Cartagena de Indias, Kolumbia


Cartagena de Indias – swego czasu jedno z najbogatszych i najważniejszych miast świata. Założone w 1553 roku przez hiszpańskiego szlachcica Don Pedro De Heredia przez trzysta lat było tym dla hiszpańskich kolonii w Ameryce Południowej, czym był Gdańsk dla Polski lub Niemiec.
Złoto, srebro, szlachetne kamienie wydobywane w koloniach, zanim wyruszyły w podróż na Stary Kontynent, były tutaj najpierw gromadzone, a potem ładowane na statki płynące do Hiszpanii. Rolę cartageńskiego Fort Knox pełnił Castillo de San Felipe. Największa twierdza na kontynencie południowoamerykańskim.

Od początku Cartagena budziła zawiść wszystkich wrogów Hiszpanii i była obsesją piratów. Dlatego też miasto otoczono murem. I to nie byle jakim – 19 kilometrów długości, 15 metrów szerokości i 12 metrów wysokości. Budowę fortyfikacji ukończono w 1631 roku. Swoją rolę spełniły znakomicie, bo miasto przetrwało wiele oblężeń. W 1741 roku Cartagenie nie dał rady nawet angielski admirał Edward Vernon, który na 186 statkach przywiózł tutaj 23 000 żołnierzy.

źródło: http://geo.ya.com   W tym zamkniętym murami świecie powstawały w najlepszym katalońskim lub andaluzyjskim stylu pałace, wille, ogrody, kościoły. Żyła tutaj elita Nowego Świata. Domy za murami to wysokie kamienice z wielkimi drewnianymi drzwiami, przy których wiszą ozdobne kołatki. Okna są wysokie, z ozdobnymi drewnianymi kratami, zamykane żaluzjami. Wysokie sufity, dekorowane stiukami. I balkony. Balkony stanowią nieodłączną część starego miasta. Wymyślne w kształtach, dekoracjach, porośnięte są kwiatami. W środku każdego domu obowiązkowe patio, stanowiące często mikropark, z fontannami, sztucznymi wodospadami, egzotyczymi ptakami. Nie ma konkretnego centrum miasta. Na tej ograniczonej murami powierzchni wszystkie zakamarki były ważne.

Wchodząc przez Torre de Reloj skręcamy w prawo, idziemy wzdłuż sukiennic i zaraz za rogiem jest Plaza de Aduana, czyli urząd celny, gdzie odbywały się wszystkie transakcje handlowe. Na środku placu pomnik Krzysztofa Kolumba. Klucząc uliczkami mijamy kościół św. Jakuba, patrona niewolników i trochę dalej Plaza San Pedro. Dookoła dużo bardzo ładnych, ale najdroższych w mieście restauracji. Najtańsze jest spaghetti za 6 dolarów porcja, piwo 3 dolary.
źródło: http://gematours.com   Idąc w stronę morza – szkoła marynarki wojennej i Hotel Santa Teresa. Warto przynajmniej wejść do środka i zobaczyć. Tym czym był Taj Mahal w Bombaju dla Anglików, tym była Santa Teresa dla Hiszpanów w Cartagenie. Taka oaza luksusu w luksusie. 238 dolarów za noc, ale przynajmniej na tę jedną noc naprawdę warto.

Obecnie najwięcej dzieje się na placu Simóna Bolívara. Pewnie dlatego, że zaraz obok jest urząd miasta. Pod urząd przychodzą ludzie domagający się od swoich deputowanych zrealizowania wszystkich przyrzeczonych, a oczywiście niespełnionych wyborczych obietnic. Ruch jest więc ciągle. W parku wokół pomnika Bolívara ludzie grają w szachy i piją kawę, serwowaną z termosów w maleńkich kubeczkach.

Obok urzędu miasta muzeum złota. Jest to niewielki oddział Museo de Oro w Bogocie. Bogota ma największą na świecie kolekcję złotych wyrobów. Ale nawet w tym niewielkim oddziale w Cartagenie złote wyroby Indian prekolumbijskich są fantastyczne. Często chodziłem tutaj na wykłady z archeologii prekolumbijskiej i raz nawet miałem swój wykład o prehistorii Europy Środkowo-Wschodniej. Po drugiej stronie placu Casa de Inquisición, Pałac Inkwizycji. Ta „powszechnie szanowana” kościelna instytucja otworzyła swój oddział w Cartagenie już w 1610 roku i działała aż do niepodległości Kolumbii w 1821. Zrozumiałe, że przy liczeniu takiej ilości pieniędzy łatwo o diabelskie intrygi.

źródło:http://www.jk.cz   W pobliskich uliczkach ulokowane są sklepy jubilerskie sprzedające najlepsze na świecie szmaragdy. Zielony kamień, symbol wiecznej młodości, piękna, odrodzenia, ulubiony klejnot Kleopatry. Rzymianie szmaragdami przyozdabiali Wenus. Szmaragdami zachwycał się Pliniusz Starszy. Przypisane były jedynie arystokracji Inków i Azteków. Jednak szmaragdy z kolumbijskich kopalń Muzo, Cosquer przyćmiły swym zielonym blaskiem te wcześniej wydobywane na pustyniach Egiptu. 90% klientów tych sklepów stanowią pasażerowie luksusowych promów przypływających do Cartageny. Dlatego też codziennie idąc do pracy w CCCA, mijałem całe wycieczki podnieconych faktem, że są w Kolumbii, amerykańskich emerytów.

Urok Cartageny polega na tym, że na każdym kroku napotyka się na coś ciekawego. Tak przypadkowo znalazłem się w domu Garcíi Márqueza, tak samo przez przypadek odkryłem maleńki pub, gdzie co czwartek grano na żywo wspaniałe bolera. Równie przypadkowo poznałem dziewczynę, której siostra była Miss Colombia. Dla tych, których historia i sztuka za bardzo nie pociąga, zawsze pozostają plaże Boca Grande i Castillo.

Odcinek poprzedni – Morska podróż