zenon
Święta zbliżyły się wielkimi krokami i na tyle po cichu, że zaskoczyły Zenona bez koncepcji, jak te Święta zorganizować. Osobom starszym, samotnym oraz metroseksualnym było znacznie trudniej niż całej reszcie. I jeszcze tym, którzy świadomie Święta ignorowali lub robili im wbrew i ich nie obchodzili.

Zenon doświadczył podobnego – ostatniego – przypadku, który obfitował w wiele frustracji z powodu nakręcanej marketingowymi efektami nagonki przygotowań do uroczystości. Marketingowej nagonki mającej na celu zmusić klientów do jak najaktywniejszego partycypowania w realizowaniu transakcji kupna-sprzedaży prezentów.
Kolędy, anieli, Mikołajowie, od których opędzić się nie można o tej porze roku, potęgowali frustrację nie kogo innego, jak Tomasza, który zarzucił pomysł obchodzenia Świąt po kilku nieudanych próbach spędzenia ich nie-samotnie. Jednak Tomasz nie bywał nie-samotny i dlatego lepszym rozwiązaniem wydało mu się ignorowanie Świąt, niż obchodzenie ich bez towarzystwa. Od czasu powzięcia postanowienia udało mu się zignorować dwa Święta z rzędu, ale nigdy bezboleśnie. Dlatego podjął wysiłek zatelefonowania do Zenona, bo po długich przemyśleniach, którym towarzyszyło grzebanie w notatniku z adresami, Tomasz doszedł do przekonania, że Zenon, z którym znajomość odnowił stosunkowo niedawno, okazywał się być… jego najlepszym kumplem.

− Zenon? – telefonował Tomasz. – Co robisz w Święta?
Tym właśnie pytaniem Tomasz wyrwał Zenona z letargu sztucznej nieświadomości Świąt, które ostatecznie po raz kolejny Zenona zaskoczyły. Jeszcze bardziej jednak zaskoczył Zenona telefon i samo pytanie Tomasza.
− Święta? – zawtórował nieobecny Zenon. – Nie wiem…
Cisza w słuchawce trwała dłuższą chwilę, przez którą obydwaj w sposób niewypowiedziany, osobno, ale jednocześnie i w związku z tym jakby razem, litowali się nad swoim losem, ale jeszcze bardziej – wspólnie oddawali się nieuniknionemu w podobnych okolicznościach smutkowi.
− Tomasz… − zdobył się po chwili na napomknienie Zenon. – A może byś… wpadł? Na Święta.
Cisza w słuchawce została przerwana przez Tomasza dopiero po chwili, przez którą zastanawiał się nie nad odpowiedzią, ale nad jej implikacjami. O ile odpowiedź była oczywista, o tyle konsekwencje, choć nie były poważne, to jednak bardzo istotne.
−  Dobra – odparł Tomasz. – Jasne. Super.

Na dźwięk dzwonka Zenon otworzył drzwi, wystrojony w swój garnitur, białą koszulę i żółty krawat w prawie niezauważalny deseń – ubranie, którego używał tylko w okolicznościach tego wymagających, to jest niecodziennie. Było to przebranie stosunkowo niestare, ale też nie do końca modne, ponieważ Zenonowi specjalnie nie zależało na dobrym wyglądaniu w garniturze, w którym i tak prawie nigdy nie chodził.

− Można? – kurtuazyjnie zapytał Tomasz, starannie wytarłszy buty o wycieraczkę i przekraczając próg.
− Wchodź. Rozbieraj się.
Tomasz zdjął kurtkę, spod której wychynął czerwony sweter w renifery i dżinsowe spodnie wyprasowane bardzo starannie. Tomasz miał nałożoną na zaczesane do tyłu włosy brylantynę, a przedziałek dzielił czuprynę nierówno na pół. Był starannie ogolony, a spod swetra w renifery wystawał uroczyście grzbiet kołnierzyka białej koszuli. Obydwaj wyglądali odświętnie.
− Ale nie zdejmuj butów. Tomasz, nie wygłupiaj się! – Zenon szybko zareagował na Tomaszową próbę pozbycia się obuwia. Żaden z nich zdawał się nie zauważać, że był to pierwszy raz, kiedy którykolwiek z nich wypowiedział podobne słowa do drugiego. Uprzednio nie było okoliczności na niecodzienne teksty.

