Zenon i samoloty
Latanie samolotem szczęśliwie nigdy nie kojarzyło się Zenonowi z nieprzyjemnościami. Od samego początku swojej historii samolotowej (a rozpoczęła się relatywnie późno, bo za dzieciństwa i młodości Zenona samolot nie był najtańszym, a stąd najpopularniejszym środkiem transportu) samolot przypadł Zenonowi do gustu.
Do dziś dnia Zenon potrafi zastanawiać się, czy to wobec ogólnego zniechęcenia technologią czy też wobec głębokiego, podświadomego zakodowania pierwszych, pozytywnych wrażeń ze swojego pierwszego lotu pierwszym samolotem jaki w życiu widział, wynika jego sentyment do samolotów starych i prostych w obsłudze dla pasażera.
Pierwszy samolot z pierwszym TYM Zenonem na pokładzie odbył rejs ku krajom południowym kontynentu, na którym Zenon przyszedł na świat. Był to lot rozpoczynający się o bardzo wczesnej godzinie porannej, samolotem typu Ił bułgarskich linii lotniczych, wyczarterowanym przez firmę dla dowiezienia Zenona i innych pracowników do nowootwartej siedziby firmy w południowym kraju kontynentu. Zenon i pozostali pasażerowie porannego lotu ruszali do południowego kraju w celu nadania nowej filii firmy rozmachu.
Tamten dziewiczy zenonowy lot kończył się lądowaniem prawie na brzegu morza, a Zenon nie mógł się nadziwić najpierw puchatości obłoków widzianych w skali jeden do jednego z bezpośredniej bliskości, ani wyspom na morzu, które, kiedy już podchodzili do lądowania, wyłaniały się z porannej zieleni wody jak wielorybie grzbiety. Tego widoku nikt już Zenonowi nie mógł odebrać.
Lądowanie wyznaczyło standard tak wysoki, że żaden późniejszy lot, którego doświadczył Zenon nie było w stanie mu dorównać. Odbyło się niezauważalnie: bułgarski pilot radzieckiego samolotu bułgarskich linii lotniczych, obitego wewnątrz boazerią, a wyczarterowanego przez firmę zatrudniającą Zenona, posadził rdzewiejącą maszynę tak delikatnie, że cała jednostka lotniskowej straży pożarnej zaalarmowana faktem odbierania samolotu typu Ił, która wyruszyła dawno przestarzałym wozem pożarniczym amerykańskiej straży pożarnej (z demobilu), ostentacyjnie, ale i szczerze, dłuższy czas jadąc za samolotem biła brawo.
Ponieważ możliwość zenonowego korzystania z samolotów typu Ił zdecydowanie malała w związku z ich wycofywaniem z rynku przewozów samolotowych, a technologie rosły w potęgę – jednocześnie ze sceptycyzmem Zenona co do ich powszechnego i bałwochwalczego zastosowania – nieskonsultowany Zenon został postawiony przed faktem dokonanym i zdany na samoloty nowoczesne. Sentyment nie minął. Pogłębiał się jedynie za każdym razem, kiedy Zenon boleśnie doświadczał konfrontacji z nowoczesnością.
Ostatnia konfrontacja z nowoczesnością w kontekście samolotowym dokonała się u Zenona na trasie do Frankfurtu, gdzie Zenon został oddelegowany do krótkookresowych zadań służbowych. Zaczęło się wkrótce po starcie, kiedy obsługa samolotu zobowiązana jest przejść do ulubionego z zenonowych punktów programu (zaraz po punkcie dotyczącym otwierania pudełeczka z posiłkiem i przyglądania mu się przez dłuższą chwilę) – do demonstrowania użycia wyjść bezpieczeństwa i poprawnego zapinania kamizelek ratunkowych, co do których Zenon nie miał cienia wątpliwości, że nie uratowałaby go przed niczym w przypadku większej awarii maszyny.
Było coś radosnego w stewardesach demonstrujących na za krótkich, przenośnych pasach bezpieczeństwa jak je poprawnie wpinać i wypinać. Szczególnie lubił siedzieć w końcowych częściach samolotu, skąd mógł widzieć nie jedną, ale dwie stewardesy demonstrujące dokładnie to samo. Uwielbiał patrzeć na ich idealną synchronizację w demonstracji. Wyglądały wówczas jak synchroniczne pływaczki-baletnice, które wykonują podwodną choreografię. Kiedy jednak załoga była przypadkowa i nie potrafiła się skoordynować, Zenon czuł zawód przez pozostałą część lotu, bez względu na to gdzie leciał.
Tym razem zawód Zenona był znacznie pokaźniejszych rozmiarów i trwał nie tylko do końca lotu, ale jeszcze dłużej. Jak to zwykł czynić od jakiegoś czasu, u pana przy kontuarze, gdzie podaje się bilet i dostaje miejscówkę w samolocie zamówił miejsce w tylnych częściach samolotu i zastygł w oczekiwaniu na pokaz zakładania masek tlenowych i zapinania pasów bezpieczeństwa.
