Pan Tofelek i UFO
Pan Tofelek, jak zwykle na kacu, czytał wiadomości w gazecie codziennej. Niezidentyfikowane szczątki materii, dowiedział się, spadnięte z nieba, dostarczone przez policję do Centrum Badań Kosmicznych, są poddawane serii testów. Wykluczono już, że to resztki promu Columbia. Nie wykluczono jeszcze niczego innego, z UFO włącznie.
Ciekawa rzecz, taki szczątek – pomyślał Pan Tofelek. Gdyby tak znaleźć coś takiego, można by to opchnąć jakiemuś świrowi na eBay za niezły kawał grosza. Albo po co opychać, potrzymać to w domu, wnukom pokazywać. Zastanawiające, gdzież ten kosmiczny deszczyk spadł?
Dalsza część notatki prasowej udzieliła wyczerpującej odpowiedzi: obiekt spadł na rogu ulic Kaszmirowej i Przyjemnej, a raczej na przyszłym rogu Kaszmirowej i Przyjemnej, bo w tej okolicy miasto dopiero powstawało i zdarzenie miało miejsce na pustkowiu. Gdyby nie przypadkowa obecność ekipy przygotowującej teren pod budowę drogi i jej inspektora, któremu u stóp wylądowało tajemnicze znalezisko, cała historia mogłaby pozostać niezauważona.
Można spekulować, czy kosmiczny szczątek był samotny i wyjątkowemu zbiegowi okoliczności ludzkość zawdzięcza jego odnalezienie, czy też w tamtej okolicy zjawisko jest popularne, tylko nie miał go kto zaobserwować. Specjalna ekipa zabezpieczyła teren do dalszych badań.
Pan Tofelek oczyma wyobraźni ujrzał opisywaną okolicę otoczoną żółtą taśmą i Davida Duchovnego plątającego się po krzakach. Przyszło mu to dość łatwo, albowiem miejsce zdarzenia znał na wylot: był operatorem traktora, czyszczącego teren pod budowę Kaszmirowej. Traktora, dodajmy to, mocno sfatygowanego, rzęch wymagał intensywnej opieki mechanika. Zwłaszcza ze względu na irytujący hałas dobywający się z rury wydechowej średnio co kwadrans. Hałas zaś związany był z nie mniej irytującymi eksplozjami sadzy, wylatującej przy tej okazji na jakieś trzydzieści stóp w górę.
Nagle Pana Tofelka coś tknęło, zakrzyknął: „O, w mordę!” i raźno pognał w stronę traktora. Naprodukować trochę kosmicznych odpadów, cóż za piękne zajęcie na sobotni poranek.
Każda bryła sadzy musi przecież gdzieś spaść.