W podziałach sytuacyjno-geograficznych zaliczamy sikanie w samolocie do sikania komunikacyjnego. Jednakże niektórzy eksperci, mając na uwadze wysoki poziom traumy towarzyszącej temu procesowi, klasyfikują je jako sikanie desperackie z wysokim potencjałem samobójczym.

Spotykam się z mylącymi opiniami, że najgorsze, co może nam się przytrafić na 11000 metrów to niewykorzystana mega turbulencja w towarzystwie przystojnego szatyna z poprzedniego odcinka. Błąd! Mój – przygotowywany właśnie – poradnik dla Frequent Flyers na pierwszym miejscu pośród Najgorszego-co–może-nam-się-przytrafić na jedenastu tysiącach metrów wymienia SIKANIE. A raczej nieuniknioność konieczności, prędzej czy później, opróżnienia pęcherza.

W podziałach sytuacyjno-geograficznych sikanie w samolocie zaliczamy do sikania komunikacyjnego. Jednakże niektórzy eksperci, mając na uwadze wysoki poziom traumy towarzyszącej temu procesowi, klasyfikują je jako sikanie desperackie z wysokim potencjałem samobójczym.

…A przecież wiedziałaś, że tak będzie, już na Okęciu czułaś lekki ucisk na pęcherz, ale nie! Musiałaś przecież gnać do odprawy, jakby pierwsze miejsce w kolejce gwarantowało ci, że wylądujesz w Toronto dwie godziny wcześniej, niż ten, którego do odprawy wzywano na końcu przez megafony.

No, dobra – wkraczasz w końcu na pokład, zaklinowana w ciasnym przejściu między panią w ciąży a zasapanym staruszkiem ze znaczną nadwagą. Przemieszczasz się w kierunku rzędu 32, nie musząc nawet poruszać nogami. Kątem oka dostrzegasz napis LAVATORY, ale przypominasz sobie zakaz korzystania z WC w PKP podczas postoju i nie jesteś pewna, jak to jest z innymi środkami komunikacji. Trudno, dajesz się tłumowi nieść dalej.

Zresztą za chwilę zapominasz o sikaniu, bo ostry, kłujący ból w plecach uświadamia ci w ataku paniki, że właśnie padłaś ofiarą terrorystów! Czujesz, że nóż, którym ugodzono cię w plecy, przesuwa się pod żebra. Zimny pot spływa po plecach do przedziałka, a życie zapieprza na super rewind…Po dłuższej chwili twój mózg zaczyna rejestrować, że stłumiony głos z tyłu nie artykułuje żądań porywaczy, a jest jedynie przekleństwami tłustego staruszka, któremu 19-to kilowy bagaż podręczny rozlazł się w szwach:
– Kurna, panie, niech to szlag trafi! Wędkę szwagrowi wiezłem, to kurna, panie, szlag trafił!

Puszcza strach, tudzież wiązadła podtrzymujące pęcherz, ale na odwrót w kierunku ubikacji nie masz najmniejszych szans – zresztą, staruszek trzyma już mocno jeden koniec wędki, zaś drugi uparcie tkwi 4 cm pod twoją łopatką. Z ulgą zauważasz jednak, że rząd 32 już całkiem blisko – co więcej – stamtąd tylko krok do tylnej toalety. Konstatujesz jednak z przykrością, że twoje 32G znajduje się po wewnętrznej stronie, ale jako że ciśnienie w pęcherzu wzrasta, wszystko inne traci na wadze. Myśląc – o naiwna – że rzucisz tylko manele na siedzenie i skoczysz do wucetu, wciskasz się w mikroskopijną przestrzeń między fotelami, by pozbyć się balastu i odwracasz się natychmiast do desantu, zauważając jednocześnie, że twój współpasażer właśnie lokuje się obok na 32F.

Twoim sąsiadem na najbliższe 9 i pół godziny lotu okazuje się… nie, nie, kochana…  przystojny Litwin z poprzedniego odcinka tym razem poleciał przez Helsinki, a w 32F właśnie wciska swój przerośnięty korpus terrorysta z wędką, którego plan, by upchać 19 kilo podręcznego nad głową, właśnie, kurna, szlag trafił. Wędka wyjęta spod twojej łopatki tym razem trafia w okolice pęcherza (twojego również). Krzyżujesz rozpaczliwie nogi, po czym z jękiem opadasz na siedzenie, przygwożdżona 19-toma kilogramami i poleceniem:
– Potrzymaj no pani, bo szlag trafił zamek.

Pojękujesz, podczas gdy sąsiad walczy z prochowcem, który zaplątał mu się na plecach. Ty, widząc, że przejście między siedzeniami powoli pustoszeje, subtelnie stukasz sąsiada w ramię wskazując na JEGO kuferek na TWOICH kolanach. Staruszek rzuca ci spojrzenie zranionej sarny:
– A co ja mam, kurna, z tą torbą teraz zrobić?! Wędkę przez panią szlag trafił, a teraz głupia torba pani przeszkadza.

