Samodzielna małżonka jedzie w świat
Żona postanowiła, że pojedzie na leczenie do Karlowych Warów, do Czechów. Coś ją bolało na wysokości górnej części siedzenia.
Zostałem sam w domu.
Pierwszy dzień. Dzwonię do niej wieczorem.
– Co słychać?
– Dziś jest niedziela, więc nie ma żadnych zabiegów. Pokręciłam się po mieście. Tu jest pięknie! Jutro załatwię sprawy lecznicze.
Pewnie, że jest pięknie, skoro tam przyjeżdżali królowie. Ale po jakiego diabła ona pojechała tam w niedzielę, a nie w poniedziałek? Przecież każdy dzień pobytu kosztuje dość dużo.
Drugi dzień. Dzwonię wieczorem.
– Co słychać u ciebie?
– Załatwiłam sprawy lecznicze.
– Czym płaciłaś?
– Kartą Visa!
– Przecież dałem ci dolary – teraz tracą na wartości i lepiej szybko się ich pozbyć.
(Ale ona pokazuje swoją niezależność).
– Co z wannami?
– Dzisiaj miałam masaż. Taki wielki chłop mi to robił. Tylko że tu przy masażu trzeba zdjąć majtki.
– I ty zdjęłaś?
– Nie miałam wyjścia.
Przecież ona nie ma już osiemnastu lat, ale jak widzi dorodnego chłopa, to zaraz zdejmuje majtki. Straszne. U nas robią masaż za grosze i nie trzeba zdejmować majtek.

– Wiesz, strasznie przytyłam.
Trzy lata temu wyrzuciła z domu wagę. Teraz ją zważyli i wyszło szydło z worka.
A w domu kończy mi się butelka z mydłem. Jak ona mogła zostawić mnie samego w domu, nie myśląc o tak ważnej rzeczy?
Dzień trzeci. Dzwoni kolega.
– Jak ty sobie dajesz radę sam w domu? Nie głodujesz?
– Nie. Żona mi zostawiła jedzenie na te wszystkie dni.
– Słuchaj, może ci przysłać jakąś panienkę?
Nie każdy ma tak dobrego kolegę!
Dzwonię do żony wieczorem.
– Co słychać?
– Miałam kąpiel z jakiegoś płynu. Wydaje mi się, że mi to pomogło.
W kraju za grosze można kupić sole z Morza Martwego i siedzieć w wannie. Znowu wyrzucone pieniądze.
– Po obiedzie byłam na darmowym koncercie orkiestry policyjnej.
U nas policja gra na nerwach, a tam na trąbach. Czechy to ciekawy kraj.
– Później poszłam przejść się po lesie. Prawie dwie godziny. Nikogo tam nie było.
– Przecież mogły cię zjeść wilki lub mogli cię ograbić! Żebyś więcej tego nie robiła!
Słuchaj, ja tęsknię za tobą!
– Kochana zadro, ja również bardzo tęsknię za tobą! Może warto było wyrzucić w Czechach pieniądze w błoto, żeby to usłyszeć?

