Im bardziej patrzył, tym bardziej nie wierzył. Oto Zenon znalazł się na wakacjach, w jakiejś całkiem niewielkiej miejscowości, gdzie sporo wczasowiczów przyjeżdżało na wywczasy, a Zenon ich śladem. Stał przed budką Ruchu i z nudów, czekając na PKS, oglądał wszystko w zasięgu wzroku. W zasięgu wzroku zawieszonego na wystawie kiosku. Gapienie się należy bowiem do ulubionej czynności czekających na PKSy i Zenon w tym nie różnił się absolutnie niczym od całej reszty czekających.

I teraz właśnie zawiesił wzrok na jednej ze środkowych półek poobkładanego rupieciami do granic możliwości kiosku Ruchu i im bardziej patrzył, tym bardziej nie wierzył. Na tej właśnie środkowej półce znalazł wzrokiem zgrabną paczkę prezerwatyw. Naturalnie, był już dobrze zaznajomiony z pojęciem „prezerwatywa”, z jej wyglądem, a nawet zastosowaniem, toteż obecność prezerwatyw w kiosku Ruchu przyjął bez większego szoku – wiedział przecież, że szczególnie na wakacjach jest to towar pierwszej potrzeby. Pamiętał dobrze wyprawę autokarową z przedstawicielami Ministerstwa Spraw Zagranicznych, którą zmuszony był odbyć jako ekspert techniczny. Wycieczka była zagraniczna i zaraz po przekroczeniu granicy wszyscy panowie w autokarze (a autokar był ich pełen) hurtem zdejmowali obrączki z dłoni. W hotelu, do którego niedługo potem dotarli, wszyscy byli wolnymi mężczyznami i bez żenady oddawali się flirtom i czemuś więcej. Wówczas właśnie przeszło mu przez głowę, że zostając producentem prezerwatyw mógłby szybko dorobić się pokaźnej fortuny.

Zdanie zmienił w dziewięć miesięcy później, po powrocie do kraju, kiedy do ministerstwa lawinowo zaczęły wpływać listy z żądaniami uznania ojcostwa. To był ból. Po krótkim prywatnym śledztwie, Zenon odkrył, że wszystkie prezerwatywy, z których korzystano tamtej wyprawy pochodziły z jednego miejsca – z jednego kiosku Ruchu. Ich producent natychmiastowo został pozwany do sądu przez szereg urzędników ministerstwa – już rzeczywiście wolnych i bez obrączek, do tego z grubymi alimentami do płacenia. Po tym incydencie Zenon doszedł do wniosku, że jednak nie chciałby być w skórze producenta feralnych prezerwatyw, a najlepszą drogą do niebycia w skórze producenta prezerwatyw wydało mu się – poniekąd słusznie – niezostawanie producentem prezerwatyw.
Od tego czasu jego zainteresowanie prezerwatywami bynajmniej nie minęło, ale zmieniło profil.

Teraz, na wakacjach, stał przed obłożonym milionem bardziej lub mniej – a szczególnie mniej – potrzebnych drobiazgów i cały czas im bardziej patrzył, tym bardziej nie wierzył. Widok prezerwatyw nie mógł go wprawić w osłupienie, bo będąc mężczyzną w wieku produkcyjnym wiedział doskonale, do czego przyrząd służy itd. Dziwiło go jednak niefortunne zestawienie artykułów na tej środkowej półce kiosku Ruchu. Bo tam prezerwatywy „Rose Moments” stały w bezpośrednim sąsiedztwie kart do gry Disneya dla nieletnich. Zenon pomyślał, że nawet dokładnie tak samo wyglądają – pakowane w zgrabne kartonowe pudełeczka identycznych rozmiarów i z kolorowymi obrazkami na przedzie. Na jednym pudełeczku był Kaczor Donald, a na drugim zamaszyście wymalowana Corvetta i blondyna z przerysowanymi biodrami. Blondyna w wyzywającej pozie wylegiwała się na masce Corvetty, a Kaczor Donald przemawiał do siostrzeńców Wujka Sknerusa.

Zenon pomyślał, że świat idzie naprzód naprawdę wielkimi krokami. On, w wieku, kiedy człowiek jest zainteresowany kartami do gry Disneya, nie miał zielonego pojęcia o istnieniu – nie mówiąc już o zastosowaniu – prezerwatyw. Prezerwatywy chowane były przed potencjalnymi odbiorcami dziecięcych kart do gry jako przedmiot-tabu, i z całą pewnością nie dopuszczono by, by pojawiły się w zasięgu dziecięcego wzroku. Nie mówiąc już o pojawianiu się ich w bezpośredniej bliskości kart do gry dla dzieci, przez co mogłyby postawić dziecięcy świat w oczywistej, ale dla dzieci niedostrzegalnej, dwuznaczności. Po pierwsze byłoby to niestosowne, a po drugie zakrawałoby na bałamucenie nieletnich poddając im pod myśl, że seks jednak istnieje i że mógłby być także przyjemnością, a nie tylko „małżeńskim obowiązkiem” kultywowanym w celu niedopuszczenia do wyginięcia gatunku – formułką, którą często zbywano małych natrętów.

