Dzień w Lossiemouth
Położone na wybrzeżu, w szkockim hrabstwie Moray, niewielkie Lossiemouth odwiedziłam w sierpniu 2007 roku. Przygnała mnie chęć odpoczynku oraz miłość do małych miasteczek. Przed przyjazdem słyszałam, że Lossiemouth jest szczególnie urodziwe oraz że posiada niezwykle gościnną atmosferę.
Jak się później dowiedziałam, nie są to jedyne atuty tego miejsca. Interesująca wydała mi się także historia miasta.
Historia…
Swe istnienie Lossiemouth zawdzięcza położonemu nieco ponad 8 kilometrów na południe miastu Elgin. Kiedy sztormy nanoszące piach utworzyły wydmę, ta odcięła dostęp od strony morza i do jeziora Spynie, pełniącego dla Elgin funkcję portu. Wtedy właśnie wykorzystano ujście rzeki Lossie, która zastąpiła dawny port.
Ujście rzeki Lossie pełniło funkcję portu aż do 1835 roku, do czasu, gdy władca Pitgaveny utworzył małe nabrzeże, nazwane później Branderburgh. Nabrzeże zostało stworzone w celu przejęcia ruchu statków komercyjnych, które dotąd musiały wykorzystywać jedynie ujście rzeki Lossie. Mniej więcej w tym samym czasie powstała osada Seatown.
Pod koniec XIX wieku Branderburgh nie było już tym samym miejscem. Połączone ze Stotfield i z Seatown utworzyło Lossiemouth. Miasteczko rozwijało się prężnie. Rozbudowano nabrzeże (w konsekwencji pojawienia się kolei z Elgin), które dziś pełni funkcję portu dla jachtów. Na miejscu dawnych bocznic kolejowych powstały osiedla mieszkaniowe. Północny falochron nadal osłania statki. W jego okolicy znajduje się pozostała flota rybacka i targ rybny.
Miasteczko…
Zanim jeszcze zobaczyłam miasteczko słyszałam, że jest bardzo dobrze zorganizowane. Mimo niezwykle krótkiego pobytu, miejsce to wywarło na mnie na tyle duże i bardzo pozytywne wrażenie, że wspominam je bardzo ciepło do dziś.
Gdy myślę o Lossiemouth widzę śliczne rybackie domki, wąskie uliczki, uroczą lodziarnię i sklepiki z pocztówkami. Miasto posiada także kilka większych ulic, takich jak Commerce Street, oraz kilka większych budynków, takich jak biblioteka publiczna i budynek przyportowy, w którym obecnie znajduje się muzeum rybołówstwa.
Jednak to, co szczególnie przypadło mi do gustu, to plaża.
Do Lossiemouth przyjechałam przede wszystkim po to, by odpocząć od codziennych obowiązków, ale także po to, by zobaczyć Morze Północne. Spacer po tym malutkim miasteczku zajął mi nie więcej niż godzinę. Kupiłam kilka pocztówek po czym udałam się na plażę.
Plaża…
W Lossiemouth znajdują się dwie plaże. Jedna z nich, West Bay, rozciąga się na długości niecałych pięciu kilometrów aż za cypel, na którym stoi latarnia Covesea. Druga plaża, wschodnia, sięga aż za wschodnie obrzeża Lossiemouth. To właśnie ona szczególnie przypadła mi do gustu i na niej spędziłam większość czasu przypadającego na mój pobyt w miasteczku.
Plaża, która tak mnie zauroczyła, znajduje się w miejscu, w którym rzeka Lossie płynie równolegle do morza. By wejść na nią, należy przejść przez niewielki drewniany mostek. Początek plaży sygnalizuje kilka wydm, utworzonych ze specjalnie w tym celu składowanych wagonów kolejowych. Wydmy tworzą zasłonę chroniącą przed falami i wiatrem tę część Lossiemouth, która kiedyś nazywała się Seatown.
Za podsumowanie mojej wizyty niech posłużą zdjęcia, które wówczas wykonałam. Mam nadzieję, że odpowiedzą na pytanie, dlaczego plaża ta tak mnie oczarowała oraz zachęcą do jej odwiedzenia.
Zdjęcia: Grażyna Latos