Pisanie (z życia Doktora Podsiadka)
z życia Doktora Podsiadka
Była najwyższa pora, by udać się do Klubu Profesorskiego na poranną kawę i Doktor Podsiadek nie mógł tego zignorować. Wychodząc ze swojego nieskazitelnie wyglądającego gabinetu, omiótł go wzrokiem na wszelki wypadek. Zadowolony z idealnego porządku, nie zakłóconego żadnym brakiem harmonii w żadnym dziale gabinetu, poszedł.
Klub Profesorski świecił pustkami, czego Doktor Podsiadek, bardziej zainteresowany dostępną literaturą, prawie nie zauważył. Rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu, który postronny obserwator mógłby łatwo pomylić z każdym innym fotelem w Klubie. Ale nie Doktor Podsiadek. Meble Klubu Profesorskiego były sprowadzane z Anglii, wyglądały solidnie i ważyły nawet trochę więcej niż na to wyglądały. Wszystkie bez wyjątku obite skórą, stanowiły epitafium bogactwa uczelni, za preludium do którego można uznać ryciny i grafiki wiszące w lobby prowadzącym do Klubu. Doktor Podsiadek wiedział doskonale, czym różnią się, na pozór takie same, fotele i kanapy – wypróbował je wszystkie, odnotowując szczegóły w pamięci.
Mars na czole Doktora Podsiadka nie wynikał z prawdziwego zmartwienia. Mars na czole Doktora Podsiadka nigdy nie wynikał ze zmartwienia, ponieważ Doktor Podsiadek zmartwień nie posiadał. Wiedział, że życie polegało na powolnym i starannym stawianiu jednej stopy przed drugą i że w ten sposób zawsze gdzieś się dojdzie. Najważniejsze, by nie pozwolić na zakłócenie wewnętrznego spokoju. TO bywa doprawdy najbardziej irytujące.
Mars na czole Doktora Podsiadka był marsem instytucjonalnym, co do którego Doktor wiedział, że przydaje mu powagi i wymusza respekt wśród studentów. Nigdy nie przyszło do głowy Doktora Podsiadka, że cisza w sali pełnej studentów może nie być spowodowana respektem, a strachem. Oprócz wywoływania marsa na czole, Doktor Podsiadek zwykł też zamykać salę wykładową na klucz w momencie, kiedy do niej wchodził i nikt, kto miałby wejść później, nie był na zajęcia wpuszczany. Ot, metoda wychowawcza zaczerpnięta od profesorów czasów studenckich Doktora.
Doktor Podsiadek nie zwykł też swoich studentów rozpuszczać ocenami, przez co byli na zajęciach jeszcze ciszej, a przez co potencjalny respekt dla Doktora i dla marsa na jego czole tracił ostateczny grunt do rozwoju. Doktor Podsiadek nie słyszał, bo nie było go w pobliżu, ale nawet jakby był, to też by nie słyszał, ponieważ nie miał w zwyczaju słyszeć podobnych komentarzy – jak ten, gdy jeden ze studentów skarżył się, że z powodu pracy musiał zmienić grupę ćwiczeniową na jego:
– Zmienić grupę na grupę Podsiadka, to jak strzelić sobie gola.
Mars na czole niewiele tu zmieniał, ale może był w stanie ostrzec niedoświadczonych w zwyczajach Doktora Podsiadka. Teraz nie miał kogo ostrzegać, ponieważ prócz Doktora w Klubie nie było nikogo, a kelnera serwującego kawę mars nie dotyczył.

– I proszę sobie wyobrazić – mówił Doktor Podsiadek właśnie, kiedy nie działo się nic – że ja postanowiłem napisać artykuł na komputerze. W domu. I wie pani, zrobiłem sobie przerwę po trzech stronach, bo mi nie szło. Pomyślałem, że pójdę napić się piwa, to może będzie lepiej. I rzeczywiście, po piwie napisałem zdanie fantastyczne. Budzę się dzisiaj rano, idę sprawdzić to moje zdanie, a tego się po prostu zrozumieć nie da! Wie pani, ja nie przypuszczałem, że ja mam taką słabą głowę. Wszystko to wykasowałem. Wie pani, klawiszem „delete”. Teraz trochę żałuję, bo może trzeba było zapisać gdzie indziej, bo może takie zdanie też mi się do czegoś przyda.
Ilustrowała: summa/pinezka.pl