Asia vel Pobudka
Nie tylko wilka natura ciągnie do lasu, przedstawicieli homo sapiens również. Nawet tych, którym przyszło mieszkać w wielkich blokowiskach miast, a może właśnie ich szczególnie? Bo wciąż zamknięci w ciasnych klatkach mieszkań, biur i samochodów, w końcu czują się lekko przyduszeni i zaczynają tęsknić za żywicznym powietrzem zamiast spalin, za trawą i miękkim piaskiem zamiast asfaltu, za szerszą perspektywą dla oczu, niż ściana za oknem i za ciszą, ciszą, ciszą… Przerywaną jednie śpiewem ptaków. Niektórym udaje się porzucić miasto na zawsze, innym tylko na chwilę, od święta, ale powód zwykle jest ten sam – specyficzny rodzaj zmęczenia, na które jest tylko jedno lekarstwo: zanurzyć się w przyrodzie, jak w odprężającej kąpieli.

Nie mogąc zaliczyć się do grona posiadaczy własnego jej kawałka, długo nosiło nas po różnych kompleksach leśnych, których w świętokrzyskim na szczęście nie brakuje. W poszukiwaniu jednego, idealnego miejsca odpoczynku – zwiedziliśmy ich setki. Wiele nocy przespaliśmy w namiocie, rozbitym na różnych polanach biwakowych, zeszliśmy chyba wszystkie leśne szlaki, nauczyliśmy się rozpoznawać głosy ptaków, zebraliśmy tony grzybów i podobało nam się wszędzie. Dopóki nie poznaliśmy Anatolki.

Anatolka - brama wjazdowa

Po raz pierwszy opowiedział nam o niej znajomy, również należący do grona złaknionych kontaktów z przyrodą, który trafił tam przypadkiem i w sposób, można rzec, nieco szokujący.

Otóż, pewnego razu, wykorzystując wolną chwilę i piękną pogodę, postanowił zabrać rodzinę na piknik do lasu. Niedaleko i szybko, byle tylko łyknąć trochę świeżego powietrza i zjeść podwieczorek w przyjemnym entourage’u. Jednak długo nie zdążyli się nim poupajać, gdyż nagle zza krzaków dobiegło ich charakterystyczne chrumkanie, które wywołało panikę i pośpieszną ewakuację rodziny z koca do samochodu. Dziki! Ruszając z miejsca, zobaczyli wynurzające się z listowia dwa czarne łby…
Nie ujechali daleko, gdy na leśnym dukcie, tuż przed maską samochodu, wyrosło coś kudłatego w kolorze rudym, co zmusiło kierowcę do zatrzymania pojazdu. Stworzenie przyjrzało mu się spod długich rzęs, a potem go opluło. Pojazd, nie kierowcę. I na pewno nie była to wiewiórka, bo było o wiele większe. Poza tym wiewiórki nie plują. Podobno starsze dziecko szepnęło, że to lama, ale nikt mu nie uwierzył. Głowie rodziny, który ukradkiem szczypał się w rękę, jakoś udało się wyminąć to dziwne zwierzę, ale chyba z wrażenia pomylił drogi w lesie, bowiem zamiast z niego wyjechać, nagle znalazł się przed drewnianą, gościnnie otwartą bramą z napisem: Anatolka. Nie miał odwrotu, bo tuż za nim zmierzał ten rudy stwór, a z tyłu dreptały dwa czarne…
   Potem okazało się, że to tutejsze, oswojone zwierzątka, które czasem lubią sobie pospacerować po okolicznym lesie, a świnki wietnamskie i lamy, to już pasjami. Podobnie, jak kogut Kuba, który codziennie wyprowadza swoje kury na dalekie piesze wycieczki. Dla zdrowia i smaczniejszych jaj.

Zachwyceni tym opowiadaniem, musieliśmy zobaczyć to wszystko na własne oczy, po prostu – musieliśmy! I tak trafiliśmy do raju…

Z Kielc to tylko jeden krok. Wystarczy kierować się na wzgórze Telegraf, znane narciarzom z najdłuższego wyciągu, jaki istnieje między Warszawą, a Krakowem, potem skręcić na Bukówkę, która wielu żołnierskim rodzinom kojarzy się z łzami pożegnań na terenie Ośrodka Szkolenia na Potrzeby Sił Pokojowych, i już prosta droga, z której zjeżdżamy dopiero we wsi Kranów. Tam właśnie, na brzegu sosnowego lasu, znajduje się ten raj, czyli gospodarstwo agroturystyczne pani Anny Struszyńskiej.

Bayker   Wszystko zaczęło się od dwóch koni, Ballady i Baykera, dla których pani Anna wraz z córką Igą, instruktorką jazdy konnej, porzuciły miasto i osiadły w małym domku pod lasem. Z zamiarem oderwania się od zgiełku, nadmiaru obowiązków i ludzi, rzecz jasna. I na początku nawet się to udawało. Najpierw przyjeżdżali tylko znajomi, by pojeździć konno, porozkoszować się balsamicznym powietrzem i posiedzieć przy ognisku. Potem – znajomi znajomych i tak zaczęła się prawdziwa agroturystyka. Przybywało także zwierząt, aż powstało mini ZOO, decydujące o niezwykłej atmosferze tego miejsca. Na pierwszy rzut oka widać, że są to najłagodniejsze, najbardziej przyjaźnie nastawione i najszczęśliwsze zwierzęta, za wprawdzie symbolicznym, ale jednak ogrodzeniem. Pewnie dlatego, że wszystkie są jednakowo kochane, otoczone troską i tak samo ważne; od największych koni, do najmniejszych kurek egzotycznych. Jak w wielkiej rodzinie. To się czuje od razu i pewnie dlatego tak wielu ludzi tam ciągnie. Bo tam, gdzie są szczęśliwe zwierzęta, tam też i my…

