Pan Tofelek, jak zwykle na kacu, przysłuchiwał się jednym uchem swojej teściowej.

–… i zaczęłam z nudów liczyć ludzi na czerwonych światłach – rzekła – i wyszło mi, że ponad sześćdziesiąt procent.
– Sześćdziesiąt procent czego? –  spytał uprzejmie Pan Tofelek, powracając drugim uchem do konwersacji.
– Sześćdziesiąt procent kierowców, stojąc na czerwonych światłach, dłubie w nosie! – triumfalnie oznajmiła teściowa.
– No, a kiedy to mają robić, skoro tutaj tyle czasu się spędza w samochodzie? – Pan Tofelek był tego dnia jakby trochę niedzisiejszy.
– Mnie zastanawia, co oni robią z tymi glutami.
– Wycierają je o fotel – oświadczył z miną znawcy siostrzeniec Pana Tofelka, który, jak każdy amerykański nastolatek, zaliczył swego czasu posadę w myjni samochodowej.
– Nie wszyscy – wtrącił się teść – niektórzy je podobno zjadają.
– To obrzydliwe.
– Istotnie obrzydliwe, ale według doniesień fachowych periodyków, ostatnie badania wykazały, że ci, którzy zjadają własne gluty, są zdrowsi. Znaczy, odporniejsi. Na mikroby. Zjadają ich minimalne dawki i wytwarzają przeciwciała.
– I to za nasze pieniądze takie badania robią? – oburzyła się teściowa. Pan Tofelek podszedł do tego praktyczniej.
– Przecież na tym można zbić fortunę – ożywił się – grube, ciężkie dolary. Produkcja leków homeopatycznych. (Przy stole zapadła dziwna cisza) Pobierać tworzywo od zakatarzonych dawców. Szczepionki robić. Albo pigułki, w zależności od konsystencji. Rozprowadzać po szkołach i zakładach pracy w okresie wzmożonych zachorowań, po cenach promocyjnych – Pan Tofelek wyraźnie się rozkręcał – albo i za darmo, jak Bill Gates w ubogich krajach. Założyć Komitet Honorowego Dawcy Gluta, dać rodzinom dawców upusty. A wpływy przeznaczyć na rozwój Instytutu Badawczego.
Cisza przy stole pogłębiła się.
– Yyyyyy……….