w Ukrainie. Jest jak kobieta, która kochanka swego poniewiera i nieustannie jego miłość na próbę wystawia, ale ten wciąż do niej wraca, fascynacji swej zgubić niezdolny.
Byłem tam kilkanaście razy przez ostatnie osiem lat – turystycznie i służbowo – i wciąż się Ukrainą zachwycam, wśród zachwytów zażenowany niekiedy i zdegustowany.

Ukraina to Lwów, Wołyń i Podole, przesiąknięte wspólnymi dziejami naszych narodów, to centrum nad Dnieprem, gdzie niepostrzeżenie mowa ukraińska przechodzi w rosyjską, i wreszcie postsowiecki Donbas, który pod koniec ubiegłego roku straszył bolszewicką gębą Janukowycza.
To także Krym i morza – Azowskie i Czarne, które są wielką atrakcją letnią.

Ukraiński język jest Polakom raczej obcy, ale spokojnie na zachodzie dogadamy się po polsku, a na wschodzie po rosyjsku, który większość z nas pamięta jeszcze ze szkoły. Poza tym zawsze są ręce do tłumaczenia.
Byłem ostatnio za Bugiem jeszcze przed pomarańczową rewolucją, więc moje spostrzeżenia mogą być po części nieaktualne. Może milicja jest mniej pazerna, celnicy grzeczniejsi, może we Lwowie pojawiła się woda w kranach na dłużej niż dwie godziny, w autobusach mniej cuchnie i wszyscy są szczęśliwsi? Nie wiem tego, ale wiem na pewno, że Ukraina ma teraz najpiękniejszego szefa rządu na świecie.

Ratusz

Kiedy jechałem na Ukrainę, zawsze miałem więcej pieniędzy niż wymagały tego koszty noclegów, jedzenia i podróży. Jeździłem najczęściej samochodem, musiałem więc być przygotowany na niewiadomą ilość mandatów i coraz to inne opłaty na granicy. Ubezpieczenia raz są, raz ich nie ma, podatki drogowe na jednych przejściach się pobiera, na innych nie, zieloną kartę raz się honoruje, innym razem trzeba kupić miejscową.

Jeśli jedziemy tylko do Lwowa, czy w inne konkretne miejsce, i nie musimy się później poruszać po kraju, to lepiej wybrać autobus. Jeśli to będzie PKS, to dojedziemy szybciej, czyściej i drożej, jeśli ikarus ukraiński– to wolniej, dłużej na granicy (więcej przemytników w drodze do Polski), ciut brudniej (niekoniecznie), ale taniej; jeśli „bilet” będzie „na gębę” to naprawdę znacznie mniej.
Można też wybrać pociąg, tyle że ten przez Hrebenne jedzie tylko do Rawy Ruskiej (czyli wyprawa po papierosy i wódkę), a te przez Medykę i Dorohusk stoją długo na granicy (nawet 5 godzin– między innymi z powodu zmiany szerokości torów). Jeśli nie przeszkadza nam postój, warto kupić bilet tylko do granicy – PKP strasznie zdziera na międzynarodowych biletach – a dalszą część podróży opłacić u ukraińskiego konduktora – wyjdzie (zależnie od celu podróży) nawet do stu złotych mniej.

Lwów, Rynek    Lwów to miasto magiczne. Dla niektórych najważniejsza jest martyrologia i ruszają natychmiast na cmentarz Orląt. Warto go odwiedzić, jak i cały Cmentarz Łyczakowski, ale nie jako centralne miejsce Lwowa. Najwięcej magii jest w staromiejskich zaułkach.
Śladów polskości we Lwowie jest mnóstwo. Tu namalowany na murze, wyzierający spod tynku napis – POWIDŁA (gdzie dziś znajdziemy taki szyld?). Tam studzienka kanalizacyjna z polskim napisem. Mnie najbardziej wzruszył napis w szalecie miejskim (przy ulicy Łesi Ukrainki – poetki) po polsku – a jakże – i czytelny, choć było na nim kilka warstw farby olejnej: NIE PLUĆ NA PODŁOGĘ. Nie naplułem.

