Pierwszy raz trafiliśmy do Tajlandii przypadkiem. Dziwne? A jednak pewnego grudniowego popołudnia włóczyliśmy się po frankfurckim lotnisku, przeglądając oferty last minute, a wieczorem tego samego dnia siedzieliśmy już w samolocie uzbeckich linii lotniczych zmierzającym w kierunku Taszkentu, skąd po przesiadce mieliśmy dolecieć do Bangkoku. I dolecieliśmy, za okrągłe 400DM na osobę (o euro wtedy jeszcze nikt nie słyszał), co nawet kilka lat temu było niewygórowaną sumą.

W ofertach biur podróży, mieszczących się na lotnisku we Frankfurcie, można było przebierać jak w ulęgałkach. My dysponowaliśmy nietypową liczbą wolnych dni, bo dziesięcioma, a wszystkie wyjazdy zorganizowane (samolot, hotele i wyżywienie) rozplanowane były na tydzień lub dwa. Dlatego do wyboru pozostały nam same przeloty, ale i tych było całkiem sporo zważywszy, że działo się to tuż przed świętami Bożego Narodzenia, czyli zdecydowanie w szczycie sezonu.

Przed wylotem zdążyliśmy jeszcze kupić przewodnik po Tajlandii, grubości takiej w sam raz na przeczytanie w czasie kilkunastogodzinnego lotu z przesiadką. Uzbekistan Airways wywiązały się z zadania, dostarczając nas bezpiecznie na miejsce (reklamowały się jako jedyne bezwypadkowe linie lotnicze, może jeszcze zbyt krótko działały?). Ponieważ nasza wyprawa była niezaplanowana, nie mieliśmy czasu postarać się o wizę przed wyjazdem.

    Na szczęście Tajlandia, kraj niezwykle przyjazny turystom, oferuje polskim obywatelom możliwość złożenia aplikacji i otrzymania wizy na lotnisku w Bangkoku. Trzeba mieć przy sobie jedno zdjęcie paszportowe, równowartość 20$ w miejscowej walucie i, oczywiście, ważny paszport. Zdjęcie można zrobić na miejscu, ale trzeba się liczyć z faktem, że pozostałych trzech fotek z obliczem wymęczonym długim lotem już do niczego się nie wykorzysta. Za pierwszym razem cały proces poszedł szybko i sprawnie. W czasie naszej następnej wyprawy wylądowaliśmy w Bangkoku w środku nocy, kantory były pozamykane, a bankomatów przed kontrolą graniczną nie znaleźliśmy. Musieliśmy uprosić urzędnika przyjmującego aplikację, żeby zechciał przyjąć mieszankę euro i dolarów. Na szczęście zechciał, chociaż legalnie można było płacić tylko tajskimi bahtami. Warto więc mieć ich trochę przy sobie.

Po przejściu kontroli paszportowej, odebraniu bagażu i pobraniu pieniędzy z bankomatu, można opuścić lotnisko. Do centrum miasta można dotrzeć autobusem, taksówką lub luksusową limuzyną, przypominającą londyńskie taksówki. Ceny – od kilkunastu bahtów za miejski autobus, do ponad tysiąca za limuzynę. Za taksówkę z lotniska najlepiej zapłacić z góry w kasie, po podaniu adresu, pod który chcemy dotrzeć. Jeśli wybierze się taksówkę z licznikiem, nie można mieć pewności, czy w drodze do hotelu nie zostaniemy zabrani na wycieczkę krajoznawczą, co może się odbić na zawartości portfela.

O hotel w Bangkoku nie trzeba się martwić, nawet jeśli przed wyjazdem nie zrobiło się rezerwacji. Wolne miejsca, w cenie od kilku do kilkuset dolarów, czekają na chętnych o każdej porze dnia i nocy. Czytając przewodnik, zaznaczyliśmy sobie kilka interesujących i pasujących nam cenowo hoteli, ale i tak za pierwszym razem skorzystaliśmy z oferty znalezionego na lotnisku biura podróży, które do trzech noclegów dorzuciło jednodniową wycieczkę po Bangkoku z przewodnikiem.

Podczas naszej „gratisowej” wycieczki po stolicy Tajlandii zobaczyliśmy chyba wszystkie jej ważniejsze atrakcje, przede wszystkim świątynny kompleks Wat Phra Kaeo i przylegający do niego Grand Palace, czyli byłą siedzibę królewskiej rodziny. Na terenie tego przepięknego kompleksu, na którego zwiedzanie trzeba przeznaczyć przynajmniej kilka godzin, znajduje się słynny posąg Szmaragdowego Buddy. W sąsiedniej świątyni Wat Po, najstarszej z zachowanych w Tajlandii, zobaczyć można pozłacanego Leżącego Buddę. To chyba najbardziej znany i największy (długość 45, wysokość 15 metrów) tego typu posąg. Przed wejściem do każdej świątyni buddyjskiej obowiązkowo zdejmuje się buty, lepiej też mieć ze sobą jakąś koszulę, którą w razie potrzeby narzuci się na nagie ramiona. Trzeba też uważać, by nie usiąść ze stopami skierowanymi w stronę wizerunku Buddy.

