Krótki poradnik początkującego tapeciarza
W obliczu co najmniej czterech nagich ścian zapadła decyzja – tapetujemy. Kilka poradników i wydruków z Internetu później mamy złudne wrażenie, że na temat tapetowania wiemy wszystko. I że robi się to w try miga. Easy. Jazda więc po materiał i do roboty!
Chwileczkę. Różnorodność wzorów i kolorów w okolicznym OBI przyprawia nas o oczopląs i budzi całkiem słuszne podejrzenie – te tapety na pewno nie mogą być TAKIE same. I rzeczywiście, do wyboru mamy:
Rauhfaser – zaletą jest jej wszechstronność oraz niska cena za metr bieżący. Później okaże się, że tapeta tego typu – ze względu na nierówną strukturę – łatwo wybacza błędy kładącego. Wadą zaś jest fakt, że koniecznie trzeba ją pomalować, co oznacza jednak wzrost kosztów i więcej roboty. Kolejną wadą, tym razem subiektywną, jest szerokie rozpowszechnienie tapet tego typu. Odpada więc.
Tapety papierowe – mogą być jedno lub dwuwarstwowe. Znakomita większość nie ma gładkiej powierzchni, lecz strukturę udającą np. surowy tynk. Wielki wybór wzorów i kolorów. Cóż – nasz podręcznik twierdzi, że trudno się ją układa. Nasiąkający klajstrem papier ponoć łatwo się rwie i fałduje. Poza tym ściany pokryte tapetą tego typu raczej nie są zmywalne, co dla rodziny z dwójką małych dzieci nie jest optymalnym rozwiązaniem. Tapety papierowe nie kwalifikują się więc na listę zakupów.
Tapety winylowe – główną ich zaletą (która jest jednocześnie wadą) jest fakt nieprzepuszczania pary wodnej. Co za tym idzie – świetnie nadają się do pomieszczeń typu kuchnia i łazienka, gdyż są odporne na wielokrotne zmywanie. Niewskazane jest zaś układanie ich w całym mieszkaniu, gdyż uniemożliwiają „oddychanie” ścian. Są dość drogie i wymagają użycia specjalnego kleju. Poradniki twierdzą nader zgodnie, że tapety winylowe są najtrudniejsze w obróbce, szczególnie ze względu na sporą gramaturę i sztywność. Na myśl o małych lepkich łapkach szorujących regularnie po ścianie wzdłuż schodów decydujemy się nie przekreślać ich tak od razu.
Tapety flizelinowe – są to tapety dwuwarstwowe, spodnią warstwę stanowi włóknina poliestrowa (flizelina), wierzchnia może być papierowa lub z tworzywa sztucznego (np. spieniona pianka pcv, poliuretan etc). Wielkim plusem tych tapet jest łatwość obróbki – nie ma potrzeby klajstrowania przyciętych brytów, klejem smaruje się po prostu ścianę, a tapetę rozwija z rolki od razu na tak przygotowane podłoże. Kolejną zaletą jest też łatwość usuwania brytów ze ściany – po prostu ściąga się je ze ściany jak nalepkę. Jedynym mankamentem jest potrzeba użycia specjalnego kleju, ale co tam. Ten rodzaj tapety zajmuje poczesne miejsce na naszej liście zakupów.
Tapety tekstylne – odpadają z miejsca ze względu na cenę i dość nobliwe wzornictwo, pasujące do stylu biedermeier czy też do wnętrz dworków i pałaców. Poza tym są skomplikowane w pielęgnacji. I trzeba fachowca do ich ułożenia.
Podobnie rzecz ma się z tapetami z włókna szklanego – cena i konieczność zatrudnienia specjalisty wystarczają, by nie zawracać sobie nimi głowy dłużej niż przez pięć minut, mimo takich zalet jak dobra zmywalność i dobre przepuszczanie powietrza.
Skoro wiemy już, czego chcemy – czas obmierzyć nasze nieodziane ściany i obliczyć zapotrzebowanie na materiał. Prosta reguła – a jakże, z naszego poradnika – każe pomierzyć obwód każdego pomieszczenia, podzielić go przez 4 i już mamy ilość rolek. Przy okazji zapominamy, że nasze pokoje mają inną od normowej wysokość kondygnacji i w związku z tym owa reguła diabła jest wartą (matematycznie rzecz wygląda tak – tzw. eurorolka ma 10 m długości, ściany mają zaś według normy 2,5 m wysokości, stąd faktycznie z jednej rolki wychodzą 4 pełne bryty). Na zapotrzebowanie wpływają też wnęki okienne, im są głębsze, tym więcej tapety trzeba na ich dokładne wyłożenie – stąd może się nawet okazać, że na ścianę z oknem paradoksalnie wychodzi prawie tyle samo tapety co na ścianę bez otworów. Wszystko to okaże się oczywiście dużo później… i będziemy zmuszeni dokupować kilka rolek.