Niestety. Niestety, kiedy przyszło do demonstracji, spod pojemników na bagaż podręczny opuściły się małe monitory – dokładnie takie same, jak w przenośnych komputerach – a na nich pojawili się komputerowi, plastikowi ludzie. Przeciętni. Nie byli ani ładni, ani szczególnie urokliwi, ani nawet porządnie ubrani. Wyreżyserowani przez komputer wiedziony ręką grafika, poruszali się po samolocie odwzorowanym na monitorze w odpowiedniej skali (od czasu pierwszego spotkania z barankami obłoków Zenon był niezmiernie wyczulony na skale w samolotach i przelotach) i demonstrowali, gdzie powinna znajdować się kamizelka ratunkowa, o której Zenon doskonale wiedział, że okaże się kompletnie bezużyteczna gdyby przyszło do lądowania awaryjnego. Demonstrowali jak zakładać maski tlenowe i w jakiej kolejności komu. Demonstrowali gdzie znajdują się wyjścia bezpieczeństwa i jak pociągnąć za wajchę, żeby otworzyć drzwi.

A potem zniknęli i Zenon obrażony na technologię, która – nie da się ukryć – popsuła mu lot, chciał oddać się obserwacjom przez okno.
Nie dane mu jednak było, bo choć demonstracja na temat bezpieczeństwa i niepalenia na pokładzie minęła i plastikowi, komputerowi ludzie poszli sobie nie wiadomo dokąd, małe monitorki spod pojemników na bagaż podręczny nie zniknęły równie nagle jak się pojawiły. Obecności ich Zenon dalece niepożądał, ale zdawał się być w tej sprawie nieskonsultowany w stopniu podobnym do kwestii wycofania samolotów typu Ił z obiegu. Małe monitorki demonstrowały mały samolocik (odwzorowany w skali jeszcze większej niż poprzednio, kiedy krzątali się po nim plastikowi, komputerowi ludzie), który przemieszczał się nad mapą kontynentu (odwzorowaną w skali tak wielkiej, że niemal nie szło się domyślić co obrazuje), a za nim ciągnęła się czerwona linia. Linia zaczynała się w miejscu, gdzie widniała nazwa lotniska, z którego wystartowali, a kończyła się na ogonie samolociku. Pod spodem regularnie migały cyferki, które informowały, jaki dystans został już pokonany.
Po chwili samolocik na monitorku przesuwał się nieznacznie, a czerwona linia za nim zamieniała się w siną linię przed nim. Zaczynała się przy dziobie samolociku, a kończyła na mapie, w miejscu o nazwie identycznej z tą, do której lecieli. Migające cyferki pod mapą opowiadały, ile jeszcze zostało do przelecenia kilometrów, mil i czasu.
Zenon czuł się z tym wszystkim niedobrze. Nie chciał widzieć przed sobą monitorka, nie chciał, żeby mu migały cyferki i nie interesowało go, ile lecieli i ile jeszcze mieli przelecieć. A już najbardziej nie chciał widzieć nad niewielką mapą kontynentu małego samolociku, który reprezentował ich własny samolot (skala jeden do jednego, podobnie jak baranki chmur z pierwszego lotu). Tak bezbronnie wyglądał. Zenon strasznie obawiał się, że nagle ten mały samolocik po prostu zniknie z ekranu. I co wówczas?
Kiedy zestresowany, po nieudanym locie, wysiadł z samolotu najeżonego nowoczesną, kompletnie niepotrzebną i z pewnością niepożądaną technologią, odetchnął. Był to jedyny głębszy oddech, którego doświadczył na lotnisku, do którego dolecieli. Zaraz po kontakcie z lokalną obsługą naziemną popadł w stres i niezadowolenie nie mniejsze niż wcześniejsze rozczarowanie wszechobecnością przejawów niepotrzebnej technologii na pokładzie samolotu. Wpadłszy na pracownicę obsługi naziemnej postanowił skonsultować się w sprawie drogi:
– Bardzo przepraszam, ale chyba się zgubiłem. Gdzie mogę odebrać bagaż? – zapytał Zenon.
– Toronto gate 34, Nowy Jork gate 18 – odparła pani w mundurze służb naziemnych.
– Tak, ale ja tylko po bagaż. Gdzie mogę odebrać walizkę?
– Toronto gate 34, Nowy Jork gate 18.
– Ale… – zaczął Zenon, ale zamilkł, bo zrozumiał dokąd wtedy poszli plastikowi, komputerowi ludzie z monitorka samolotu.
Ilustrowała: spinelli/pinezka.pl