Pan Tofelek – Karaluchy
Pan Tofelek, jak zwykle na kacu, próbował zrobić sobie coś do jedzenia.
– Nie rób kanapek na blacie – odezwała się, jak zawsze, teściowa. – Od tego masz deskę do krojenia. W kuchni nie może być okruchów, bo zalęgną się karaluchy.
Pan Tofelek zawsze używał cholernej deski, choćby z tej przyczyny, że w kuchni teściowej trudno byłoby znaleźć kawałek blatu, na którym jakaś deska by nie leżała, ale jako człowiek uprzejmy nie sprzeczał się.
– Wędlinę włóż do plastikowego pojemnika, nim schowasz do lodówki – odezwała się znów, strzepując okruchy z deski do kosza na śmieci (to była zbyt poważna misja, by powierzyć ją Panu Tofelkowi, NA PEWNO jakiś okruch zostałby na desce i zastępy karaluchów natychmiast murowane). – Wędlina nie może leżeć ot, tak sobie, na półce lodówki. Jeśli znajdą ją karaluchy i się tu zalęgną, dom straci na wartości 50 000$, bo nie da się ich wytępić. Wiesz przecież chyba, że one są odporne nawet na broń jądrową i przeżyją wojnę nuklearną.
Pan Tofelek posłusznie schował wędlinę, a niewidoczne resztki, które karaluchy z pewnością by wykryły jakimiś tajnymi radarami, starł ręcznikiem papierowym. Ręcznik wrzucił do kosza i zadumał się.
– Wysoki poziom cywilizacji musi być u tych stworzeń – myślał – i inteligencji, skoro gnoje wiedzą, że okruchy na desce to jeszcze jest jedzenie, a w koszu to już jest śmieć.