Nad tym pierwszym zdaniem swojej książki pracował najdłużej. Wyznawał bowiem wiarę w pierwsze zdanie, uważał, że jest ono najważniejsze, że powinno otwierać książkę jak pełen portfel i że pochopnie dobrane pierwsze zdanie może całą książkę nieodwracalnie popsuć. Dlatego to pierwsze zdanie musiało Zenona całkowicie usatysfakcjonować.

„W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.”

W zasadzie Zenon nie chciał pisać ani o amazonkach, ani o przejażdżkach, ani nawet o Lasku Bulońskim, ale wierny wyznaniu wiary w pierwsze zdanie starał się znaleźć takie, które potrafiłoby zaapelować do niego samego i do jego czytelnika. Kwestia tropienia pierwszego zdania zajęła mu już i tak zbyt wiele czasu i pomimo prób i wysiłków, nie był w stanie zadowolić się żadnym z osiągniętych efektów. Po kilku miesiącach starań doszedł do nieuniknionego w podobnej sytuacji wniosku, że pierwsze zdanie należy sobie w ogóle darować i zaczął pisać książkę od drugiego rozdziału.

Była to książka jego życia i dobrze wiedział, że żadnej już więcej nie napisze, bo nie uważał się za literata. Jednak lata samotności stawiały go wobec ogromu czasu, z którym nie wiedział co zrobić, i problemów, których doświadczał jako człowiek samotny, a którymi postanowił się podzielić z innymi ludźmi, w znacznej części – jak podejrzewał – również samotnymi. Dzielenie się refleksjami na temat samotności mogło być najpewniejszą z podstaw do tego, by nawiązać nić porozumienia z innym samotnym, kimś, z kim Zenon mógłby się zaprzyjaźnić i kto wie – może przestać być samotnym. Choćby nawet przyjacielem tym miał się okazać zupełnie anonimowy i bliżej niesprecyzowany czytelnik.

Pisał więc o samotności. Pisał o sobie. Pisał, bo pisanie dyktowała mu samotność i nadmiar czasu. Kiedy zagłębiał się w tworzenie myśli i słów, często dochodził do wniosku, że gdyby nie samotność, nie powstałaby chyba żadna książka na świecie, że proces pisarski może odbywać się tylko i wyłącznie w samotności, w której przyszły autor konfrontuje się z wytworami własnej wyobraźni i niezapisaną przestrzenią. Samotność stała się więc nie tylko przestrzenią pisarską, ale i dyrygentem narratywy, motywem twórczym i usprawiedliwieniem do tego, by jej nie przerywać. Choć Zenon chciałby być nie-samotny, zdawał sobie także sprawę z tego, że wyjście z samotności wymaga podjęcia wysiłku, do którego czasowo nie czuł się zdolny. Wysiłku, którym należałoby pokonać autodefinicję samotnego, która choć może nie była najwygodniejszą pozycją, jaką można sobie wyobrazić, była już definicją i pozycją jakąś. Zenon wiedział, że podjęcie wysiłku przestania bycia samotnym oznaczałoby w pierwszej kolejności porzucenie cieplutkiej pozycji samotnego i rzucenie się w kompletnie nieznane, w otchłań innych definicji szybujących po cichu w otaczającej go przestrzeni. Gdyby odrzucił pozycję samotnego, wówczas kto wie, jaka nowa autodefinicja by do niego przylgnęła? A jeśli byłaby jeszcze mniej komfortowa od ciasnawej już definicji samotnego? Ryzyko było znaczne.

Teraz książka o samotności była już prawie gotowa, a on wciąż głowił się nad jej początkiem. Jaki może mieć początek książka o czasie i samotności? Siedząc nad białą kartką papieru przypominał sobie pierwsze, ciężkie miesiące, zanim nie postanowił, że książka początku nie będzie miała wcale. Próbował już różnych sztuczek na usprawnienie procesu twórczego związanego z początkiem: kupił sobie nowiuteńkie pióro wieczne, na widok którego aż go skręcało, żeby coś napisać – sądził, że chęć pisania nowym narzędziem będzie na tyle wielka, że pomoże przemóc niemoc początku.
Fortel z piórem nie podziałał jednak. Pisał na maszynie i na komputerze, na biletach autobusowych i serwetkach barów szybkiej obsługi, pisał sprayem po ścianach okolicznych śmietników (zazwyczaj o czwartej nad ranem, kiedy prawdopodobieństwo, że zostanie zidentyfikowany, było naprawdę niewielkie) i odzywał się na internetowym forum dyskusyjnym. Nic. Nic nie pomogło. Zdania, które przychodziły mu do głowy były zupełnie niezadowalające, banalne, niewarte uwagi, a przede wszystkim – niewarte reszty książki-przekazu jego samotnego życia.