Pierwsze witają nas psy: czarny, jak smoła Cygan, znaleziony na drodze pod Kielcami i piękna, złotowłosa Goldie, rasowa psia panienka po przejściach. Za nimi, już całkiem śmiało, przybiega staruszek Mimi, chociaż jeszcze niedawno leżał pod drzewem w lesie, skazany przez poprzedniego właściciela-barbarzyńcę na śmierć głodową, ale już został odchuchany i nie widać po nim żadnej traumy. W Anatolce szybko dochodzi się do siebie i zapomina o wszystkich złych przeżyciach.

kucyk Toffi   lamy
Kucyk Toffi i lamy, Jaś i Małgosia

A więc, pierwsze witają nas psy. Każdego tak samo radośnie, bez szczekania, za to z ogromną ciekawością, która cechuje wszystkie udomowione zwierzęta: co mamy w torbach, lub w kieszeniach i czy aby nie są puste. Nie ukrywam, że naszą przyjaźń z lamami: Jasiem (to ten rudy i kudłaty) i białą Małgosią oraz z osłami: Malwiną, Luisem i ich córką, a moją ulubienicą – malutką Pobudką, wydatnie wzmacnia surowa marchew, a z końmi: Balladą i Baykerem oraz z kucykami szetlandzkimi: Lolkiem, Mary i ich dziećmi – rocznym Lampim i kilkumiesięcznym Toffi – suszony chleb. Kozy: Balbina, Brydzia i Koziołek lubią zieleninę, a świnki: Jacek i Agatka wszystko. Jedynie koty nie oczekują żadnego gościńca, bo wskakują na kolana i mruczą kiedy same chcą, a chcą często, zwykle wystarczy na chwilę usiąść. Przoduje w tym czarno-biały Boruta, ale i pozostałe garną się do ludzi: prześliczna, półperska Mamuśka, urocza Brzeszczotka z białymi wąsami na czarnym pyszczku, i dwa buraski: Piszczyk i Skrzypek. W tym całym towarzystwie, najmniej zainteresowania ludźmi wydaje się wykazywać dumny kogut Kuba w pierzastych kapciach, ale trudno mu się dziwić, ma przecież do pilnowania spore stadko przystojnych i ruchliwych kurek.

osioł Luis   W Anatolce pięknie jest o każdej porze roku i każda z nich oferuje atrakcje: wiosną, latem i jesienią – przejażdżki konno i bryczką, ogniska, jagody i grzyby w lesie, wszystkie zwierzęta na wybiegu, a zimą: kuligi, ciepłe miejsce przy kominku, pachnąca sianem stajnia, cichy las dookoła… No i przez cały rok – pyszne pierogi pani Anny w razie głodu i nocleg w razie potrzeby. Z niezawodnym budzikiem w postaci piania Kuby i ryku Luisa wraz ze wschodem słońca.

Ale najpiękniej jest wtedy, gdy na świat przychodzą małe zwierzęta. A ile radości i wzruszeń! Tak, jak w czerwcu, gdy urodził się kucyk Toffi, prześliczne, brązowo-białe maleństwo, o chrapkach delikatnych, jak najdelikatniejszy aksamit, a potem, w sierpniu – długo oczekiwana Pobudka. Długo, bo grubo po spodziewanym terminie i po kilku fałszywych alarmach stawiających wszystkich na nogi, po których zaczęto żartobliwie się zastanawiać, czy aby oślica Malwina nie przyzwyczaiła do błogosławionego stanu tak, że już w nim pozostanie na zawsze. Ciąża u osłów trwa 12 miesięcy, więc miała prawo… W końcu, pewnego poranka urodziła maleńką ośliczkę, którą ze względu na porę dnia od razu nazwano Pobudką. Drugie imię – Asia, otrzymała od Towarzystwa Wszystko Chmielewskie, które po wizycie w Anatolce, wprost oszalało na jej punkcie. Bo też nikt wcześniej nie miał okazji się przekonać, jak zachwycającym i uroczym stworzeniem jest mały osiołek i mało kto potrafił sobie wyobrazić miękkości puszystego bereciku między wielkimi uszami. Trzeba własnoręcznie pogłaskać, by uwierzyć. A odpowiedni dokument wręczony po fakcie, czyli Certyfikat Myziania Pobudki, ma na celu przypominać te niezwykle miłe doznania. Na przykład w trudniejszych chwilach życia.

Malwina z Pobudką
Malwina z małą Pobudką

W ten właśnie sposób przestaliśmy się włóczyć po lasach, bowiem wreszcie znaleźliśmy swój ulubiony kawałek świata. Anatolka stała się najczęściej przez nas odwiedzanym miejscem, do którego wciąż nas ciągnie z jednakowym zapałem. Wiemy, że zawsze tam na nas czekają las, ukochane zwierzęta i ludzie. Dobrzy, sympatyczni, wrażliwi. I bardzo pracowici, skoro chciało im się stworzyć tak niezwykłe miejsce dla mieszczuchów – małą namiastkę prawdziwego raju…

Zdjęcia z archiwum autory

Anatolka w sieci