ilustr. spinelli
Ten dzień można było zaliczyć do dni sukcesu. Zenon dobrnął szczęśliwie już prawie do jego końca, a wciąż nie wydarzyło się nic, co by go zasmuciło, czy wprawiło w zakłopotanie. Smutku i zakłopotania unikał jak ognia, bo potrafiły to być stany, z których Zenon wydobywał się jedynie pokaźnym wysiłkiem.

Jak zawsze, kiedy udało mu się przeżyć szczęśliwy dzień sukcesu, to jest dzień bez większych porażek, Zenon postanowił się nagrodzić. System nagród przyznawanych samemu sobie przez samego siebie odkrył dawno temu i od tego czasu ani razu się na nim nie zawiódł. Wiedział zresztą, że na podobnym systemie trudno byłoby się zawieść, ponieważ system nie zawierał nic prócz nagród. Za samo wymyślenie podobnie genialnego sytemu Zenon nagradzał się wielokrotnie.

Nagrody działały jak idealne zachęty i motywacja do dalszego działania, a że Zenon znał siebie jak nikt, potrafił się motywować nagradzaniem w sposób szalenie wydajny.
Najbardziej lubił nagradzać się i zachęcać długopisami Parker Vector ze wzorkiem (najtańszym modelem i jednocześnie najzabawniejszym). Ponieważ jednak oferta na rynku Parkerów Vector ze wzorkiem była poważnie ograniczona, uzbierawszy je wszystkie (przez przypadek, a nie w celu założenia kolekcji) Zenon zmuszony został na przerzucenie się na coś innego.

Dziś miał ochotę nagrodzić się jedzeniem na telefon. Ponieważ jedynym numerem jedzenia na telefon był ten, pod który dzwonił zamawiając chińszczyznę, a spod którego dowieziono mu Kuchnię Polską, wybrał go z klawiatury telefonu. Podczas gdy telefon starał się uzyskać połączenie z operatorem jedzenia na telefon, Zenon przeglądał ofertę z ulotki, którą poprzednio zostawił goniec.
− Poproszę zraz wołowy, kluski śląskie z dziurką i surówkę z czerwonej kapusty – powiedział do słuchawki, w której rozległo się „halo”. Zdecydował się na strategię wymienienia produktów, o które się ubiegał z nazwy, a nie numeru, żeby nie skończyć z trzema zupami, z którymi nie będzie wiedział co zrobić – jak poprzednio.
− Słucham? − powiedział głos w słuchawce, głos, który Zenonowi zdecydowanie przypominał coś lub kogoś, choć na razie nie był w stanie zidentyfikować ani co, ani kogo. Głos był zaskoczony.
− Nie serwujemy kuchni polskiej. „Kuchnia Polska” wyniosła się stąd miesiąc temu. Teraz mamy tu pizzerię.
− Tomasz? − nieśmiało bąknął do słuchawki Zenon, który powoli dochodził do tego co lub kogo przypomina mu głos w słuchawce.
− Tomasz? − powtórzył zaskoczony głos ze słuchawki, który najwyraźniej spodziewał się innego komunikatu.
− Czy to ty, Tomasz? − zapytał Zenon coraz bardziej pewny swych pierwotnych przypuszczeń.
− Tomasz. A jaki Tomasz?
− Tomasz, Zenon mówi.
− Zenon? Ten Zenon?
− Zenon, Zenon. Tomasz, co za niespodzianka. Co ty tam robisz? − zdziwienie Zenona było ogromne, bo kiedy ostatnio widzieli się z Tomaszem, ten właśnie skończył studia inżynierskie i zatrudniał się w wiodącej firmie.
− Dłuższa opowieść – skwitował Tomasz, a potem zgodził się na Zenonowe „koniecznie musimy umówić się na piwo”.

