Epilog: Baśń

Kalchas, sługa księcia, wracał z łupieżczej wyprawy wioząc towary i niewolników dla swego pana. Słońce paliło pokład okrętu, a wiatr był słaby. Racje wody oszczędzano, ograniczając część przeznaczoną dla jeńców. Kalchas był młodym kapitanem, zdolnym dowódcą i nawigatorem. Cieszył się szacunkiem wśród załogi. Jego skóra była śniada, spalona słońcem. Na twarzy malował się uśmiech, w którym odczytać można było zarówno pewność siebie, jak i nutkę strachu, obawy przed nieznanym.
Pewnego dnia zobaczył na pokładzie Semele, która wraz z innymi niewolnikami cierpiała z braku wody. Dziewczyna miała czarne włosy i równie czarne, żywe oczy. Chodziła w charakterystyczny, dziarski sposób, lekko rozchylając stopy na boki; mimo to była pełna gracji. Patrzył na nią z podziwem, na jej piękne nogi, dumnie wypięte piersi i twarz, na której zawsze gościł smutek. Odważył się podać jej kubek wody, nie zważając na pełne dezaprobaty spojrzenia załogi. Wypiła łapczywie, wydawało mu się, że po jej pięknych, zwilżonych wodą ustach przemknął ledwo zauważalny powiew uśmiechu, gdy spojrzała mu odważnie w oczy. Wtedy właśnie Kalchas postanowił nie oddawać Semele księciu i zabrać ją do swego domu.
Oblicze dziewczyny nie rozjaśniało się prawie nigdy. Mówiła, że chce wrócić do domu. Kalchas nie godził się na to, lecz robił to z ciężkim sercem, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Widywał ją niekiedy nocą, jak chodziła zwiewna po ogrodzie. Na jej włosach grał blask, jak na harfie o tysiącu strun. Przystawała i wpatrywała się w światło księżyca, tak jakby miała zamiar wyć, wykrzyczeć swoją tęsknotę. Bywały dni, kiedy uśmiechała się, co witał niezmiennie z wielką radością. Być może z czasem jej serce zabiłoby dla niego, lecz pewnej nocy nadeszła ciężka choroba.

Semele leżała gorączkując w łóżku, gdy do Kalchasa przyszła stara, przygarbiona kobieta i podpierając się czarną laską przekroczyła próg domu.
– Moje dziecko – rzekła – musisz odwieźć Semele na wyspę, z której odeszła przed kilkoma laty. Jeśli zechce zostać z tobą, tak się stanie. Jeśli tego nie uczynisz, zabiorę ją.
Potem, niezatrzymywana przez nikogo, wolnym, chwiejnym krokiem odeszła. A była to śmierć. Zrozumiał to Kalchas i natychmiast rozpoczął przygotowania do podróży.

Rejs okazał się być równie długi i żmudny, jak owa pamiętna wyprawa, gdy pierwszy raz ujrzał Semele. Dziewczyna, gdy tylko znalazła się na pokładzie statku, poczuła się lepiej. Radował się tym młody kapitan, lecz nosił także w sercu smutek i obawę, że wróci do domu samotnie. Słońce co dnia nieubłaganie wlewało żar na pokład żaglowca, tłumiło powiewy wiatru. Podróż dłużyła się bardzo i Semele zaczęła podejrzewać, że jest zwodzona. Powoli traciła zaufanie do Kalchasa, mimo iż żarliwie ją zapewniał, że nie kłamie i nigdy by jej nie okłamał. Ona jednak dostrzegała w jego oczach niepewność i smutek. Pewnej nocy, gdy byli już blisko rodzinnej wyspy dziewczyny, a statek stał uśpiony na kotwicy, Semele otworzyła luki pod pokładem i skoczyła do morza, by wpław dotrzeć do brzegu.
Udało jej się i gdy stanęła już na piasku plaży, usłyszała w ciemności chwiejne kroki, a po chwili ujrzała starą kobietę. Staruszka miała włosy siwe i wątłe, opadające na ramiona. Jej biała szata lśniła w świetle księżyca, przygarbiona, dobroduszna postać budziła zaufanie. W starczej ręce, pokrytej siną siatką zimnych żył, jakby krew już dawno w nich zastygła, trzymała czarną laskę. O jej twarzy nikt nigdy nie powiedział ni słowa, skrywał ją nieprzenikniony mrok.

– Patrz, moje dziecko – rzekła – jak księżyc stąpa po stopniach fal, jak tonie statek, twoja ostatnia tęsknota. Mogłaś zaufać temu człowiekowi, a może zbudowałby dla ciebie okręt trwalszy niźli ten. Teraz oboje należycie do mnie.

Dziewczyna zobaczyła jeszcze tylko smutne oblicze starej, zmęczonej kobiety i oddała ostatni oddech ciepłemu, morskiemu powietrzu swej rodzinnej wyspy.