Zapach, który poczułam nocą na nadmorskim bulwarze w Stomio, pozostał dla mnie zapachem Grecji. W powietrzu unosiła się mieszanka woni przypraw, kwiatów, połączenie aromatów kuchni śródziemnomorskiej z mdłym zapachem gnijących fig, które opadły z drzew.

Po bezchmurnym niebie wędrował złocisty, ogromny księżyc. Na lewo falowało i szumiało w mroku Morze Egejskie, na prawo wznosiło się ciemne zbocze gór, usiane drobnymi światełkami. Z pobliskich tawern dochodziły dźwięki zorby. Tak rozpoczęła się moja grecka przygoda.

Saloniki
   Pierwszy etap podróży to miasto powstałe u schyłku greckiej starożytności, a teraz zamieniające się w nowoczesną europejską metropolię. Widać tu ślady kultury helleńskiej, bizantyjskiej, orientalnej (tworzonej przez Turków i Żydów), ale także pamiątki po średniowiecznych zachodnioeuropejskich zdobywcach Bizancjum – krzyżowcach, którzy zamiast wyzwalać Jerozolimę, woleli znaleźć sobie bliższych i bogatszych „wrogów”.
W Salonikach podziwiałam pomniki Filipa II i Aleksandra Macedońskiego oraz Białą Wieżę. Jest to 30-metrowa, XV-wieczna pozostałość fortyfikacji, zwana również Krwawą Wieżą od czasu, gdy w 1826 r. po stłumieniu powstania janczarów sułtan Mehmed II wymordował tu buntowników.
Następny punkt programu to muzeum sztuki bizantyjskiej. W ciemnych salach ze złocistych ikon święci patrzą łagodnymi, pełnymi dziwnego blasku oczami na nas – przedstawicieli zachodniej kultury europejskiej. Ta wschodnia wydaje się być zarazem bogatsza i bardziej surowa, pełna dostojeństwa i łagodności, a przede wszystkim spokoju i zadumy.

Olimp
    Na południe od Salonik nad wybrzeżem wznosi się masyw górski, cały z naturalnego marmuru, liczący dziesięć szczytów. Ten najwyższy (2917 n.p.m.) jest prawie zawsze ukryty za mgłą i przez starożytnych został uznany za siedzibę bogów. Prowadząca na punkt widokowy droga wije się serpentynami najpierw pośród lasów liściastych, potem iglastych. Wreszcie docieramy na wysokość 1400 m.n.p.m. Stamtąd spoglądamy, biedni śmiertelnicy, na szczyt, gdzie za białą zasłonką z chmur bogowie raczą się nektarem i ambrozją. I tak okazali nam dużą łaskawość – żaden grom, ciśnięty ręką Zeusa, nie poleciał w naszą stronę. Widać porządni jesteśmy ludzie.

Meteory
    Słynne klasztory przyszło mi zwiedzać w chłodny, deszczowy dzień. Pierwszym punktem programu była fabryka ikon, gdzie wysłuchałam objaśnień, jak się maluje ikony farbami z dodatkiem żółtka i octu, pokrywa folią z 14-karatowego złota i sztucznie postarza, a potem sprzedaje turystom.
Gdy zaczęłam wspinać się drogą w kierunku klasztorów, otoczyła mnie mgła. Droga do Wielkiego Meteoronu prowadziła po stopniach wykutych w skale (naliczyłam ich sto sześćdziesiąt). Zwiedziłam wnętrze – cerkiew, muzeum z ikonami, starymi manuskryptami i strojami liturgicznymi, dawną kuchnię, zajrzałam przez okienko do małego pomieszczenia, gdzie ładnie poukładane na półkach leżą czaszki zmarłych mnichów, podziwiałam kosze i liny za pomocą których wciągano ludzi na szczyt góry, zanim zbudowano mostki i stopnie w skałach.
Mnisi nie pojawili się – nieciekawi tłumu turystów, żyją gdzieś w nieudostępnionych do zwiedzania pomieszczeniach swoim własnym życiem.
Podeszłam do balustradki w punkcie widokowym, smętnie spoglądając w morze mgieł u stóp. Miałam wrażenie, jakbym zawisła w przestworzach, ponad światem, odcięta od ziemi. I nagle, powoli, powoli, zza mgły zaczęła wyłaniać się skała, za nią druga i trzecia, potem można już było dostrzec klasztor na sąsiedniej górze, potem kolejny i kolejny – coraz dalej i dalej, chmury się rozstąpiły i pozwoliły podziwiać w całej okazałości te niezwykłe „klasztory w chmurach”. Jedne z nich zasiadły na szczytach gór, inne wtulają się w skalne ściany, a wszystkie – i te duże, i te maleńkie, wydają się być niczym wobec ogromu otaczających je tworów przyrody.
Nieopodal Meteorów, w dolinie Tempe, zatrzymałam się aby zobaczyć źródełko Afrodyty słynne z tego, że kobiecie, która napije się z niego wody, przywrócone zostanie dziewictwo. Nic więc dziwnego, że na parkingu dokoła źródełka stał niejeden autokar, pośród sklepików z pamiątkami wędrowały tłumy „dziewic z odzysku”, a do wodopoju stała spora kolejka.

