Zenon i Niutek
Natknął się na niego wracając z pracy. Wówczas jeszcze nie wiedział, że to „on”, ale że każdy kot wygląda podobnie i że ogólnie kot jest rodzaju męskiego, postanowił, że jego kot będzie kotem. „Jego” kot? W takie sformułowanie Zenon nie chciał za nic na świecie dawać wiary. Nie przyszłoby może w ogóle do jego głowy, gdyby nie weterynarz, do którego Zenon natychmiast „swojego” kota zabrał.
Kot był mały, mieścił się w jednej większej dłoni, nic nie widział nie ze ślepoty ogólnej, ale z zaropienia oczek. Kichał i wyglądał słabiutko. Był sam. Miauczał trochę, ale tak nie za mocno. Słabł. Jednak kiedy Zenon wziął go na rękę, nic nie widzące małe kocię wbiło się w Zenona z całych szczęśliwie w tym przypadku wątłych sił pazurami i zębami i walczyło o życie. A przecież to Zenon chciał mu dać jakieś życie. Może nie super dobre kocie życie, ale jednak jakieś, na co pozostawienie małego, chorego kota na ulicy nie specjalnie rokowało.
Podniósł małego i przyjrzał mu się dobrze. Choć mały, kot nie miał już jednego oczka, był paskudnie usmarowany brudem i ledwo już dychał. Zaniósł więc małego do weterynarza zanim jeszcze dotarł po pracy do domu. Poszedł jak stał − z teczką i w garniturze.
Weterynarz spojrzał na zenonowe znalezisko i pokręcił głową.
− Jak ma na imię pana kot? − zapytał, i to wówczas Zenon po raz pierwszy usłyszał, że ma „swojego” kota. Rzucił okiem na zawiniątko, jakie z małego kota zrobił weterynarz zanim powiadomił Zenona, że mały będzie musiał spędzić noc w lecznicy.
− Musimy go jakoś podpisać tu na koszyku, w którym będzie spał. Jak ma na imię? − powtórzył weterynarz widząc skonfundowanie Zenona. A Zenon nadal nie wiedział. Nie miał specjalnego doświadczenia w nadawaniu imion. A kot… kot wydał mu się jakimś takim… niutkiem małym − obdrapanym, zawszawionym, połamanym, a jednak walczącym o życie z jedyną pomocną dłonią.
− Niutek − powiedział Zenon powoli. − Ma na imię Niutek.
− Aha − rzekł weterynarz bez cienia zdziwienia i grubym, czarnym, niezmazywalnym flamastrem wypisał na niutkowym koszyku „Newton”.
Niutek wracał do zdrowia szybko. Po końskiej dawce medykamentów zaaplikowanej w lecznicy nie odzyskał co prawda oka, ale wracały mu siły. Odpchlony i wyczyszczony zamieszkał z Zenonem na okres próbny, w którym Zenon podejmował decyzję, co dalej z tym kocim fantem zrobić.
− Dobre uczynki nigdy nie popłacają − zwykł mawiać do Niutka Zenon w okresach szczególnej bezsilności w staraniach znalezienia Niutkowi nowego domu, doceniając jednocześnie fakt, że nareszcie ma się do kogo odezwać. Niutek zenonowym sarkaniem nie wydawał się przejmować nic a nic i po zwiedzeniu mieszkania i odzyskaniu podstawowych życiowych sił napędowych, rozpoczął penetrację otoczenia i sprawdzanie jego odporności na kocie możliwości.
W krótkim okresie Niutek przystosował się do życia w zenonowym domu, który powoli zaczął traktować jak ich wspólny dom, nauczył się komunikować z Zenonem w sprawie kardynalnej, w sprawie pozyskiwania jedzenia i nauczył się, że na firanki skakać można tylko, kiedy Zenon przebywa na odległość większą niż rzut gazetą. Posiadanie zaledwie pięćdziesięciu procent regulaminowo przewidzianej dla małego kota liczby oczu wymagało od niego ostrożności w pierwszym okresie zapoznawania się z odległościami między meblami w domu, co początkowo zaowocowało kilkoma guzami, kiedy Niutek dystans określił niepoprawnie, ale w efekcie nie powodowało większych komplikacji. Bardzo szybko Niutek wyuczył się i czytania zegarka i domagał się swych, jak uważał, zasłużonych praw − karmienia, głaskania i zabawy regularnie rano i kiedy Zenon wracał do domu.