Poczucie winy chwilowo łagodzi parcie na pęcherz. Nadchodzi stewardessa z upomnieniem:
– Bardzo proszę nie trzymać bagażu podręcznego na kolanach, proszę umieścić go nad głową lub pod siedzeniem.

Staruszek ze złośliwym uśmieszkiem obserwuje jak męczysz się, by wcisnąć jego kufer pod własne nogi (pozostanie już tam do końca lotu), podczas gdy on wygodnie rozpiera się w fotelu. Rodzi się w tobie skrajna desperacja, zrywasz się:
– Przepraszam bardzo, ja muszę wyjść do ubikacji!
– To, kurna, teraz pani musi?! Ledwo człowiek nogi rozprostował…

Jesteś w stanie zadeptać staruszka na śmierć. Pędzisz ku tylnym toaletom. Przez krwawą mgłę widzisz stewardessę zmierzającą ku tobie:
– Przepraszam panią bardzo, mamy małą awarię w toalecie, bardzo proszę korzystać z przednich toalet.

Robisz błyskawiczny odwrót. W połowie drogi słyszysz głos szefowej pokładu:
– Bardzo prosimy o podniesienie oparć foteli i zapięcie pasów bezpieczeństwa. Samolot gotowy jest do startu…

Nie masz najmniejszych szans przecisnąć się obok stewardessy, która właśnie rozpoczęła szkolenie BHP.
-A nie mówiłem? – syczy staruszek.

Zapięty pas bezpieczeństwa wzmaga ucisk na pęcherz. Zaciskasz zęby. Wreszcie sygnalizacja „Zapiąć pasy” zostaje wyłączona, ale prince charming z 32F właśnie postanawia uciąć sobie drzemkę. Brutalnie tratujesz mu stopy, tylko po to, by dowiedzieć się, że właśnie rozpoczęto podawanie posiłku i wózki z żarciem blokują przejście. Stewardessa uprzejmie informuje cię, że będziesz mogła wyjść, jak tylko przejadą z wózkiem poza rząd 32. Oczywiście, po przejeździe garkuchni, cudownie odświeżony drzemką sąsiad ma już rozłożony stoliczek i radośnie pałaszuje gorący zestaw dla krasnoludków. Nie liczysz oczywiście na to, że pospieszy się z kawą po posiłku.

Z nogami potrójnie skrzyżowanymi kalkulujesz, czy spodnie i fotel wyschną przed lądowaniem w Toronto. W końcu jednak stoliczek zostaje złożony – sąsiad również zostaje wezwany przez naturę. Nie on jeden, najwyraźniej, bo przed ubikacją zebrał się już spory ogonek. Sukcesywnie jednak przybliżasz się do cudownego ukojenia. Z niemałą satysfakcją zauważasz też rosnącą kolejkę za tobą.

W chwili, gdy masz pchnąć magiczne drzwi, samolotem rzuca w doł, rozlega się „ding, ding, ding” i pasażerowie zostają wezwani do natychmiastowego zajęcia miejsc.
Nie wiesz, co gna cię szybciej – strach przed turbulencją, czy obawa, że zwieracze cewki moczowej wyczerpały już wszystkie cztery życia.

Ignorujesz zbolały wzrok staruszka. Nóg już bardziej zapleść się nie da. Już wiesz, że USG w szóstym miesiącu ciąży to pryszcz.
Turbulencja łagodnieje, okazuje się jednak, że wszyscy, którzy wcześniej stali w kolejce za tobą, mieli miejsca bliżej toalety. Znowu jesteś na końcu kolejki, która sięga rzędu 31. Rozpoczyna się projekcja filmu, ktoś puka cię w plecy – niezawodny staruszek:
– Przepraszam, przeszkadza mi pani oglądać!
Budzi się w tobie nienawiść:
– Przecież nie ma pan nawet słuchawek na uszach!
– A czy ja mówiłem, że przeszkadza mi pani słuchać?

Nagle wpadasz na genialny pomysł, przepychasz się desperacko do przodu, tratujesz starców, dzieci i panią w ciąży… i, oczywiście, zostajesz przechwycona przez służby specjalne w granatowych apaszkach w chwili, gdy taranujesz bistorową zasłonkę, oddzielającą Business Class od reszty świata.
– Przepraszamy panią, ale toalety dla pasażerów klasy turystycznej znajdują się w…

Klasie turystycznej.
Już wiesz, jak narodził się socjalizm.
Wracasz do 32G, postanawiając z zaciśniętymi zębami, że na złość szmacie w apaszce nie pójdziesz do sracza, choćbyś się miała zesikać na fotelu.
Bierzesz tabletkę uspokajającą, potem drugą… trzecią…
Zasypiasz.

Budzi cię delikatne pukanie w ramię:
– Proszę pani, tylna toaleta właśnie została naprawiona.

– Teraz, to niech sobie pani w dupę wsadzi ten sekator!!!