Dzisiaj nie ma co się łudzić, że potencjalni użytkownicy kart do gry Disneya nie wiedzą, co to są „Rose Moments”, a fakt, że jedne stoją w bezpośrednim sąsiedztwie z drugimi, mógł świadczyć tylko o dwóch alternatywnych rzeczach. Po pierwsze, że młodzi ludzie wiedzą doskonale, co to są karty do gry i co to są prezerwatywy „Rose Moments” i że nie pomylą ich za żadne skarby świata. Po drugie – i niebezpieczniejsze – że świat zatracił strukturyzację według grup targetowych. „Co jest co i dla kogo?” – zapytał Zenon sam siebie. „Jeżeli karty do gry dla dzieci stoją obok prezerwatyw, to czy nie deprawujemy dzieci? Czy jedno i drugie powinno być postrzegane przez malców jako potencjalna zabawka? Czy pani w kiosku Ruchu sprzedałaby prezerwatywy maluchom, jeśliby o nie poprosiły? W końcu nie są zabronione – jak alkohol – do lat osiemnastu. A może karty do gry Disneya nie były stawiane na środkowej półce z myślą o dziecięcych odbiorcach? Dlaczego wszystko wygląda, jakby było dla wszystkich? I kto na tym traci, kto zyskuje?”

Tak czy inaczej, Zenon doszedł do przekonania, że świat z całą pewnością coraz bardziej uśredniany jest w ten sposób, że coraz bardziej konstrukcją odpowiada odbiorcy równemu statystycznemu człowiekowi, czyli nikomu. Zenon nie znał nikogo, kto mieściłby się w publikowanych standardach statystycznego człowieka, co do którego i tak nie wiadomo było jak statyści go liczą. Doszedł także do przekonania, że jeśli ktokolwiek może na tym zyskać, to z całą pewnością dorośli, bo poprzez zestawianie dziecięcego i dorosłego, zakazanego i frywolnego, dozwolone jest im teraz folgować w dziecięcości lub upodobaniom do dziecięcości. Tak, Zenon poważnie zaniepokoił się, że świat zmierza w kierunku większej stymulacji dla odruchów skłonności do dzieci i dziecięcego i do większej tolerancji dla objawów tych skłonności. Do pedofilii.

Zaraz potem pomyślał o innej, niedawnej niestosowności w braku określenia grupy targetowej, przez co utworzyła się niejednoznaczność odbiorcy i pole do maskowania dorosłych skłonności do obcowania z dziecięcym. Doświadczył jej w sklepie z meblami i pościelą, kiedy wybierając pościel do swojego nowego domu, natknął się na nic innego jak na… Natknął się na całą serię poszewek na kołdry mniejszego rozmiaru (najwyraźniej dziecięce) z przeróżnymi bohaterami świata dzieci. Była pościel z Simpsonami (co Zenon, jako fan kreskówek doskonale rozumiał), była i z wielkim na długość poszwy Aragonem z „Władcy Pierścieni”, który wyglądał bardziej jak David Beckham w kostiumie z „Troi” (co Zenon rozumiał już mniej, nie jako nie-miłośnik „Władcy Pierścieni”, bo te lubił i szanował, ale ze względu na przemoc, jaka kryła się w postaci. Pomyślał, że jak można pozwolić dziecku sypiać pod kołdrą z facetem z mieczem?). Była w końcu pościel z wyfiokowaną na starą malutką lalką Barbie w stroju plażowym. I tego Zenon już nijak nie mógł pojąć. Dla kogo miałaby być kołderka z lalką Barbie, jak nie dla pedofila?

Poczucie niestosowności, które powróciło pod kioskiem Ruchu, narodziło się w Zenonie właśnie wtedy, kiedy przypadkiem i naprawdę niechcący natknął się na pościel z lalką Barbie, która wydała mu się odrażająca i niebezpieczna. Jak inaczej spercepować sztuczną postać o nietolerowalnej cukierkowatości, niby przeznaczoną dla małych dziewczynek, ale jednak złą, bo wyznaczającą szereg wzorców (zawsze niedościgłych), szczególnie względem wyglądu, którego większość dziewczynek i tak nie będzie miała, a jak będzie miała, to będzie to okupione latami diety czyli głodu i innych niestrawnych czynności masochistycznych. Barbie jest sztuczna, bo jest apoteozą statystycznej piękności z kalendarza dla mechaników samochodowych, która następnie jest przemycana do świata dzieci, w którym powoduje poważne zachwianie dziecięcości. Barbie nie apeluje do dzieci w sposób bezpośredni, a jedynie przez dziecięcą chęć naśladowania statystycznego dorosłego (odwzorowania którego Zenon jeszcze w życiu nie spotkał) w jego gustach i zachowaniu. Może więc nie tylko spowodować wykręcenie psychiki dziecięcej do kształtu gwoździa z gwintem, ale – co nie mniej niebezpieczne – sprowokować powołanie alternatywnego rynku odbiorców kołderek z lalką Barbie, którzy – jako dorośli zsocjalizowani w świcie dorosłych – będą w stanie jeszcze bardziej docenić jej sztuczność i cukierkowatość i tego właśnie… pożądać.

Z tego całego powodu wydało się Zenonowi, że świat najwyraźniej stanął na głowie, bo w eksponowaniu pościeli z lalką Barbie pomieszano ze sobą dwie odrębne grupy targetowe. „Jeśliby eksponować pościel dla dzieci, to niech lalka wygląda bardziej jak lalka, a nie bogini seksu. A jak produkować pościel dla dorosłych o skłonnościach do dziecięcego, to niech już ta pościel będzie dorosłych rozmiarów” – podsunęła Zenonowi jego własna pragmatyka. „Przy czym” – pragmatyka ciągnęła wywód dalej – „dział obsługi klientów dorosłych w żadnym wypadku nie powinien sąsiadować z działem dla dzieci, podobnie jak karty do gry Disneya nie powinny stać na półce z prezerwatywami”.

I choć Zenonowa pragmatyka nie potrafiła znaleźć konkretnych argumentów na to, że tak właśnie powinien wyglądać porządek świata, zarówno Zenon jak i pragmatyka byli przekonani, że tak właśnie byłoby dobrze.

 

Ilustrowała: spinelli/pinezka.pl