Dzień czwarty.
Skończył mi się makaron, który przygotowała żona. Przed wyjazdem zrobiła mi krótki kurs gotowania makaronu i kartofli. Tym razem nie spalę garnka z kartoflami, jak kiedyś. Timer będę nosił w kieszeni, żeby wiedzieć, kiedy zgasić gaz.
Dzwonię.
– Co u ciebie?
– Lekarka kazała mi pić pewną wodę mineralną. Piję ją już przez dwa dni, ale ciągle wymiotuję. Postanowiłam, że więcej już nie będę jej piła.
– Dobrze zrobiłaś. Cholera. U nas woda z kranu jest świetna i za darmo. Jechać do Czechów, żeby rzygać, to trzeba mieć bzika!
– Miałam masaż, ale tym razem robiła to kobieta.
Całe szczęście.
– Właśnie idę na koncert jazzu.
– Kończy mi się mydło.
– Weź z kuchni.
– Nie wezmę z kuchni. Wezmę twój szampon do włosów.
Dzień piąty.
Wieczorem mają przyjść znajomi i przynieść dla mnie gulasz. Ja jeszcze nie umieram z głodu, ale lubię gulasz. Znalazłem mydło. Żona już zapomniała, że je kiedyś kupiła. Problem w tym, że ono ma dziwny kolor.
– Co słychać u ciebie?
– Zaoszczędziłam ci forsę. Idę sobie spacerkiem pod górę i nagle stwierdzam, że jestem na ostatnim przystanku wyciągu.
– Zjeżdżasz nim na dół?
– Skąd. Ja już na piechotę idę z powrotem do hotelu.
– Przecież ci kupiłem korony!
– Ale je zaoszczędziłam.
Już ja widzę, co będzie, gdy ona wróci do domu. Nie usiedzi na tyłku. Całymi dniami będzie mi się kręciła po różnych górkach.
– Robiłaś jakąś kąpiel?
– Nie. Miałam masaż z dwóch stron, przez 50 minut.
– Kto ci to robił?
– Mężczyzna.
– Jak to, z dwóch stron przez 50 minut? Piersi też ci masował???
Ratunku, co tam się dzieje?! Cholera. Co to jest masaż obustronny? Jak to wyjaśnić?
Przyszli znajomi i przynieśli ze sobą gary z jedzeniem. Troszczą się o mnie, żebym nie wykitował z głodu. Kiełbaski, grzybki w occie, serki, śledzik, gulasz i butelka wina.
Królewska kolacja.

Dzień szósty, sobota.
Pojechałem samochodem zrobić zakupy. Zauważyłem, że wszystko drogie jak cholera.
Codziennie zbieram dla żony gazety. Ona bardzo lubi rozwiązywać krzyżówki i sudoku.
Dzwonię.
– Co słychać?
– Wyobraź sobie, ktoś powiedział mi, że na szczycie góry jest grób syna Mozarta. Więc ruszyłam w drogę. Nie uwierzysz, to jest na wysokości 550 metrów. Prosiłam, żeby mnie ktoś sfotografował na szczycie, na dowód wejścia.
Jak tak dalej pójdzie, to za rok wdrapie mi się na Everest.
– Ale to nic. Zeszłam na dół i widzę, że ludzie spływają po rzece w pontonach. Zapytałam, gdzie start. Wzięłam taksówkę i pojechałam na to miejsce, 8 kilometrów. Na przystani nikt nie znał angielskiego, niemieckiego ani francuskiego. Dziwny naród… Wreszcie znalazłam kogoś, kto mnie zrozumiał. Bierze się łódź na sześciu, ale nie mogłam zebrać pięciu chętnych. A inni nie chcieli mnie zabrać do swojego pontonu. Można wziąć kajak na jedną osobę, ale bałam się to zrobić. W końcu ktoś mi powiedział, że to zawody.
Uszy mi puchną, jak to słyszę. Ona w kiecce na przechadzkę i chce robić rafting. Koniec świata! Szczęście, że jej inni nie wzięli do pontonu. Utopiłaby mi się!
– Ponieważ nic z tego nie wyszło, ktoś mnie zrozumiał i wskazał przystanek autobusowy. Nie chciałam cię narażać na wydatki wracając taksówką. Na autobus trzeba było czekać 2 godziny. Nie uwierzysz, co zrobiłam?
– Nie. Już wierzę we wszystko.
– Podniosłam rękę i już pierwsze auto, jakie jechało, zatrzymało się.
– Podniosłaś sukienkę do góry?
– No nieeee. Nogi do góry też nie podniosłam! Wracam, a tu w Karlowych Warach muzyka. Znowu miałam przyjemną niespodziankę. Wieczorem idę z koleżanką na piwo. Wiesz, tu mi nic nie pomaga. Tak jak mnie bolało, tak mnie dalej boli. Kiedy wrócę do domu to pójdę do chiropraktyka.
Miałem racje. Pieniądze wyrzucone w błoto. Mogła się wyleczyć w trzy dni w kraju za grosze. Nagle zrobiła się samodzielna.