Kiedy Zenon wracał już z wieczoru spędzonego z Tomaszem nad kolejnymi kuflami piwa (był to ten sam wieczór, kiedy wreszcie zdecydował się na pizzę Opera z salami, pieczarkami i niewielką ilością cebuli), był bogatszy o szeroką wiedzę na temat alternatywnego sposobu życia. Zenon nigdy by nie przypuszczał, że metroseksualność wymuszoną ciągłym zmienianiem miejsca zamieszkania, wymuszonego ciągłą zmianą pracy, wymuszoną kontraktowym charakterem zatrudniania pracowników w dzisiejszych czasach można oszukać. A jednak. Tomasz był w tym ekspertem.

Tomasz, po kolejnym kuflu piwa, wyjaśnił Zenonowi prostą obserwację (bo tej obserwacji nie wystarczyło zaobserwować, ale wymagała dalszych objaśnień obserwującego).
− Do pracy można podchodzić wertykalnie lub horyzontalnie – mówił Tomasz.
Wertykalnie oznacza trzymanie się jednej branży lub branż pochodnych, co powoduje, że człowiek zmuszony jest podążać za wolnymi miejscami pracy w danej branży (lub branży pochodnej) każdorazowo po ukończeniu kontraktu do miejsca, w którym nowe miejsce pracy występuje. Tak działał Zenon. Tomasz natomiast zbuntował się przeciw systemowi wertykalnemu i wypracował swój własny horyzontalizm, który polegał na niczym innym, tylko na tym, że zamiast dochować wiary branży (lub branży pochodnej), Tomasz pozostawał wierny miejscu zamieszkania. W ten sposób mieszkał cały czas w tym samym mieście i imał się coraz to innych zajęć, które przynosił rozwój wydarzeń w mieście. Kiedy Zenon widział Tomasza po raz ostatni, ten wyrabiał etat inżyniera telekomunikacyjnego. Dziś Tomasz pracował na telefonie w pizzerii. Za miesiąc mógł być grabarzem, a za dwa dyrektorem Ikei na region albo przedstawicielem handlowym. Horyzontalizm doprowadził go do mobilności równej mobilności Zenona, tylko inaczej umiejscowionej pomiędzy terminami codzienności, na które musimy się godzić.

Zenona ujęła koncepcja horyzontalizmu i choć osobiście nie był przekonany całkowicie do jej aplikacji do własnej osoby, wyraźnie dostrzegał pozytywne strony takiego układu.
− No i co – zagawędził do Tomasza. − Udało ci się skończyć z tą tam metroseksualnością?
Pytaniu temu towarzyszyła cisza odpowiedzi, z czego Zenonowi nie przychodziło do głowy, jakie wnioski można wyciągnąć.

ilustr. spinelli

 

Naprawdę zaczął się niepokoić o Tomasza następnego dnia, kiedy wpadł do niego na chwilę pożyczyć chochelkę do zupy. Przedpokój lokalu Tomasza zastawiony był różnymi różnościami, wśród których Zenonowi najbardziej w oczy rzuciła się pianka-śmietana w sprayu. Tomasz posiadał tego całą zgrzewkę, około dwudziestu sztuk.
− Dawali za darmo w Tesco – wyjaśniał Tomasz podążając za niedowierzającym wzrokiem Zenona.
− O smaku advocata – dodał nieśmiało. − Bez alkoholu, popatrz tutaj.
Z tyłu losowo wybranego pojemnika można było dostrzec wypisane małymi literkami: „pianka-cud”.
− Można ją stosować do kawy, galaretki, kisielu, owoców… − wyliczał wyraźnie przejęty Tomasz i zaczął ciągnąć oszołomionego Zenona w czeluści swojego lokalu.
− Chcesz galaretkę? − zaoferował, a Zenon za jego plecami dojrzał cały wielki kuchenny stół pokryty różnej wielkości pojemnikami wypełnionymi domowej roboty, czerwoną galaretką z nawtykanymi kawałkami owoców. Dzieło Tomasza.

Zenon czuł, że musi stamtąd wyjść i to wyjść natychmiast. Kiedy był już na klatce schodowej, doszedł go stłumiony, ale wyraźny i zaskoczony głos Tomasza:
− To może chociaż jedną piankę byś wziął…?

 

Ilustrowała: spinelli/pinezka.pl