Tego dnia Pan Tofelek miał, jak zwykle, strasznego kaca. Poszedł na plac targowy, żeby zakupić jakieś owoce i uzupełnić witaminy w organizmie. Był środek lipca, więc wybór miał spory: kupił pół kilo agrestu, pół kilo porzeczek, arbuza, parę brzoskwiń… jednak jego oczy wciąż błądziły wokół wielkiego kosza, pełnego cudnej urody czereśni. Straszną miał na nie ochotę, ale myślał sobie tak: „Jest połowa lipca. No, nie ma siły, one muszą już mieć robaki o tej porze. Co by tu zrobić? Kupić? Nie kupić? Wiem! Zapytam sprzedawcę, czy one mają robaki, on mi – rzecz jasna – powie, że nie, ja je kupię, one będą robaczywe, przynajmniej będę mógł gościa zwymyślać, że mi nałgał, też będzie git.”

I zapytał:

– Przepraszam pana szanownego, a czy te czereśnie mają robaki?
– Tak, powinny mieć, o tej porze to już na pewno, o, proszę – (tu sprzedawca rozłamał lśniący owoc) – o, no ta akurat nie ma, ale inne na pewno mają – tłumaczył się przepraszająco.


Z zaplecza wyszła żona sprzedawcy.

– Robaki? No pewnie, że mają. Wczoraj jadłam, może ze dwie były bez robaków na cały kilogram. W lipcu to już musowo wszystkie są robaczywe.

– Aaaa… no skoro tak… to poproszę dwa kilo….

Robaków nie było.