Dzień siódmy, niedziela.
– Co u ciebie?
– Dzisiaj nie ma zabiegów. Były różne uroczystości w mieście. Jedna z poznanych tu kobiet wraca do kraju. Ja już stęskniłam się za domem, a tu jeszcze trzy dni… Po obiedzie odpoczywałam. Wieczorem idziemy na kieliszek wina.
Od chwili, kiedy wyjechała, zbankrutowały trzy ogromne banki w Ameryce. Jeśli ona szybko nie wróci do domu, wszystko się zawali.
Dzień ósmy, poniedziałek.
– Co słychać u ciebie?
– Wiesz, liczę już godziny do powrotu do domu. Jak ty sobie dajesz radę?
– Myślę, że przeżyję do twojego powrotu. Nic specjalnego.
– Tu jest tylko 10 stopni i pada deszcz. Miałam różne zabiegi aż do południa.
Już nie pytam jakie, żeby nie dostać ataku serca.
– Później odpoczywałam. Po twoim telefonie pójdę z koleżankami znowu na kieliszek wina. Nic sobie tu nie kupiłam.
– Oszczędzasz pieniądze? Kup sobie coś na pamiątkę!
– Będę czekała na twój telefon!
– Przesyłam całusy.

Dzień dziewiąty, wtorek.
– To ja! Już się spakowałam. Jutro po zabiegach muszę opuścić hotel. Wiesz, spotkałam tu parę osiemdziesięcioletnich Rosjan z Augsburga. Żyją tam już 20 lat, a prawie nie mówią po niemiecku. Twierdzą, że tam wszyscy rozumieją po rosyjsku.
– Więc jak się dogadaliście?.
– Po niemiecku i po rosyjsku.
– Ale ty nie znasz ani jednego słowa po rosyjsku?
– Nie szkodzi. Dogadaliśmy się. Oni mówią, że tam rozmawiają w sklepie po rosyjsku i również w bibliotece i to im wystarcza.
Ona by się z głuchoniemym dogadała. Nie to, co ja.
– Wieczorem byłam w kawiarni i wypiłam kieliszek likieru. Wspaniały! Masz co jeść?
– Jeszcze na dzień lub dwa.
– Jeśli na dwa, to świetnie.
Dzień dziesiąty, środa.
– Powiedziałeś, żebym sobie coś tu kupiła. Znalazłam sklep dla turystów, z biżuterią.
To mnie zaniepokoiło.
– Sprzedawca znał język angielski. Poprosiłam, żeby mi pokazał naszyjnik, który mi się spodobał, bo mam pierścionek i kolczyki pasujące do kompletu.
Zrobiło mi się gorąco.
– Zapytałam o cenę. Wyobraź sobie, 30 tysięcy euro. Spytałam, dlaczego taki drogi? Okazało się, że jest z brylantami.
Na naszym rachunku w banku nie ma 30 tysięcy euro. Nie będę musiał żebrać na jakiejś ulicy w centrum miasta.
– Później poszłam z koleżanką do restauracji „U Szwejka”, bo tam są potrawy z łosia.
Do potomków Szwejka, tego, który kradł psy i sprzedawał je po przemalowaniu. Ale tego ona pewnie nie wie. Łosia jej się zachciało! W domu zjada kawałek kurczaka pieczonego na grillu i jest zadowolona. A ja już od dwóch dni jem grill z kurczaka z chlebem. Bo mi się nie chce gotować kartofli.
– Zawieźli mnie taksówką na lotnisko. Szofer pędził z prędkością 140 kilometrów na godzinę!
Widocznie w Czechach kierowcy to wariaci.
Dzień jedenasty.
Moja własność wróciła! Wycałowałem ją. Od razu zrobiło się przytulniej w domu. Mówi, że nic ją nie boli. Teraz czekam, kiedy zadzwoni do chiropraktyka. Zwróciła dolary, które jej dałem. Od czasu jej wyjazdu sporo spadły na wartości. Ale to nie ma znaczenia. Zrobiła mnóstwo ładnych zdjęć. Oglądamy je w komputerze. Już czuję świetny zapach gotowanego obiadu. Wszystko wraca na stare tory.
Zdjęcia są własnością autora