Na razie podczas rekonesansów w różnorakich przybytkach dla grup remontowych, wchodzimy w posiadanie tapety winylowej na podłożu z flizeliny (do kuchni i klatki schodowej), gładkiej tapety flizelinowej o powierzchni z powlekanego papieru (wygląda trochę jak papier kredowy) oraz odpowiednich klajstrów. Do tego dochodzą dwa wiadra do mieszania i przechowywania klajstru, dwa szczotkowate pędzle do nakładania tegoż klajstru na ścianę lub tapetę, szczotka do wygładzania tapety i nożyk tapicerski. Sztuk jedna. Stołu tapeciarskiego (przydatna rzecz!) użycza nam znajomy majsterkowicz.
Zabieramy się do dzieła.
Po fakcie mogę stwierdzić – jeden nożyk tapicerski to stanowczo za mało. Na grubej tapecie winylowej ostrze tępi się w zawrotnym tempie, po dwóch cięciach jest do wymiany. Za to sama tapeta winylowa, wbrew naszym obawom, okazała się być całkiem wdzięcznym materiałem. Co prawda każdy bryt trzeba było smarować klajstrem i czekać dobrych 20 minut, żeby nasiąkł i zmiękł, jednak dzięki sporej gramaturze można było przesuwać tapetę po ścianie bez obawy, że się porwie. Zupełnie nie tworzyły się bąble powietrzne pod tapetą. Ponadto łatwo było uzyskać proste szwy, tapeta była bowiem na tyle gruba, że nie sposób było nałożyć jednego brytu na drugi. Jedynym problemem, jaki mieliśmy, był fakt „rozchodzenia” się szwów gdyż brzegi tapety za szybko wysychały. Wystarczyło jednak kupić specjalny klej do szwów i już po kłopocie.
Co do tapety flizelinowej – błędem było wybranie gładkiej powierzchni, gdyż obnaża ona bezlitośnie wszelkie błędy popełnione przez układającego, jak również nierówności ścian. Błędem było też wybranie cienkiej tapety i układanie jej na niepomalowany regips, kolor płyty gipsowej prześwituje bowiem przez tapetę, na szczęście nieznacznie. Poza tym niezagruntowany regips chłonie klajster jak gąbka, przez co zwiększa jego zużycie. Samo tapetowanie też okazuje się wcale nie tak łatwe, jak nam wmówiły nasze podręczniki.
To znaczy – byłoby dziecinną zabawką, gdyby nie narożniki, kaloryfery, drzwi, i – najgorsze i po trzykroć w trakcie pracy przeklęte – wnęki okienne. Tapetowanie ścian bez otworów idzie naprawdę piorunem, jednak wytapetowanie jednej tylko niszy okiennej o wymiarach 120 x 120 cm trwa dłużej, niż ściany o długości 4 metrów. Co prawda tapetę flizelinową można przyciąć, zanim się ją położy, jednak w ferworze walki, a przede wszystkim z wrodzonego wygodnictwa, przycinałam ją w trakcie. Trochę też trwało zanim pojęłam, że klej po wyschnięciu nie zostawia widocznych śladów, i że nie ma potrzeby przewijania całej rolki tapety „na lewą stronę”, jak to czyniłam z obawy przed upapraniem.
Mimo to tapeta flizelinowa jest bardzo przyjemna w obróbce, można ją, bez szkody dla tapety, przyklejać i odklejać nieskończoną ilość razy, aż wreszcie będzie prosto. Nie było też problemu ze sztukowaniem jej tu i ówdzie. Również fuszerka w narożnikach pomieszczeń (które po prostu wykładałam tapetą, zamiast tapetować na zakład i przycinać – ambitnie próbowałam zastosować tę metodę, jednak ów profesjonalnie wykonany narożnik wygląda po prostu rozpaczliwie, w przeciwieństwie do pozostałych). Problemem było też uzyskanie eleganckiej linii styku między tapetą na ścianie a położoną wcześniej tapetą na suficie (nie, nie tapetowaliśmy sufitu, nie jesteśmy masochistami – otapetowane sufity przejęliśmy po naszych poprzednikach; w końcu tapeta na suficie nie niszczy sie tak szybko jak na ścianie więc po pomalowaniu wyglądała jak nowa). Szczerze mówiąc efekt starań trudno było w ogóle nazwać linią. Z tego też względu zdecydowaliśmy się na użycie samoprzylepnej bordiury, którą po prostu zakleiliśmy tę katastrofę.
Na szczęście o wyglądzie mieszkania nie decyduje jeden krzywy szew czy bąbel na ścianie, na które zresztą nikt poza mną nie zwraca uwagi, a efekt ogólny. Ten zaś jest, mimo całego naszego laicyzmu, pozytywny. Jednak w najbliższej pięciolatce nie planujemy zmiany wystroju. A jeśli, to jednak w użyciu będzie wiadro z farbą i pędzel.
Tym bardziej, że tapeta flizelinowa jest wdzięcznym podłożem dla farby.