(Na)strój
Szarość. Wszechogarniająca. Trwająca – ze zbyt krótkimi przerwami – od początku listopada do końca marca… Szczególnie trudno z nią walczyć właśnie na przednówku, gdy właściwie powinna już być wiosna – według kalendarza. Patrzysz w lustro i … coś nie gra. Przecież od ostatniej choroby minęło już trochę czasu, dlaczego więc osoba widziana po drugiej stronie szyby wygląda na dźwigającą wszystkie troski świata? Czas najwyższy coś z tym zrobić! I proszę, nie zajmuj się tylko twarzą, kręgami pod oczami i pryszczem na czubku nosa. Spójrz na to, co poniżej podbródka…
Zimowy strój da się zapewne nie tylko w moim przypadku opisać stylem „ubrałem się w com ta miał i co mi było po drodze”. Czy ktokolwiek ubrany w gruby i nieco za duży sweter, połatane jeansy i ciężkie traperki, co prawda bardzo praktyczne i jeszcze bardziej wygodne lecz urodą oscylujące wokół walonek – czy ktoś tak odziany może czuć się pełen energii?
Cóż – oczywiście, że może – jeśli jest tejże energii pełen, strój nie będzie miał większego wpływu na nastrój. Jeśli jednak przerobiłaś właśnie rotacyjną grypę rodzinną z nawrotami plus jeszcze parę innych deprymująco-męczących spraw i generalnie jesteś wypluta i stargana, opisany wyżej ubiór stanie się ostatnim gwoździem do trumny. Wystarczy jednak parę prostych zmian i już dużo łatwiej jest udawać przed sobą samą i resztą świata, że tryskamy radością życia… a przy okazji zbliżymy się również do kołatającej się od lat po głowie wizji Romantycznego Motyla.
Krok pierwszy – zmiana butów. Na te na obcasie. To ćwiczenie jest obwarowane dwoma warunkami – po pierwsze, nie może być ślisko; po drugie, temperatury zewnętrzne muszą być dodatnie. W przeciwnym razie krok pierwszy będzie ostatnim, gdyż nabawimy się albo kolejnego nawrotu grypy, albo mamy szanse skręcić lub złamać dowolną kończynę.
Wysoki obcas, przeklęty nie tylko przez leczących haluksy chirurgów, ale i znaczny procent płci niewieściej, ma tę zaletę, że wymusza bardziej dbały sposób poruszania się. Nie sposób jest się garbić, człapać i wlec za sobą ręce na kształt małpy gibbona, gdy ma się tak niestabilną podstawę jaką jest słupek >= 4 cm. Poza tym – na obcasach raczej trudno jest biegać, dużo łatwiej jest defilować, a nie muszę chyba dodawać, które tempo bardziej podbudowuje wiarę w siebie i/lub cuda. W momencie, gdy prędkość zmienia się z 5 km/h na co najwyżej 2,5 km/h, rosną szanse ujrzenia pierwszych przebiśniegów, co od razu poprawia nastrój na prawdziwie wiosenny.
Krok drugi – załóż spódnicę. Solidną, z wełny – w końcu nadal jeszcze nie jest ciepło, nie musi być krótka, ale nie ma być spodniami. Niezwykłe, o ile lepiej wygląda ten sam gruby sweterek, o którym mowa parę akapitów wcześniej, sparowany ze spódnicą, prawda? Przestaje być bezpłciowy i zaczyna być kobiecy. Przypnij mu jeszcze jakąś broszkę i już masz całkiem blisko do Romantycznego Motyla.
I te dwa kroki mogą w zasadzie wystarczyć. Humor robi się lepszy. Tym bardziej, że większość z nas posiada jakąś parę butów (nie piszę tu o paskach połączonych z podeszwą, tylko BUTACH) na jakimś obcasie, niejedna odpowiednia spódnica też się w szafie znajdzie, w związku z czym oszczędzimy tych parę groszy, które niechybnie zostawiłybyśmy w przydrożnej perfumerii kupując kolejny kosmetyk, który miał nam poprawić humor, a w efekcie go zepsuł, gdyż okazał się zbędny. A jeśli naprawdę musisz sobie na wiosnę sprawić coś nowego, niech będzie to szalenie modna w tym sezonie broszka ze sztucznych kamyków. Broszka w kształcie motyla. Romantycznego oczywiście.
Spinelli dziękuję za definicję buta.
Ilustracje: Joanna Titeux