Wówczas właśnie, kiedy już praktycznie stracił nadzieję, pomyślał, jak bardzo przypomina pewnego bohatera „Dżumy” Alberta Camusa, książki, przez którą kiedyś, jeszcze w szkole średniej, zobowiązany był przedrzeć się, co przychodziło mu z niemałym trudem. Grand to był człowiek, który podobnie jak Zenon pochłonięty był ideą napisania książki, jedynej książki swego życia, a który większość tego właśnie pisarskiego życia sprzeniewierzył na tworzenie pierwszego zdania. „Sprzeniewierzył” powtarzał sobie Zenon, dumny, że już wcześniej wpadł na pomysł rozpoczęcia swojej książki od drugiego rozdziału. Miał wrażenie, że w przeciwieństwie do Granda, on – Zenon – miał znacznie większą szansę na dokonanie dzieła, którego tworzenie nurtowało jego i Granda w podobnych proporcjach: był już blisko ukończenia książki.

Rozpoczął studia nad pierwszym zdaniem Granda, a kupiwszy w antykwariacie „Dżumę” znalazł wszystkie jej fragmenty tyczące się wersji pierwszego zdania, które Grand z takim mozołem modyfikował, aż zapisał jego różnymi wersjami pięćdziesiąt stron, które następnie lekkomyślnie każe spalić. Zenon żałował, że „Dżuma” się skończyła i zabrała Granda, jego własnego towarzysza niedoli, na dobre w jakieś inne miejsce – najpewniej półki biblioteki.
Nie chodziło mu tak bardzo o postawy moralne bohaterów, ze względu na które książka ta potrafi być tak popularna, ile właśnie o ciekawość ostatecznej wersji pierwszego zdania, którego Grand nie daje rady wypracować. No i oczywiście, czy po pierwszym zdaniu nastąpiły jakieś następne. Choć głęboko w to nie wierzył, miał jednak nadzieję, że Grand wpadnie na wersję zdania pierwszego na tyle uroczą, że nie pozostanie nic innego jak usatysfakcjonować się i pozostać usatysfakcjonowanym na wieki. Podczas gdy Grandowi pozostało już tylko to „na wieki”, bo książka, w której on sam występuje kończy się, Zenon w głębi współczucia „dla” i „z” niedoszłym autorem postanowił, że dzieło Granda warte jest kontynuacji. Miałby to być nie tylko hołd Grandowi, z którym Zenon tak bardzo współczuł z powodu pierwszego zdania, ale i sugestia, podpowiedź, a nawet – co tu owijać w bawełnę – gotowiec dla Zenona. „Zapożyczę pierwsze zdanie!” – wykrzyknął Zenon do siebie w myślach.

„Cóż złego w pożyczaniu zdań?” – pomyślał bardzo rozochocony i na nowo podniecony starym projektem pierwszego zdania swojej jedynej książki. Skoro jest ktoś, kto całe swoje książkowe życie spędza na dotarciu do tego jednego, jedynego prawdziwego brzmienia pierwszego zdania, nad którym większość pisarzy tak bardzo się zmaga, dlaczego nie zapożyczyć tego zdania do rozpoczęcia książki, która nie ma początku? Choć wiedział przecież dobrze, że nie ma wersji idealnej, przed swoim drugim rozdziałem Zenon napisał pierwsze zdanie swojej jedynej książki:

„W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.”

 

Ilustrowała: AnetaG/pinezka.pl

 

Zobacz też:
Autonarratywa psychologiczna Zenona
Coming out Zenona