Sun Moon Lake
Opowieści z Tajwanu, część 4

Tajwan, Sun Moon Lake   Tajwan jest niewielkim krajem, jednakże różnorodność pejzaży, jakie oferuje zarówno podróżnym, jak i swoim mieszkańcom, jest niezwykła. Będący niemal w zasięgu ręki ocean, jak również rozległe góry, setki rzek i wąwozów czarują niezliczonymi barwami i kształtami, zachęcając do ciągłego ich odkrywania i podziwiania. Najpierw błądzi się palcem po mapie, rysując w nieskończoność rozmaite drogi, a potem, nie mogąc już dłużej powstrzymać marzeń, wsiada się w pociąg, autobus, samochód, tudzież bierze skuter – bardzo popularny środek transportu na Tajwanie, i jedzie…

Obiektem moich krajobrazowych westchnień były przede wszystkim trzy miejsca – wąwóz Tailuge (lub Taroko), Jezioro Słońca i Księżyca (Sun Moon Lake, lub Ri Yue Tan), oraz park Yushan. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć do każdego z nich, za każdym razem powtarzałam sobie w duchu, że dawna portugalska nazwa Tajwanu – Ilha Formosa (Piękna Wyspa) nie jest „wypranym” epitetem, ale czystą prawdą, tyle że ubraną w bardzo proste słowa.

Największe emocje wzbudzał we mnie wąwóz Tailuge, jednak palmę pierwszeństwa w kolejności odwiedzin zdobyło położone niemal na środku wyspy, w otoczeniu gór na wysokości 760 m n.p.m. „słoneczno-księżycowe” jezioro. O wyborze zadecydowała propozycja mojej tajwańskiej koleżanki, chcącej odwiedzić przyjaciół w Taichung, mieście położonym jakieś półtorej godziny jazdy na zachód od Sun Moon Lake. Tak więc zapakowałyśmy się w samochód i odwiedziłyśmy najpierw przyjaciół z Taichung, do których po niedługim czasie dołączyli kolejni przyjaciele, i tak wesołą ferajną ruszyliśmy następnego dnia do mojego wymarzonego celu. Jak się wkrótce okazało, jedna ze znajomych miała dziadków zamieszkujących nad tym „kosmicznym” jeziorem, dzięki czemu otrzymałyśmy darmowy nocleg, a wziąwszy pod uwagę ceny okolicznych hoteli, miało to niebagatelne znaczenie.

Tajwan, Sun Moon Lake, strona księżycowa
Jezioro Słońca i Księżyca, strona księżycowa

No i wyznam szczerze, że „walnęło mnie zdrowo”, bo widoki co rusz zapierały dech w piersiach, nie dając odpocząć zmysłom. Przepiękny kolor wody, trudny jednoznacznie do sprecyzowania – bo raz zielony, raz niebieski, a to znowuż fioletowo-różowy, w zależności od koloru nieba i natężenia promieni słonecznych – oraz otulające taflę jeziora szczyty górskie wprawiały mnie w zachwyt pomieszany z uczuciem jakieś nierealności.

To największe na wyspie jezioro przypomina kształtem siekierkę z postrzępionym ostrzem i niedługim trzonkiem, albo głowę łosia z profilu… Nie zmienia to jednak faktu, że miejscowym, zamiast siekierki czy łosiowej głowy, kształt jeziora kojarzy się z zachodzącymi na siebie, od strony wschodniej – Słońcem i od zachodniej – sierpem Księżyca . Stąd też i nazwa. Bez względu na różnice w spostrzeżeniach co do formy tegoż rozlewiska, nie ulega wątpliwości, że nazwa Jezioro Słońca i Księżyca jest znacznie lepsza aniżeli Jezioro Siekierki, czy, już zupełnie niedorzeczne w tej strefie klimatycznej Jezioro Łosia…

Nasza czteroosobowa ekipa dziewcząt miała pierwotnie w planach zanocować na dziadkowej łodzi, zakotwiczonej spory kawałek od  lądu po „słonecznej” stronie jeziora. Jednakże zamiary te uległy pewnej weryfikacji. Po pierwsze, okazało się, że noce o tej porze (a był to luty) bywają dość chłodne, pomimo, że w ciągu dnia temperatura dochodziła do 30°C. A po drugie, właściciel łodzi, widząc, jak niezdarnie radzimy sobie z mniejszą łódką, wykorzystywaną do przeprawy w kierunku tej większej, postanowił nas nie zostawiać, tylko zabrać pod wieczór do swojego domu.