Po intensywnym zwiedzaniu warto udać się w stronę pobliskiej przystani i dla relaksu i odświeżenia wybrać się w krótki rejs łodzią motorową po rzece. Podczas przejażdżki podziwiać można nadrzeczne drewniane domki tonące w kwiatach, kupić owoce od jednego z licznych sprzedawców pływających po rzece lub wziąć udział w karmieniu karpi razem z mnichami buddyjskimi (po uprzednim zakupieniu od nich chleba, mnisi też muszą z czegoś żyć).

Uwaga na tuk-tuki, określane w naszym przewodniku jako „szaleństwo na trzech kółkach”. Jest to tani i dość wygodny w zakorkowanym Bangkoku środek transportu, ale kierowcy potrafią naciągać nieświadomych pasażerów na niepotrzebnie długie kursy. Często mówią, iż miejsce, do którego chcemy pojechać, jest akurat zamknięte, ale oni pokażą coś innego, równie atrakcyjnego. Tą atrakcją najczęściej okazują się być sklepy jubilerskie. Nie znaczy to, że biżuterii w Tajlandii nie warto kupować, warto, jest bardzo atrakcyjna cenowo, ale sklep lepiej wybrać samodzielnie.

Nasz pierwszy hotel mieścił się przy Sukhumvit Road i następne też wybieraliśmy w tej okolicy. Jej zalety to zatrzęsienie restauracji, kawiarni i barów, czyli kwitnące nocne życie (z tabunami prostytutek obu płci włącznie), bliskość sky train – szybkiego i komfortowego pociągu, który znacznie skraca czas przejazdów po mieście, oraz liczne centra handlowe. Zakupy to obowiązkowy punkt programu dla większości turystów odwiedzających Tajlandię. Spokojnie można tu przyjechać z pustymi walizkami, albo nawet i bez nich, już pierwszego dnia wyruszyć na wycieczkę po sklepach i zakupić wszystko, co będzie nam potrzebne w czasie wakacji i nie tylko. Wszystko po cenach dużo niższych niż w Polsce i w znacznie większym wyborze. W siódmym niebie znajdą się na pewno te osoby, które ze względu na niewielki wzrost i rozmiar zmuszone były dotychczas do robienia zakupów w działach z odzieżą dla dzieci. Tu nie muszą skracać, zwężać ani iść na kompromis w temacie fasonu. Balowa suknia na 158 cm wzrostu? Nie ma problemu! Dla odbiegających od przeciętnej w drugą stronę są wszechobecni krawcy, szyjący ekspresowo każdy rodzaj odzieży, od sukienek z jedwabiu po kaszmirowe płaszcze.
Warto pamiętać, że turystom przysługuje zwrot podatku VAT, więc dobrze jest skrupulatnie zbierać wszystkie rachunki i w miejscu, gdzie dokonaliśmy zakupu, wypełnić specjalny formularz, by przed wylotem móc odebrać należną sumę. Będzie to niewielkie, ale zawsze jakieś pocieszenie, gdy przyjdzie uregulować należności z karty kredytowej.

