fot. slonkoq
Ogrodzieniec to historia. Ogrodzieniec to 32 tysiące metrów sześciennych. To najwyżej położone miejsce na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. To miejsce, gdzie nie może zabraknąć żadnego miłośnika zamków. To monumentalne, zadziwiające i tajemnicze zjawisko, które skusiło nas tak bardzo, że wsiedliśmy bez zastanowienia w auto i w ciągu paru godzin zajechaliśmy z drugiego końca Polski.

Aby nie było za łatwo, Zamek Ogrodzieniec znajduje się w miejscowości Podzamcze, a nie w Ogrodzieńcu! Ale tu wszystko jest oryginalne i niebanalne. Ot, chociażby sama konstrukcja zamku, stanowiąca istny geometryczny chaos. Ale o tym za chwilę.

Zamek jest wyjątkową atrakcją turystyczną, stąd o nocleg nie trudno. Zwłaszcza po sezonie. Zostawiliśmy więc bagaże w jednym z pensjonatów i pognaliśmy oglądać cel naszej podróży, choć godziny były już późno popołudniowe. Dość niemiłą niespodzianką była informacja, że na teren zamku wpuszcza się zwiedzających tylko do godzin popołudniowych. Co za tym idzie, można jeszcze wejść główną bramą, ale… wyjść już nie! Ma się rozumieć, że weszliśmy! Co więcej, nie byliśmy tam sami! Spotkaliśmy wielu miłośników spędzania nocy w zamkowych murach. Co należałoby w tym momencie potępić, gdyż jest to działanie bez wątpienia nielegalne. fot. Michał Sydoruk

Pierwsze, co można ujrzeć po wejściu na dziedziniec, to otaczające nas zewsząd kamienne mury, o bardzo nieregularnym kształcie – co jest rzeczą nietypową, zważywszy, że zamki obronne zazwyczaj miały kształt czworokątu. Druga rzecz rzucająca się w oczy, to budki WC, bynajmniej nie posiadające walorów zabytkowych.
Odwracamy szybko wzrok i naszym oczom ukazuje się sześciokondygnacyjna wieża. Ponoć kiedyś mieściła się w niej między innymi kaplica.
Każde ze skrzydeł tego wciąż ogromnego zamku udostępnione jest zwiedzającym. Obejrzenie wszystkich miejsc i zakamarków zajęło nam kilka godzin. Większą część czasu łaziliśmy po ciemku; emocje, które nam towarzyszyły, były więc ogromne, tym bardziej, że większa część naszych działań badawczych odbywała się w ciemnościach (z użyciem latarki). Penetrować można też komnaty podziemne; ponoć znajdował się tam kiedyś zaawansowany system chłodni (swoją drogą ciekawe co, czy też kogo, chłodzono tam podówczas?).
Dzisiaj wszystkie pomieszczenia są puste, nie posiadają typowych zamkowych wnętrz muzealnych. To w przypadku tego obiektu największy plus. Ponure i demoniczne mury tym większe robią wrażenie, że są niczym nie ozdobione. Ciekawostką, choć mało estetyczną, jest fakt, że do budowy zamkowych ścian używano wapna zmieszanego z jajkami i padliną, dzięki czemu uzyskiwano mfot. Michał Sydorukasę zwaną kazeiną. Przez wiele wieków woń uszła, spoistość murów pozostała.

Całość zabudowań otoczona jest murowanym ogrodzeniem o długości ok. 400 m, które niemalże wyrasta ze skał i łączy się z nimi, tworząc spójną całość. Przez tenże właśnie mur wydostaliśmy się na zewnątrz zamku. Należy dodać, że autorka niniejszego tekstu połamała przy tej okazji wszystkie paznokcie i dwa razy zjechała ze skały, czyniąc sobie tym niemałą szkodę fizyczną i moralną. Ale warto było!

Historia zamku jest długa i zawiła. Pierwsze ślady osadnictwa na tym terenie pochodzą jeszcze z XII wieku. Ówczesna warownia znajdująca się na najwyższym wzniesieniu Jury nosiła nazwę „Wilcza Szczęka”, ale została doszczętnie zniszczona przez hordy tatarskie i wszelki namacalny ślad po niej zaginął. Mury zamku ogrodzienieckiego zostały wzniesione za czasów Kazimierza Wielkiego (tego, co Polskę murowaną uczynił) przez ród Włodków Sulimczyków. Nazwa zamku związana jest najprawdopodobniej z murami obronnymi, które ogradzały budowlę. Nawet wjazd na zamek znajdował się w wąskiej szczelinie między skałami.

Ogrodzieniec był siedzibą rodową Włodków z niewielkimi przerwami do 1523 roku, kiedy to za długi przejmuje go bogaty burgrabia i żupnik krakowski Jan Boner. Był on urzędnikiem na dworze królewski Zygmunta Starego, i jego prawą ręką. W ciągu kolejnych lat ród Bonerów przyczynił się do rozkwitu warowni i doprowadził do powstania fantastycznej renesansowej budowli obronnej, co stanowiło ciekawe połączenie renesansowego zdobnictwa z typowo obronnym charakterem zamczyska. Podobnież był wzorowany na królewskim Wawelu – jest to wielce prawdopodobne, zważywszy na to, że w przebudowie uczestniczyli wielcy budowniczowie zamku na Wawelu. Zamek posiadał wszystko, co rezydencja tego typu posiadać powinna: komnaty, piwnice, budynki gospodarcze, toalety i oczywiście most zwodzony.
W 1587 r. zdobył go arcyksiążę Maksymilian Habsburg, następnie w 1665 r. Szwedzi, którzy, o dziwo, nie poczynili poważnych zniszczeń. Co nie udało się Szwedom za pierwszym razem, poprawili w 1702 r., kiedy to wojska Karola XII podpaliły warownię. Od tego czasu zamek popadał w ruinę, a na początku XIX w. zaczęto nawet rozbierać jego mury, w celu wykorzystania ich do budowy okolicznych budynków gospodarczych.fot. slonkoq

Warto wspomnieć jeszcze, że w roku 1669 r. właścicielem zamku został Stanisław Warszycki, o którym krąży taka oto legenda: Stanisław Warszycki, człowiekiem zamożnym był, ale i paskudnego charakteru. Srogi i nielitościwy był zarówno dla służby jak i dla swoich kolejnych żon. Jedną ponoć za niewierność żywcem zamurował i wysadził tę część zamku, inną chłostał publicznie. Dopóki… nie spotkał swojej Heleny i nie został pantoflarzem. Jednakoż na starość co złe, to wróciło. Obiecawszy swej córce Barbarze część swego ogromnego majątku jako posag, nie podarował jej nic. Bo chciwy był.  Podobno do dziś pilnuje swoich skarbów, których dotąd nikt nie odnalazł. Podczas księżycowych nocy pojawia się pod postacią czarnego psa, obwiązanego brzęczącym łańcuchem, pilnującego dostępu do swoich kosztowności.

Jeśli ktokolwiek z czytelników spotkał na Zamku Ogrodzienieckim owego psa, co łańcuchem dzwoni w księżycową noc, uprasza się go o kontakt z autorką niniejszego tekstu.

Zdjęcia: Michał Sydoruk i slonkoq