Serce miasta to prospekt Swobody (niegdyś Wały Hetmańskie) – miejsce randek i spacerów  lwowiaków, zebrań ludowych, tętniącego życia. Tu grają w szachy, dyskutują, śpiewają, modlą się pod figurą Matki Boskiej, znaleźć można tu wszystko. Pod pomnikiem Mickiewicza fotografują się Polacy. Nieopodal katedra – a po drodze do niej niemal wszystkie lwowskie księgarnie, jedna obok drugiej. Przy Rynku sporo piwnych kawiarenek, knajpek, sklepików. Przy okazji wspomnę, że najlepsze moim zdaniem piwo to Sławutycz, a większość pozostałych browarów produkuje, niestety,  sikacze.
Poszedłem na ulicę Furmańską (boczna prospektu Swobody – w pobliżu opery) w poszukiwaniu polecanej mi pizzerii, ale z powodu zatłoczenia – wybrałem knajpkę naprzeciw i zjadłem całkiem dobre risotto czosnkowe. Jedzenia w knajpach bać się nie należy, nie odbiegają one na pewno od polskiego standardu.
Katedra łacińska (bo są jeszcze dwie inne: grecka – świętego Jura i ormiańska) to najbardziej polskie miejsce w ukraińskim mieście. Pod katedrą możemy znaleźć ludzi, oferujących nocleg w prywatnym mieszkaniu za niewielkie pieniądze (jeśli nikt nas nie zaczepi w tej sprawie – przy Rynku 17 jest Towarzystwo Kultury Polskiej – tam coś podpowiedzą, bo hotele mają ceny z górnej półki).
Sam rokokowy kościół zachwyca witrażami i mnogością kaplic. Najpiękniejsza jest kaplica Boimów na zewnątrz katedry, z alabastrowymi płaskorzeźbami, będąca naśladownictwem kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. Uważana jest za jedno z największych dzieł architektury manierystycznej. W tej katedrze składał śluby Jan Kazimierz w czasie potopu szwedzkiego, co zresztą przedstawia jeden z witraży.

Lwów, ul Horodecka    W starym Lwowie niezwykłe jest nagromadzenie zabytków na metrze kwadratowym, może nawet większe niż w Krakowie. Chętnym do oglądania ich po kolei polecam przewodniki Pascala (Ukraina – część zachodnia) i wydawnictwa Bezdroża (można zamówić tutaj), ewentualnie na miejscu można kupić plan Lwowa z polskim tekstem albo przyzwoicie wydany dwujęzyczny przewodnik (ukraińsko-angielski) Lviv wydawnictwa Centr Jewropy.
Nawet jeśli nie chce się nam poznawać szczegółowej historii poszczególnych kamienic, gmachów i kościołów, na pewno zachwycą nas niepowtarzalną urodą zaułki i bramy przechodnie, detale architektoniczne, klimat miasta. Ja się zachwycam za każdym razem, mimo widocznego zaniedbania Lwowa, mimo brudu i denerwujacego niekiedy zgiełku.

Po mieście można się poruszać tramwajem, trolejbusem, a najprościej marszrutkami (busami), których jest bez liku. Centralny ich postój to Plac Halicki (zaraz za pomnikiem Mickiewicza). Konsulat polski mieści się przy ulicy Iwana Franka 110, poczta główna przy Słowackiego 2 (w pobliżu uniwersytetu). Aptek jest sporo i są całkiem dobrze zaopatrzone. Bankomatów też sporo, kantorów jeszcze więcej.

Lwów to najlepsze miejsce na początek wypraw ukraińskich. Jeśli nas zachwyci, to warto jechać dalej, jak nie – to reszta kraju  też nas może rozczarować.

Marcin Drwal

Zdjęcia autora
Zakochany jestem w Ukrainie, cz. 2 – okolice Lwowa
Zakochany jestem w Ukrainie, cz. 3 – Wołyń