fot. A.Nita-Lazar

Do wyjazdu na konferencję w Dubrowniku namówiła mnie moja chorwacka przyjaciółka, Jerka. Szczególna to, nawiasem mówiąc, przyjaźń – spotykamy się wyłącznie na różnorakich konferencjach i kursach w obrębie naszej wąskiej specjalizacji, nie częściej niż raz do roku. Jednak każde spotkanie jest serdeczne i jesteśmy sobie bliskie, bo, jak twierdzi Jerka, zawsze, gdy mnie widzi, chce do mnie mówić w swoim języku. Wszystkich innych Chorwatów poznałam przez Jerkę i to, że widziałam cokolwiek w ich pięknym kraju, również jej zawdzięczam.

Poleciałam do Dubrownika, zatrzymując się w Zagrzebiu, żeby zwiedzić tę nową-starą stolicę. Do Zagrzebia – po raz pierwszy i ostatni – leciałam samolotem śmigłowym linii Tyrolean. I zagrzebskie lotnisko było najbardziej pełnym wojska lotniskiem, jakie widziałam w życiu; myślę jednak, że było to usprawiedliwione – był koniec września 2001 roku… Z lotniska w Zagrzebiu dotrzeć do centrum i na starówkę jest chyba wyjątkowo łatwo, bowiem udało mi się to bez problemu, mimo że nie miałam mapy, przewodnika ani żadnego punktu odniesienia.
Stary Zagrzeb (Gornji Grad, położony na skarpie Sawy) przypomniał mi uliczki Bratysławy, wąskie, lekko zaniedbane, ale pełne gry świateł i cieni, z małymi kapliczkami, wciśniętymi między ściany dwóch kamienic, sklepikami dla turystów i gołębiami, uciekającymi przed spacerowiczami na piechotę.

Jak każde szanujące się miasto, Zagrzeb ma kilka pięknych parków z platanami (każde miasto ma swoje platany i są one w każdym mieście wyjątkowe). Dla lubiących zabytki znajdzie się tam wiele do podziwiania; najbardziej przyciąga turystów katedra na wzgórzu Kaptol, gdzie był założony pierwszy zalążek obecnego miasta – ale bardziej podobał mi się, dużo mniejszy i skromniejszy, kościół Świętego Marka. Dla miłośników przyrody, oprócz parków, o każdej porze roku przyjemnością będzie wizyta w Ogrodzie Botanicznym, chyba jednym z większych i ładniejszych w Europie.

Muzea w Zagrzebiu też oferują wiele atrakcji – sama zdążyłam tym razem odwiedzić tylko Pawilon Sztuki, gdzie akurat trwała wystawa dzieł Andy Warhola – ale jest ich tam sporo. Według Predraga Matvejevicia (Brewiarz Śródziemnomorski, jedna z najlepiej oddających klimat Chorwacji – i całego Środziemnomorza – książek, przetłumaczona przez Danutę Cirlić-Straszyńską i wydana przez Pogranicze Sejny, w serii Meridian), najciekawsze jest Muzeum Archeologiczne, gdzie, jak pisze Matvejević, znajduje się m. in. etruska mumia, na której bandażach zachowały się słowa z języka tego tajemniczego ludu.

Lot do Dubrownika, względnie nową chorwacką linią lotniczą, miał być króciutki. Niestety, ze względu na burzę niemożliwe było lądowanie na malutkim, przybrzeżnym lotnisku i usłyszeliśmy dramatyczny komunikat: We cannot land in Dubrovnik and we are going to Split, co u – stanowiących większość pasażerów – turystów spoza Europy wywołało sporą panikę! W Splicie także szalała burza, w końcu więc wróciliśmy do Zagrzebia i przeczekaliśmy burzę w samolocie. Drugie podejście do lądowania w Dubrowniku okazało się udane.

fot. A. Nita-Lazar    Dubrownik jest zupełnie inny od Zagrzebia. Właściwie jest inny od większości znanych mi miast, a jednocześnie nie wywołuje poczucia obcości. Różnica między nim a Zagrzebiem to różnica (znów przywołam Matvejevicia, którego będę cytować jeszcze kilkakrotnie) między Europą Środkową a Śródziemnomorzem, choć:

na Śródziemnomorze wydostaje się, tu i tam, Europa Środkowa […] Hermann Bahr, stojąc w roku 1909 u bram Dubrownika, napisał: patrzę i patrzę na całą ulicę Stradun. I nagle coś się we mnie odzywa: no widzisz, w Wiedniu na Getreidegasse, gdy dobiega cię wibrująca muzyka dzwonów, i w mieniących się domkach złotników na Hradczanach, i przed Sukiennicami w Krakowie, gdzie stoi Mickiewicz, i na rynku w Trydencie, gdzie Dante wyciąga rękę ku północy, i w Bolzano, na placu Vogelweidera, i tu, wśród splendoru Komnenow, czujesz się jak w domu.