Jednak Zenon wiedział, że Niutek, choć sympatyczny, powinien pójść.
Elżbieta przeglądała internet rutynowo. Niestety praca, którą wykonywała, wymagała od niej coporannego zjawiania się w biurze i choć zdarzało się po wielokroć, że przez większość dnia Elżbieta nie miała nic do roboty, nie zdarzało się, by pozwalano jej wychodzić wcześniej z biura. Elżbieta rozumiała, że powody ku temu były rozsądne z punktu widzenia pracodawcy, a że otrzymywała satysfakcjonujące wynagrodzenie, zamiast negocjować płynne godziny przesiadywania w biurze, koncentrowała się na regularnych rutynowych przeszukiwaniach internetu w celu edukacji albo zwyczajnie zabicia nudy.
Tego dnia jej uwagę przykuła pewna licytacja na Allegro. Allegro było jedną z częściej przez nią odwiedzanych platform, bo choć − będąc osobą powściągliwą, a nie skąpą czy rozrzutną − może nie dokonywała szalonych zakupów (szczególnie przez internet), lubiła przeglądać najdziwniejsze przedmioty, jakie ludzie wystawiali na sprzedaż. Hitem tego dnia był… kot.
Newton ma dwa miesiące, jedno oko, jest uroczy i komunikatywny (szczególnie w sprawie jedzenia i głaskania), biało-szary. Znaleziony i wykurowany. Sprzedawca był nowicjuszem na Allegro, co Elżbieta wiedziała po liczbie zawartych transakcji, które nie przekraczały skromnie wyglądającego jednego zakupu.
− Ciekawe, co kupił? − myślała Elżbieta sama do siebie.
Przy rozmazanym zdjęciu Newtona podana była kwota wyjściowa licytacji: 0 pln i termin składania propozycji: do jutra wieczorem.
Elżbieta wyszła z pracy regulaminowo: punktualnie o piątej i wbrew sobie, intensywnie myślała o Newtonie i o tym kimś, kto go wystawił na Allegro, a kto dokonał tam tylko jednego zakupu.
− Dziwne − skwitowała, mając nadzieję, że to będzie koniec jej myślenia na tan temat.
Jednak kot i pan, który chciał się go pozbyć zawrócili jej w głowie. Następnego dnia po przyjściu do pracy, a jeszcze przed wypiciem porannej kawy, Elżbieta znalazła Newtona na Allegro i kliknęła jedną złotówkę. Pod koniec dnia, przy zamknięciu licytacji, była to wciąż jedyna oferta. Elżbieta nie wiedziała, czy chce przyjąć konsekwencje swojego działania, o czym przekonała się, kiedy je sobie uświadomiła przed wyjściem z pracy.
− Kot − myślała sama do siebie. − Mam mieć kota?
Pojechała jednak po niego, z przekonaniem, że chce tylko rzucić okiem na Newtona i że wówczas zobaczy czy coś do niego poczuje. Jeśli jej się spodoba, to go weźmie. Jak nie − to kot zostanie.
Nacisnęła dzwonek do drzwi, które przynależały do adresu podanego przez Zenona w e-mailu. Nacisnęła go po raz drugi, bo pierwszy dzwonek nie wywołał żadnej reakcji. Tym razem usłyszała ściszone „już idę” i szelesty, które dobrze znała z okazji, kiedy sama naprędce porządkowała bałagan, gdy ktoś nie do końca spodziewanie zapukał do jej drzwi.
Wreszcie otwarły się. Za nimi stał Zenon.
Wiedziała już, że weźmie kota.
Ilustr. freeillustrated/pixabay.com