ilustr. spinelli/pinezka.pl

Za siedmioma górami, w pewnym stawie żyła żaba, która była w rzeczywistości królewną, ale zła macocha zamieniła ją w żabę, bo była za bardzo wyemancypowana (królewna), a poza tym macocha nie chciała, by ktoś jej się pałętał po królestwie.

Żaba była dość nieszczęśliwa, znała swoje prawa i wiedziała, że tak nikczemne wysadzenie nie tylko z siodła, ale także z innych komnat jest wbrew konwencjom i traktatom, kontrasygnowanym w stosownym czasie. Żaba czekała więc na uczciwego obywatela (mógł być, od biedy, książę, choć gardziła w gruncie rzeczy tą przestarzałą tytulaturą).

Właściwie autor, z uwagi na późniejszy bieg historii, chętnie pozwoliłby żabie zdechnąć spokojnie w tym stawie, ale musi przecież (autor) dać świadectwo prawdzie, bo co by to było, gdyby tak każdy pisał, co mu się podoba? W każdym razie uczciwy człowiek się znalazł, a żaba do niego, że musi ją pocałować, to wtedy zmieni się w królewnę (żaba) i będą żyli długo i szczęśliwie. No to ją pocałował (dobry człowiek), ale nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów, więc pocałował jeszcze raz, a potem jeszcze dwa razy tak dla pewności, ale nadal nic.

Żaba zaproponowała nieśmiało, że może nie chodzi o buzi w pyszczek i gdyby nie była tak zielona, to by się pewnie zaczerwieniła, a tak rumieniec był dość jednostronny. Dobry człowiek (nazwijmy go Roman, bo każdy Roman to dobry człowiek, a przecież musiał się jakoś nazywać, prawda?) żabę obcałował ze wszystkich stron, choć obcałowując niektóre obszary dość dyskretnie rozglądał się na boki, czy nikt nie widzi.

Po kilkunastu próbach dał jednak spokój (Roman) ponieważ żaba nie kwapiła się do tego, by stać się piękną księżniczką i uparcie trwała w kształcie, jaki przyjęła na początku tego opowiadania. Roman przeprosił, skłonił się z kurtuazją i wziął nogi za pas, ocierając usta rękawem (brudnym, ale to i tak było lepsze od żabich wydzielin).

Autor uważa, że żaba winna była uznać, że to najwyraźniej był nie ten facet i niech się idzie sodomizować (albo cokolwiek). Żabie jednak Roman się spodobał, więc wniosła na niego skargę z powództwa cywilnego, oskarżając go o dyskryminację na tle gatunkowym i w dodatku twierdząc, że jest ojcem jej kijanek. Sprawa toczyła się lata, kijanki wyrosły na porządne żabska, aż w końcu Strasburg przyznał żabie rację.

Zamieszkali więc (żaba i Roman) w okolicach stawu i żyli długo i szczęśliwie. A przynajmniej ci, którzy byli bardziej zieloni i obślizgli.