Dziadek - rybak

Te kilka godzin spędzonych na wodzie zeszło nam na leniwym wpatrywaniu się w niebo, wodę i góry oraz popijaniu imbirowej herbaty i zagryzaniu moczonymi w niej ryżowymi ciasteczkami. Całej tej sielance towarzyszył dobiegający z wnętrza blaszanego domku głos dziadka, układającego rymowane wiersze. Oczywiście nic z tego nie rozumiałam, gdyż autor „łódkowej poezji”, recytował swe utwory nie tyle po chińsku (co prawdopodobnie też sprawiło by mi niemałą trudność w zrozumieniu), ale po tajwańsku. Treść jednak nie była aż tak istotna, co sposób jej zapisu: na przykład pięć znaków w pięciu rzędach, tworzących kwadrat rymotwórczy. Po odsłuchaniu szeregu stworzonych naprędce utworów zaczęłyśmy przyglądać się ich zapisowi i nagle oprzytomniałam – dziadek czytał po tajwańsku, ale znaki kreślił po chińsku! No tak, przecież język tajwański to tylko język mowy, nie mający swojego zapisu, więc posługujący się nim, głównie starsi ludzie, pisząc korzystają ze znaków chińskich.

Po dniu pełnym słodkiego lenistwa wróciłyśmy małym busikiem dziadka do miasteczka Puli. Dom, w którym miałyśmy zanocować miał kilka pięter, z czego parter przeznaczony był na sklep rybny i małą restauracyjkę. W jednej ze ścian budynku zauważalne były ślady po sporych rozmiarów dziurze powstałej na skutek tragicznego trzęsienia ziemi, które nawiedziło ów rejon w 1999 roku. Doszło wówczas do ogromnych zniszczeń oraz strat w ludziach. Jak później miałam okazję zobaczyć, nie była to jedyna pamiątka po owym trzęsieniu. Do tej pory w okolicach Sun Moon Lake pozostało wiele zniszczonych budowli, w tym domów, których mieszkańcy albo zginęli, albo gdzieś się przenieśli, nie mając środków na odbudowę własnych domostw.

Nas ulokowano na najwyższym piętrze w tzw. „japońskiej sypialni”, czyli niewielkim pokoiku z zasuwanymi szklanymi drzwiami, w którym rozłożono bambusowe maty. Idąc po schodach i mijając kolejne piętra, co rusz, zza drzwi do licznych pokojów, dobiegały mnie głosy. Niewątpliwie należały one do członków sporej familii, składającej się z nieprzebranej ilości wujków, cioć oraz ich dzieci, żyjących pod tym jednym dachem w całkiem niezłej komitywie. I choć nie wszystkich zdążyłam wówczas poznać, to większość z nich zobaczyłam na rodzinnych fotografiach, pokazanych mi przez babcię mojej tajwańskiej koleżanki. Było coś rozczulającego w tej kobiecie opisującej z dumą swoją rodzinę. I pomimo, że pomstowała na „nieszczęsne” dziadkowe wiersze, których miała serdecznie dosyć, to z uśmiechem wspominała swą młodość i poranne randki nad Słoneczno-Księżycowym Jeziorem, kiedy to łowiła ryby z przyszłym mężem .

aborygeńska wioska
Aborygeńska wioska

Kolejne dni spędziłyśmy na wędrówkach dookoła jeziora, śledząc, jak zmienia się krajobraz między stroną „słoneczną” a „księżycową”.  Wypatrzyłyśmy też kilka aborygeńskich wiosek, które przystosowawszy się do wymogów nowoczesności, czerpią rozumnie spore dochody z turystyki. A trzeba powiedzieć, że rejony Sun Moon Lake należą do bodajże najbardziej obleganych miejsc na Tajwanie, szczególnie często odwiedzanych przez nowożeńców spędzających tu miesiąc miodowy.

japońskie drzewko
Japońskie drzewko

Uwieńczeniem naszej wycieczki była wspaniała trasa, wiodąca pośród gór w stronę wschodniego wybrzeża Tajwanu. Po obu stronach drogi rosły drobne drzewka ozdobione różowym kwieciem; zwano je potocznie „drzewami japońskimi”, jako że zasadzili je Japończycy podczas okupacji Tajwanu. Po drodze minęłyśmy miejsce, skąd można było zobaczyć w dali niemal doszczętnie o tej porze wyschnięte wielkie jezioro. Widok był zajmujący co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dawał odczuć potęgę przyrody, mogącej w ciągu kilku miesięcy zarówno napełnić koryto jeziora po brzegi, jak i je doszczętnie opróżnić; po drugie fascynował potężnym rowem w kształcie okręgu, wykopanym na środku dna jeziora, najprawdopodobniej przez człowieka. Dotarłszy niemal do granic Parku Tailuge, tęsknym wzrokiem obrzuciłam tamtejsze szczyty, mając w duchu nadzieję, że wkrótce i tam się pojawię, tyle że od drugiej, tj. wschodniej strony. Tym razem bowiem nie było czasu na zwiedzenie wąwozu.

widok na dno jeziora Wanda
Widok na dno jeziora Wanda

Wraz z zachodem słońca powracałyśmy naszą wesołą ekipą do Taichung, skąd następnego dnia czekała mnie podróż autobusem do stolicy. Tam spędziłam niecałe dwa miesiące, by na początku kwietnia ponownie wybrać się w głąb wyspy i odwiedzić to, czego nie zdążyłam zobaczyć wcześniej.

Tajwan

Zdjęcia autory

Odcinek poprzedni: Kilka takich miejsc…
Odcinek następny: Pośród gór

Zobacz też:
Xi’an – w poszukiwaniu miejsc z baśni
Wspomnienia z Korei