Śródziemnomorskie zwyczaje mają mieszkańcy Dubrownika, każdego wieczoru bowiem obowiązkiem wszystkich, tak, jak we Włoszech, jest fare una passeggiata, czyli spacer po głównej ulicy miasta – Stradun, której wapienne płyty są wypolerowane tysiącami kroków i lśnią, jak po deszczu, w świetle zachodzącego słońca.

fot. A.Nita-Lazar    Nasza konferencja nie była bardzo męcząca i organizatorzy pozostawili wiele czasu na aktywność towarzyską, co dla mnie równało się zwiedzaniu miasta i plażowaniu.

Po Dubrowniku można chodzić jak po średniowiecznym grodzie, zagłębiając się w skrywające urocze podwórka zaułki, czy obejść całe miasto po murach obronnych – wtedy można, oprócz atrakcji turystycznych, zobaczyć nadal sporo ruin. Ale widok z murów na czerwone dachy białych domów (bo cała zabudowa miasta jest z wapienia, podstawowej skały otaczających Dubrownik gór Srdj) przywodzi na myśl inne miasteczka śródziemnomorskie, Włochy i Prowansję.

Dalmacja może konkurować z Prowansją również, jeżeli chodzi o zbiory lawendy. Jeśli zamierzamy robić zakupy, a nie stać nas na słynne w tych stronach wyroby ze srebrnego filigranu, Dubrownik jest świetnym miejscem do nabycia suszonej lawendy, pachnących woreczków do szafy i olejku lawendowego, a ceny są dużo niższe niż po drugiej stronie Adriatyku.

fot. A. Nita-Lazar    Wokół Dubrownika rozciągają się dość posępne góry, lecz przygnębiające wrażenie łagodzi bujna roślinność. Wystarczy odejść trochę od głównych dróg, a znajdziemy się wśród oliwek, dzikich granatów, opuncji i figowców. Pyszne są świeże figi prosto z drzewa!

A wystarczy odwrócić się tyłem do gór, aby natychmiast pocieszył nas widok błękitnego Adriatyku. Ponieważ dno jest kamieniste, woda w Adriatyku jest zupełnie przezroczysta i pozwala na obserwacje podwodnego świata podczas płytkiego nurkowania (snorkeling). Trzeba tylko uważać na jeżowce. Niestety, większość plaż wokół Dubrownika, zwłaszcza tych należących do hoteli, jest wybetonowana (!) co w dużym stopniu obniża przyjemność opalania… Ale morska woda była bardzo ciepła, nawet podczas mojego pobytu w Dubrowniku. Atmosfera miasta jest bardzo przyjemna, jest wiele niedrogich, małych klubów i restauracji, gdzie można mile spędzić wieczór, ludzie są przyjaźni i zupełnie nie jest niebezpiecznie, trudno się nawet zgubić.

Spotkała mnie tam tylko jedna mała przykrość (którą teraz wspominam z rozrzewnieniem niemal): kupiłam kartę telefoniczną (z rozgwiazdą, seria dla zbieraczy), chcąc zadzwonić ze starówki. Przy telefonie była już miejscowa dziewczyna (miejscowa, bo Chorwatka i była w kapciach), której skończyła się karta i poprosiła o moją na minutę, po czym zużyła całą kartę i prędziutko, biegiem uciekła. Oczywiście, to wina mojej turystycznej naiwności, bo, jak pisze Matvejević:

wielu mieszkańców Śródziemnomorza sądzi, że wszyscy, którzy przyjeżdżają z głębi lądu (czasem tylko na wakacje czy święta), są naiwni albo łatwowierni, nie rozumieją „naszych spraw” i nietrudno ich przechytrzyć lub nabrać.

Możliwe, że to prawda… Pomimo tego małego incydentu na pewno jeszcze nie raz wrócę do Chorwacji i odwiedzę Dubrownik. Szczególnie ciągnie mnie na pobliskie wyspy.

Zdjęcia autory