Powiem szczerze, że zakupy zakupami, zwiedzanie zwiedzaniem, ale do Tajlandii przylatuje się w środku zimy (najlepszy okres od listopada do lutego) przede wszystkim dla słońca i pięknych plaż. Zaraz za nimi plasuje się tajskie jedzenie. I chociaż turystyczne resorty można znaleźć nawet w centrum Bangkoku, to ze względu na przeludnienie i spore zanieczyszczenie powietrza w tym mieście, warto po kilku dniach przenieść się gdzieś na prowincję. Warta zobaczenia jest Ayutthaya, wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO dawna stolica Tajlandii, leżąca niecałe 100 km od Bangkoku. W podobnej odległości znajduje się inna znana atrakcja, pływający targ Damnoen Sadauk, na którym rolę straganów odgrywają poruszające się po kanałach łódki. Kinomani powinni zahaczyć o Kanchanaburi i zobaczyć tytułowego bohatera filmu „Most na rzece Kwai”. Wielbiciele plażowania i nurkowania mają do wyboru wiele pięknych wysp, z których najbardziej znane to Ko Samui i Phuket, lub piękne plaże i liczne wysepki w okolicach miasta Krabi (to tu znajduje się wyspa Phi Phi, na której kręcono film „Plaża” z Leonardo DiCaprio).
Generalnie nie trzeba robić wcześniejszych rezerwacji, z wyjątkiem szczytu sezonu tj. okolic Bożego Narodzenia, Nowego Roku i Chińskiego Nowego Roku. Wtedy mogą wystąpić problemy nie tyle z miejscami w hotelach, co w środkach transportu. Z tego powodu, gdy po raz pierwszy przylecieliśmy do Tajlandii, nie mogliśmy się dostać ani na znaną z pięknych plaż Ko Samui, ani do słynącego z niesamowitych widoków Krabi. Wszystkie miejsca w autobusach, pociągach, samolotach i łodziach były już sprzedane. Została nam, zalana przez spragnione słońca tłumy, dość droga wyspa Phuket. Olbrzymie jumbo-jety pokonują trasę Bangkok-Phuket kilka razy dziennie, każdorazowo zabierając na pokład kilkuset pasażerów. Lot z Thai Airways wspominamy bardzo miło, nie bez powodu zbierają oni liczne nagrody za najlepszą na świecie obsługę. Dużo wrażeń dostarczyło nam też samo lądowanie. Do końca zdawało się, że samolot nie zdąży dosięgnąć lądu i usiądzie na wodzie.
Hotel na Phuket można zarezerwować za pośrednictwem biura podróży będąc jeszcze w Bangkoku lub wybrać jedną z licznych i różnorodnych ofert na lotnisku, już po wylądowaniu na wyspie.

W razie problemów ze zwykłymi środkami transportu, gdy cel podróży leży w niezbyt dużej odległości, można także skorzystać z taksówki. Za podróż z Bangkoku do Hua Hin (prawie 250km) zapłaciliśmy równowartość 40$, co jest relatywnie niewielką kwotą jak na tę odległość i ten środek transportu.
Hua Hin to jeden z ulubionych kurortów rdzennych mieszkańców Tajlandii, w tym króla, który ma tu swoją rezydencję. O atrakcyjności tego miejsca stanowią nie plaże, które nie dorównują urodą swym sławniejszym  koleżankom, ale przytulna atmosfera małego nadmorskiego miasteczka i mrowie restauracji serwujących świeżutkie owoce morza. Tu naprawdę trzeba uważać na linię! Codzienne kolacje na plaży, kraby, homary i gigantyczne krewetki popijane białym winem, w połączeniu z obfitymi śniadaniami, dostarczają nie tylko niezwykłych wrażeń kulinarnych, ale również mnóstwa kalorii. Za to cenami nie trzeba się przejmować.

Kilka słów o jedzeniu i piciu w Tajlandii. Jak w każdym kraju o tak ciepłym klimacie trzeba zachować pewne środki ostrożności. Wodę pić tylko z butelek lub przegotowaną. Nie jeść nic surowego, owoce jedynie po umyciu i obraniu. Przed zatruciem pokarmowym chronią też tradycyjne tajskie dania doprawiane chili, czosnkiem, imbirem i kolendrą. Tajlandię warto odwiedzić choćby po to, by spróbować tutejszej kuchni, choć dla nowicjuszy może być ona zbyt pikantna. Wiele restauracji przychodzi niedoświadczonym turystom z pomocą i w menu umieszcza informację o stopniu ostrości serwowanych potraw. Im więcej przy nazwie dania papryczek, tym ono ostrzejsze. Uwaga: lepiej unikać tzw. „western food”, czyli jedzenia innego niż azjatyckie, bo poza pięciogwiazdkowymi hotelami rzadko bywa ono jadalne. Aby znaleźć dobrą lokalną restaurację wystarczy zaobserwować, gdzie gromadzi się najwięcej Tajów.

Na zakończenie mała ciekawostka. Gdyby ktoś chciał wybrać się w Tajlandii do kina, musi być przygotowany na małą niespodziankę. Po reklamach, a przed właściwym seansem, cała widownia, stojąc na baczność, przez kilka minut ogląda przewijające się na ekranie sceny z życia króla. Tajowie darzą swego władcę dużym szacunkiem i przy każdej sposobności składają mu hołd. Lepiej nie robić sobie z tego żartów.

Podsumowując, Tajlandia to wspaniałe miejsce na dwu-, trzytygodniowe wakacje, doskonale przygotowane na przyjęcie turystów. Dobrze zorganizowany transport, duża i różnorodna baza noclegowa, wspaniała kuchnia i niskie ceny czynią życie przybysza łatwym i przyjemnym. Praktycznie wszędzie można porozumieć się po angielsku. Niestety, z roku na rok coraz większa liczba turystów obiera sobie za cel właśnie ten kraj. Zwolennicy przebywania na odludziu powinni więc wybrać się raczej w amazońską dżunglę.

Zdjęcia autory