Kiedy przeszli do pokoju gościnnego, który był jednym z dwóch pokojów w wynajmowanym przez Zenona mieszkaniu, przygotowania do Wigilii były już w sposób widoczny ukończone. Kolędy cicho grały w kąciku, stół – zastawiony do kolacji – stał na wyeksponowanym miejscu, a dawno już ubrana choinka nerwowo migała światełkami. Czerwonymi, niebieskimi, żółtymi i zielonymi. Z początku wszystkimi jednocześnie, ale z czasem przeszła do zapalania w krótkich interwałach co drugą lampkę. A potem co trzecią – na trzy tempa. Każdy cykl po dwie minuty, w krótkich odstępach czasu włączyć-wyłączyć, włączyć-wyłączyć. Tomasz zauważył, bo miał zegarek, a że miganie nie dawało się zignorować, dokonał obliczeń oddając się ciągowi dalszemu niecodziennej, kurtuazyjnej konwersacji z Zenonem.
Potem na chwilę zapaliły się tylko niebieskie światełka, a potem zaczęły nerwowo migać. A potem paliły się tylko żółte z zielonymi. Potem znowu zapaliły się wszystkie, a potem przez dwie minuty co dwie sekundy co drugie, a potem migały same czerwone.
Jeszcze potem Zenon z Tomaszem udali się do kuchni zdjąć karpia z patelni. Nie był to specjalnie wyrafinowany karp, ale na okoliczność jego przyrządzania Zenon kupił książkę kucharską, czego jednak Tomaszowi nie zdradził. W niej wyczytał, że karpia trzeba usmażyć, i to jak najprościej.

Smażenie szło dobrze, ale jego efektem ubocznym okazał się być czarny dym. Właściwie czarno-szary – jak podsumował Tomasz, pocieszając swojego najlepszego kumpla. Oddymianie udało się zakończyć dopiero w okolicach deseru, któremu towarzyszyło rozdawanie prezentów. Prezenty do rozdania były tylko dwa. Na jednym napisano: „Tomaszowi – Aniołek”, a na drugim: „Dla Zenona – Święty Mikołaj”
− Tomasz, naprawdę, jakie to ładne – powiedział szczerze zachwycony Zenon na widok breloczka do kluczy.
– Pomyślałem, że ci się przyda taki – odparł Tomasz. – Jak gwizdniesz, to on się odzywa. – Widzisz? – zapytał Tomasz i zagwizdał. Breloczek jak na zawołanie zaczął świecić diodką i wydawać z siebie dziwny dźwięk.
− Teraz zawsze będziesz wiedział, gdzie masz klucze – Tomasz nie mógł wyjść z podziwu nad pomysłowością wynalazcy breloczka.
− No super – rzekł Zenon, nakazując jednocześnie Tomaszowi otworzyć jego prezent.
− Zenon, ależ to jest przecież… prawdziwa whisky! – zakrzyknął Tomasz w zdziwieniu i w wielkiej radości.
− Prawdziwa! – krzyknął raz jeszcze jakby na potwierdzenie i dla nabrania pewności, może nawet oczekując sprzeciwu Zenona, którego miał jednak nadzieję nie usłyszeć.

Zenon

 

Deser spożywali w ciszy przeplatanej snującymi się z kąta kolędami, popijając ciasto herbatą i Tomaszową whisky. Lampki na choince wyprawiały swój taniec ADHD, za którym nie sposób było nadążyć. Podczas drugiej dokładki kupionego po drodze makowca, Tomasz poczuł się niemiłosiernie zmęczony nienadążaniem za prędkością migotania. Ręka z makowcem zawisła w połowie drogi do lekko otwartych ust, a wzrok utknął na świecącej się właśnie na niebiesko choince. Zenon, który kontemplował kolędy myśląc, jak to jest, że jedyne piosenki, jakie zna to właśnie kolędy, podchwycił wzrok Tomasza, powiódł za nim w kierunku choinki i podsumował:
− Tomasz, ciesz się, że zainstalowaną do nich pozytywkę udało mi się popsuć w zeszłym roku. Dzisiaj, kiedy nawet lampki na choinkę są tylko z Chin i mają programator, popsuć coś skutecznie, ale selektywnie jest niezmiernie trudno.

Ilustrowała: slovika/pinezka.pl