Termopile
    Wbrew temu co wbija się do głowy młodzieży szkolnej, miejsce słynnej bitwy Spartan z Persami to wcale nie wąwóz. W starożytności był tu pas lądu między morzem a górami o szerokości ok. 150 m, obecnie morze odpłynęło dalej i brzeg oddzielający je od gór ma szerokość 7 km. Spoglądałam na stojący na równym, płaskim terenie imponujący posąg Leonidasa i czułam, że po raz kolejny moja wiara w wiedzę wyniesioną ze szkoły została zachwiana.

Ateny
    U stóp Akropolu wpadłam w objęcia handlarzy, którzy błyskawicznie ustalili moją narodowość i natychmiast ofiarowywali przewodniki i albumy po polsku. Niektórzy w zapędzie mylili się i wołali „Kniżki, kniżki!”.
Wspinając się po śliskich, marmurowych stopniach na wzgórze, mimo gwaru głosów setek ludzi, nawołujących się chyba we wszystkich możliwych językach, wyraźnie słyszałam monotonne brzęczenie dochodzące z koron pobliskich drzew. Cykady, nic sobie nie robiąc z upału, smogu i obecności tłumów, spokojnie wygrywały swoją pieśń.
Marmurowe ruiny Akropolu są uszeregowane, uporządkowane, odgrodzone linami od turystów chcących bodaj dotknąć kolumn pamiętających czasy Peryklesa. Niektóre elementy zostały podmienione przez kopie, podczas gdy oryginały podziwiać można w Muzeum Archeologicznym Akropolu. W tym morzu kamieni, kolumn, posągów samotnie i niepozornie rośnie sobie oliwka, której Atena zawdzięcza swoje panowanie nad miastem. Według mitu spór o władzę nad Atenami między Ateną a Posejdonem mieli rozstrzygnąć sami mieszkańcy miasta na podstawie darów, jaki ofiarują im bogowie. Posejdon uderzył trójzębem o ziemię i wytrysnęło z niej źródło. Atena zaś wyhodowała drzewko oliwne. Ten właśnie dar upodobali sobie Ateńczycy, przyjęli boginię za swoją patronkę, a żeby pamięć o współzawodnictwie bogów nie zaginęła, czcili na Akropolu w jednej ze świątyń wspólnie Atenę i Posejdona.
W boskim źródle, obecnie uregulowanym i tryskającym z kranu, ochłodziłam rozgrzaną twarz. Południowe słońce prażyło mocno, a był to podobno jak na Ateny we wrześniu chłodny dzień – „tylko” 37°C i tak zwany wiatr.
I kolejna wspinaczka, tym razem na wzgórze z gładkiego marmuru o rudoczerwonej barwie. To Areopag, z którego szczytu przemawiali najsłynniejsi mówcy i najwybitniejsi politycy starożytnej Grecji. Tutaj też przed wiekami stanął Apostoł Paweł aby głosić Ateńczykom naukę o Ukrzyżowanym, który przyszedł zająć miejsce starożytnych bogów.
Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć, rzut oka na Teatr Dionizosa i przez zatłoczone ulice ateńskiej metropolii powędrowałam na stadion olimpijski. Współczesny, ale w niczym nie ustępuje budowlom sprzed tysiącleci. Imponująca, monumentalna brama wejściowa, po obu jej stronach sylwetki zawodników zastygłe w uroczystych pozach. Krótki bieg po stadionie dla potrzeb pamiątkowego zdjęcia obudził respekt dla wszystkich, którzy biegali w promieniach greckiego słońca po laur olimpijski.
Wytchnienie od skwaru dał rozciągający się w pobliżu park pierwszej greckiej pary królewskiej, Ottona i Amalii. Jest to ogród botaniczny z przepięknymi okazami śródziemnomorskiej roślinności. Błądząc po jego ścieżkach omal nie spóźniłam się na zmianę wart pod Parlamentem. A jest to widowisko jedyne w swoim rodzaju, zarówno z uwagi na tradycyjne stroje żołnierzy, jak i skomplikowany układ kroków i zwrotów, przypominających bardziej balet niż paradę wojskową.
Kolejnym punktem programu było Muzeum Archeologiczne – labirynt zapełniony wazami, posągami nagrobnymi i starożytnymi rzeźbami. Szczególnie urzekły mnie ślady pradawnej cywilizacji minojskiej – freski ze ścian pałacu na Krecie, pełne tajemniczości, a zarazem bliskie, niemal współczesne, tak naturalnie uchwycono na tych ściennych malowidłach ludzi i przyrodę. 
Późnym wieczorem temperatura spadła do 33 stopni i można już było oddychać. Na Akropolu odbywało się widowisko „światło i dźwięk”. Widziany z daleka, mienił się wszystkimi barwami w świetle reflektorów. Ale prawdziwe życie nocne Aten toczy się w dzielnicy Plaka. Tam w niezliczonych kafejkach Ateńczycy wraz z turystami odpoczywają przy dźwiękach muzyki po upalnym dniu.

