Z życia Doktora Podsiadka: komputer
Było tuż po południu, a więc niedługo po lunchu, który Doktor Podsiadek skonsumował w uczelnianej kantynie, kiedy przeszedł do Klubu Profesorskiego na kawę – ukoronowanie wspaniałego poranka i satysfakcjonującego jedzenia. Wchodząc, swoim zwyczajem – ukradkiem, rozejrzał się po zebranych, by sprawdzić, czy kiedy dotrze do stolika z prasą, jego ulubione tytuły jeszcze tam będą. Szczęśliwie ulubione tytuły Doktora Podsiadka nie były ulubionymi tytułami prawie nikogo poza nim, a więc były dostępne często. Także teraz.
Telefon komórkowy zadzwonił w kieszeni Doktora Podsiadka właśnie wtedy, gdy przewracał stronę dziewiątą tygodnika. Natarczywy dzwonek polifoniczny brzmiał, kiedy Doktor Podsiadek delektował się faktem jego dzwonienia oraz demonstrował źle ukrywaną kontentację z faktu, że zwrócił na siebie uwagę pozostałych czytelników w Klubie. Wyrazy niezadowolenia współobecnych wydawały się zupełnie Doktorowi nie przeszkadzać, albo też – co równie prawdopodobne – w ogóle ich nie zauważał. Zauważył natomiast kilka par oczu wbitych w niego samego, na co uniósł do góry brodę i wyprężył pierś.
Wyprężony i z brodą w górze, odebrał telefon:
– Tu Podsiadek, słucham – powiedział donośnie.
Wbite w Doktora Podsiadka spojrzenia jednoznacznie wyrażały oburzenie, że odebrawszy telefon, Doktor Podsiadek nie skorzystał z lobby Klubu, by nie zakłócać spokoju innym. Tak postąpiłaby znaczna większość obecnych w Klubie i pogrążonych w lekturze.
– Te papiery są w niebieskim segregatorze na drugiej półce. Po lewej stronie. – rzucił Doktor Podsiadek do słuchawki po chwili.
– Tak, tak – w niebieskim. Nie ma? To może w tym obok? Pusty? To proszę sprawdzić na półce trzeciej. Ten dokument nie mógł zginąć, musi być w którymś segregatorze – proszę dobrze popatrzyć. Jakby pani nie mogła znaleźć, będę w biurze za pół godziny – i rozłączył się.
Sekretarka Wydziału, która zmuszona była niepokoić Doktora Podsiadka podczas jego chwili relaksu, odrywać Doktora Podsiadka od filiżanki kawy nie zamierzała. Nie pozostawił jej jednak wyboru, ponieważ w segregatorze na biurku Doktora Podsiadka dokumentu o przyznaniu punktów ECTS przedmiotom semestru trzeciego nie było, a ściana równo poustawianych, niebieskich segregatorów w jego gabinecie przeraziła Sekretarkę, jak przeraziłoby każdego szukanie igły w stogu siana. Tak jej się przynajmniej wydawało.
Kiedy Doktor Podsiadek zakomenderował poszukiwanie dokumentu w segregatorze na drugiej półce, Sekretarka Wydziału z zaskoczeniem zauważyła, że wspomniany segregator jest pusty. Zupełnie pusty. Pusty był także ten sąsiedni, do którego następnie odesłał ją Doktor Podsiadek, Pełnomocnik do Spraw ECTS. Trzeci segregator, do którego zajrzała – ten na trzeciej półce – podobnie jak poprzednie dwa świecił pustkami. Sekretarka Wydziału zrozumiała, że zadanie znalezienia poszukiwanej listy jest nie tyle trudne, co skomplikowane. Wobec całkowitego braku jakiejkolwiek zawartości każdego z segregatorów ustawionych szczelnie w harmonijną całość na półkach gabinetu Doktora Podsiadka, należało jedynie odkryć ten właśnie jeden segregator, który zawierał cokolwiek, a to cokolwiek musiało okazać się poszukiwaną listą.
Zniechęcona wielością niczym się od siebie nieróżniących i niepodpisanych segregatorów, Sekretarka Wydziału zdobyła się na akt sabotażu i wcisnęła guzik inicjujący start komputera stojącego na biurku Doktora Podsiadka. Miała nadzieję znaleźć w nim ślad dokumentu, którego poszukiwała w segregatorach, sądząc że musiał powstać na komputerze, a następnie zostać wydrukowany. Natychmiast po wciśnięciu guzika zasilania monitor komputera Doktora Podsiadka rozświetlił się i ukazało się logo programu operacyjnego Windows 2000. Kiedy po kilku minutach wygląd monitora nie uległ najmniejszej zmianie, Sekretarka Wydziału, jak to miała w zwyczaju wobec opornie działającego sprzętu biurowego, zastukała w monitor tak, jak stuka się do zamkniętych drzwi, i dodała ciche lecz zniecierpliwione „noooo…!”. Stukaniu w monitor odpowiedział głuchy odgłos, jakiego Sekretarka Wydziału zupełnie się nie spodziewała. Nie tak brzmiały monitory w Sekretariacie Wydziału.

Zaintrygowana, powoli zbliżyła wskazujący palec prawej dłoni zgięty w haczyk do monitora i powoli trzykrotnie zastukała weń ponownie. I tym razem stukaniu zawtórował tępy i cichy odgłos, jaki zazwyczaj wydaje nie szkło, a… tektura. Kładąc dłoń na monitorze w miejscu, gdzie po włączeniu zasilania komputera pojawiło się logo Windows, przekonała się, że pudło monitora jest puste, a widnieje w nim czarna, tekturowa atrapa. Zasilacz natomiast, zainstalowany tak, jakby miał uruchamiać komputer, jedyne co uruchamiał, to lampkę w głębi monitora, która zapalając się podświetlała atrapę.
Sekretarka Wydziału nie uwierzyła sobie, kiedy podobnie zinterpretowała zestaw elektryczny stojący na biurku Doktora Podsiadka, toteż przetestowała go kilkakrotnie zanim podniosła słuchawkę stojącego obok „monitora” telefonu i wykręciła numer obsługi komputerowej Uczelni. Obawiając się reakcji Kierownika Komputerów, bardzo ostrożnie składała mu relację z odkrycia, ale ostrożność okazała się próżną, kiedy Kierownik Komputerów zaczął wyjaśniać:
– Po kilku miesiącach na Uczelni Podsiadek nie miał założonego ani jednego katalogu w komputerze. Nie miał też nic w historii operacji internetowych – nigdy tam nie zagląda. Komputer był potrzebny w dziale płac, więc wymontowaliśmy środek i jest w płacach, a Podsiadkowi włożyliśmy atrapę.
Sekretarka Wydziału nie śmiała przerywać Kierownikowi Komputerów, ale on przerwał i tak. Nie wydawał się być specjalnie zatroskany faktem, że ktoś zauważył atrapę w komputerze. Po prostu nie wiedział, co więcej powiedzieć. Dodał więc na zakończenie:
– Od miesiąca, jak siedzi w gabinecie, jeszcze się nie poskarżył.
Ilustrowała: Anna Fudyma/pinezka.pl