– Panie Talon, musimy się zlustrować!
– A niby dlaczego?
– Żona napisała artykuł w gazetce parafialnej – jak robić sok ze śliwek. A dziennikarze są zobowiązani do zlustrowania się.
– Któż będzie wiedział, że pańska żona podała ten przepis?
– Wszyscy będą wiedzieli, bo ona zrobiła tam jakiś błąd i wszyscy ten sok wylali. Więc jest znana w całej okolicy.
– A skąd ona wiedziała jak robić ten sok ze śliwek?
– Bo kiedyś robiliśmy śliwowicę i jej pokręciły się te przepisy, i soczek osiągnął podobno szesnaście procent. A niektórzy dali go małym dzieciom. Widział pan kiedyś spitego trzyletniego dzieciaka?
– Jeszcze nie. Ale widzę, że Grzybkowie są już znanymi ludźmi.
– Zaś ja, jako głowa rodziny też muszę się zlustrować. Przecież za komuny pędziłem bimber. I to przez kilka lat. Pan go u nas przecież pił.
– Tak, bimber był świetny. Ale to nic nie było przeciw obecnemu rządowi. Jeszcze panu dadzą nagrodę za działania przeciwko komunie.
– Prawda. Ale ja tym bimbrem handlowałem, wszyscy to wiedzą. Może ktoś z okolicy napisać to w swojej lustracji, a ja wtedy będę kłamcą lustracyjnym zatajając ten fakt.
– Rzeczywiście, sprawa się skomplikowała. Jednak, jeśli niczego więcej nie ma, to można to ukryć.
– Panie Talon. To jeszcze nic! Wujek żony przysyłał nam ze zgniłego zachodu pończochy nylonowe i ja tym handlowałem.
– To już gorzej. Pewno ubecy to zaznaczyli w jakimś miejscu. Nie można tego ukryć.
– Panie Talon, ja sprzedawałem pończochy również pewnemu ubekowi, który mieszka za zakrętem, temu Jerzemu. Tylko, że on sprzedawał je dalej. Więc byłem kryty.
– Nic więcej?
– Już pan nie pamięta? Handlowałem dolarami. Nawet ten ubek z drugiego końca ulicy kupował u mnie, kiedy jego żona jechała do Czechosłowacji.
– Ale pan musi się zlustrować. Pańska teczka z pewnością ma grubość czterech centymetrów. Przecież to pan napisał do gazety, że ubikacje miejskie są brudne i to przez niedopatrzenie rządu Kaczyńskiego. A kto handlował mięsem za komuny? Przecież pan z tym Jasiem, milicjantem z czwartego piętra, za każdym razem przywoziliście milicyjnym autem połowę świniaka od ciotki żony.
– Przecież moim autem nie mogłem jeździć. Zaraz by mnie złapali.
– Więc o panu już wiedzieli w UB. Bo ten Jasio zawoził wieprzowinę żonie posterunkowego, którego brat pracował w UB.
– Przecież trzeba było się jakoś utrzymać. Ja temu Jasiowi dawałem za darmo żyletki, żeby zamknął mordę o tych prosiakach. Myślę, że milczał.
– Milczał, nie milczał. Teczka jest jak nic. A pańska żona ciągle latała do kościoła. W każdą niedzielę był tam ubek i spisywał nazwiska. Wszystko szło do teczki. Nawet widział ile ona kładła na tacę.
– Skąd pan to wie?
– Bo on stał koło pańskiej żony, a ona go nie rozpoznała.
– Kto to panu mówił?
– Ubek, major Radecki. Jego żona też kupowała wieprzowinę u pańskiej żony i ona też chodziła z mężem do kościoła. Więc pokazała mu, ile się kładzie na tacę.
– Panie Grzybek. My się lepiej nie lustrujmy. Może nasze teczki zaginęły? Lepiej przeczekać…

Ilustrowała: spinelli/pinezka.pl