Peloponez
    Od tysiącleci ludzie usiłowali przeciąć ten półwysep u nasady, aby utorować drogę statkom. Sam Neron rozpoczynał kolejny etap prac nad tym dziełem przy pomocy złotej łopaty, lecz w niczym nie pomogło to niewolnikom, którzy mieli wprowadzić w czyn zamysł swego władcy. W końcu jednak musieli skapitulować. Kanał Koryncki powstał dopiero w XIX wieku naszej ery. Ma 8 m głębokości, 20 m szerokości przy powierzchni wody, 6,3 km długości, można nim holować statki o wyporności do 10 tys. ton. Lustro wody znajduje się na głębokości 50 m. Patrząc z góry w wąską szczelinę między brzegami, które wyglądają jak ucięte nożem, wierzyć się nie chce, że tędy holowane są tankowce.
Pośród łagodnych, porośniętych gajami pomarańczowymi i plantacjami drzewek oliwnych wzgórz Peloponezu odkrył Schliemann ruiny starożytnego pałacu. Tradycja przypisała go bohaterowi wojny trojańskiej – Agamemnonowi, królowi Myken. To w tym pałacu miał zginąć po powrocie z wojny z rąk swej żony Klitajmestry i jej kochanka Ajgistosa.
Ile w legendzie prawdy, trudno dociec. Z całą pewnością wzgórze to stanowiło niegdyś ośrodek kultury, zwanej później mykeńską, a w królewskich grobowcach Schliemann oprócz szkieletów znalazł najprawdziwsze skarby – biżuterię i złote maski pośmiertne, z których jedną, nazwaną Maską Agamemnona, można podziwiać w Muzeum Archeologicznym w Atenach.
Przez Bramę Lwic wkroczyłam na teren pałacu. Te wykopaliska wydają się być całkowitym przeciwieństwem ateńskiego Akropolu. Zamiast okazałego marmuru – surowy kamień, zamiast otaczającego wielkomiejskiego gwaru – cisza gór, zamiast ciężkiego, dusznego powietrza – łagodny wiatr. Tu nikt niczego nie odnawia, nie poprawia – wszystko pozostawiono w takim stanie, w jakim zostało wydobyte z wnętrza ziemi. Nie ma wytyczonych ścieżek, barier, ogrodzeń, można wejść wszędzie – i do grobów królewskich i do głównej sali pałacu ze świętym okręgiem ogniska pośrodku, i do łazienki, w której nadaremnie szukałam śladów krwi zamordowanego króla.
Nieopodal znajduje się grób kopułowy, przez tradycję nazwany Grobem Agamemnona, a przez Schliemanna Skarbcem Atreusza. Jest to grób władcy z epoki wojny trojańskiej (ok. 1300 r. p.n.e.). Z zewnątrz imponujący, wnętrze ginie w mroku wypełnionym niesamowitym echem odbijających się od ścian i sklepienia głosów ludzkich.

Odbyłam podróż przez Grecję z północy na południe, od Salonik po Mykeny, wzdłuż plaż wybrzeża i wąskimi górskimi drogami, przy których w miejscach śmiertelnych wypadków stoją małe kapliczki, a w nich leży pozostawiony dla zmarłych poczęstunek. Zobaczyłam wiele, mam jednak świadomość, że była to zaledwie cząstka skarbów tego pięknego kraju.


Zdjęcia: kreola